Выбрать главу

— Wiem. A dokładnie? Ty jesteś lekarzem pokładowym.

— Poczekaj. — Zamknął oczy. — Miałem to kiedyś na hipnokursie. Tak, pamiętam. Jest dziedziczna, to odpowiednik anemii sierpowatej u rasy białej, czerwone krwinki rozpadają się z powodu rozkładu haptoglobiny…

— …a hemoglobina wycieka i komórki zostaną zmiażdżone przez ciśnienie osmotyczne. Już rozumiem. Uciekajmy stąd.

Zdziwiony Ślimak ruszył w stronę przejścia.

Rydra pobiegła za nim, pośliznęła się na sorbecie w winie i oparła na Mosiądzu, który pojawił się przy niej.

— Tylko s’okojnie, ’ani ka’itan!

— Spadamy stąd, mały — oznajmiła. — I to szybko.

— Na barana? — Uśmiechnął się, uniósł łapy na wysokość bioder, a Rydra wspięła mu się na ramiona, ściskając boki kolanami i trzymając się ramion. Potężne mięśnie, które pokonały Srebrnego Smoka, zbiły się pod nią. Skoczył, zrzucając wszystko ze stołu i lądując na czterech łapach. Goście pierzchali na widok złocistej bestii z pazurami. Popędzili do przejścia.

5.

Owładnęło nią histeryczne wyczerpanie.

Przebiła się przez nie, dotarła do kajuty „Rimbauda” i wcisnęła klawisz interkomu.

— Ślimaku, czy wszyscy…

— Wszyscy obecni i policzeni, pani kapitan.

— A bezcieleśni…

— Bezpieczni na pokładzie, cała trójka.

Dyszący Mosiądz wypełnił sobą właz za nią.

Przełączyła się na inny kanał i pomieszczenie rozbrzmiało czymś, co przypominało muzykę.

— Dobrze. Nadal nadają.

— To jest to? — spytał Mosiądz.

Skinęła głową.

— Babel-17. Jest automatycznie transkrybowany, żebym mogła się temu później przyjrzeć. Tak czy inaczej, tu niczego nie ma.

Pstryknęła przełącznikiem.

— Co robisz?

— Nagrałam wcześniej parę wiadomości i teraz je wyślę. Może się uda. — Zatrzymała pierwszą taśmę i uruchomiła drugą. — Nie znam go jeszcze za dobrze. Tylko trochę. Czuję się jak ktoś, kto na przedstawieniu Szekspira wywołuje aktorów łamaną angielszczyzną.

Zapaliła się lampka linii zewnętrznej.

— Pani kapitan, tu Albert Ver Dorco. — W głosie rozmówcy pobrzmiewało zdenerwowanie. — Mieliśmy tu straszny wypadek i nadal panuje chaos. Nie znalazłem pani u mojego brata, ale kontrola lotów powiadomiła mnie, że prosicie o pozwolenie na natychmiastowy skok do hiperstazy.

— O nic takiego nie prosiłam. Chciałam tylko wydostać stąd moją załogę. Czy już wiadomo, co się stało?

— Pani kapitan, powiedziano mi, że przygotowujecie się do startu. Macie najwyższy priorytet, więc nawet nie mogę się sprzeciwić pani rozkazom, ale chciałem prosić, żeby pani została, dopóki wszystko się nie wyjaśni, chyba że ma pani jakieś informacje, które…

— My nie startujemy! — odparła Rydra.

— Le’iej nie startujmy — wtrącił Mosiądz — bo jeszcze nie jestem ’od’ięty do statku.

— Najwyraźniej waszemu automatycznego Jamesowi Bondowi odbiła szajba — zwróciła się do Ver Dorco Rydra.

— … Bondowi?

— To takie nawiązanie do mitologii. Proszę mi wybaczyć. TW-55 wpadł w szał.

— Och, tak. Wiem. Zabił mojego brata i cztery inne ważne osoby. Nie wybierałby kluczowych osobistości, gdyby nie zostało to zaplanowane.

— Zostało. Dokonano sabotażu TW-55. Nie, nie wiem jak. Powinien pan skontaktować się z generałem Foresterem w…

— Pani kapitan, kontrola lotu sygnalizuje, że zaraz startujecie! Nie mam tu oficjalnych uprawnień, ale musi pani…

— Ślimaku! Czy my startujemy?

— No pewnie. Przecież wydała pani rozkaz awaryjnego skoku w hiperstazę?

— Mosiądz jeszcze nawet nie jest na stanowisku, ty idioto!

— Przecież dostałem pani zgodę trzydzieści sekund temu. Oczywiście, że jest przypięty. Właśnie rozmawiałem z…

Mosiądz skoczył i zawył do mikrofonu:

— Stoję tu ’rzy niej, ty kretynie! Dokąd zamierzasz lecieć, zanurkować w sam środek Bellatrix? Czy rzucić się ’rosto w jakąś supernową? Dryfujący statek zmierza w kierunku ciała o największej masie!

— Ale ty właśnie…

Gdzieś pod nimi rozległ się zgrzyt. Poczuli nagły skok.

— Pani kapitan! — krzyczał z głośnika Albert Ver Dorco.

Rydra znów wrzasnęła.

— Idioci, wyłączcie generatory stazy…!

Ale świst generatorów już przebijał się przez szum.

Znów skok; poczuła szarpnięcie, schwyciła się rękami biurka i zobaczyła, jak Mosiądz młóci pazurami powietrze. I…

CZĘŚĆ TRZECIA

JEBEL TARIK

Prawdziwy, brudny i wygnany, wymyka się nam. Pokazałabym wam jego książki i mosty. Stworzyłabym język, którym moglibyśmy mówić wszyscy. Bez fantazji blond Matka posłała, by dręczyć nas wiosną, On ma swoje koszmary, potrzebuje pracy, upija się. Może nawet nie chce być piękny.
Nawigatorzy
Narzuciłeś mi traktat milczenia.
Pieśń Liadana

1.

Abstrakcyjne myśli w błękitnym pokoju: mianownik, dopełniacz, elatyw, biernik pierwszy, biernik drugi, ablatyw, partytyw, illatyw, instruktyw, abessyw, adessyw, inessyw, essyw, allatyw, translatyw, komitatyw. Szesnaście przypadków w fińskim. Dziwne, niektóre języki radzą sobie mając do dyspozycji tylko liczbę pojedynczą i mnogą. Języki Indian północnoamerykańskich nie rozróżniają nawet liczby. Z wyjątkiem języka sju, w którym liczba mnoga istnieje, ale tylko dla rzeczowników ożywionych. Błękitny pokój był pełen ciepła i gładkości. Po francusku nie da się powiedzieć, że coś jest ciepłe. Jest albo gorące, albo chłodne. Jeśli nie ma słowa, które by to oznaczało, jak o tym myśleć? A jeśli nie ma właściwej formy, nie ma jak, nawet jeśli są na to słowa. Wyobraźcie sobie, że w hiszpańskim wszystko ma rodzaj: pies, stół, drzewo, otwieracz do puszek. Wyobraźcie sobie, że w węgierskim nic nie ma rodzaju: ona, on, ono to to samo słowo. Jesteście moim przyjacielem, panie, ale tyś jest moim królem: rozróżnienie w elżbietańskim angielskim. Ale w przypadku niektórych języków orientalnych, które obywają się bez rodzaju i liczby, ty jesteś moim przyjacielem, ty jesteś moim rodzicem, TY jesteś moim kapłanem, i TY jesteś moim królem, i Ty jesteś moim sługą, i Ty jesteś moim sługą, którego zamierzam jutro zwolnić, i TY jesteś moim królem, z którego polityką całkowicie się nie zgadzam, i TY masz w głowie sieczkę zamiast mózgu, WASZA wysokość, i TY możesz być moim przyjacielem, ale walnę CIEBIE w głowę, jeśli TY to jeszcze raz powiesz, a tak w ogóle, u licha, to kim ty jesteś?

Jak się nazywasz, pomyślała w okrągłym, niebieskim, ciepłym pokoju.

Myśli bez imienia czy nazwy w błękitnym pokoju: Ursula, Priscilla, Barbara, Mary, Mona, Natica: i odpowiednio: Niedźwiedzica, Stara Pani, Szczebiotka, Zgorzkniała, Małpa i Pośladek. Imię. Imiona? Co tkwi ukryte w imieniu? Jakie ja noszę imię? W kraju mojego ojca nazwisko występuje jako pierwsze, Wong Rydra. W kraju Mollyi nie miałabym nazwiska ojca, ale matki. Słowa to nazwy rzeczy. W czasach Platona rzeczy były nazwami idei — czyż może istnieć lepszy opis platońskiego ideału? Czy jednak słowa były nazwami rzeczy, czy było to po prostu semantyczne nieporozumienie? Słowa były symbolami całych kategorii rzeczy, nazwę zaś przypisywano określonemu przedmiotowi: nazwa użyta na określenie czegoś, co wymaga symbolu, zgrzyta i śmieszy. Symbol na określenie czegoś, co wymaga nazwy, także zgrzyta: pamięć, która zachowała obraz rozdartej zasłony, jego oddechu przesyconego wódką, jej oburzenia, zmiętego ubrania wciśniętego koło porysowanego, taniego stolika nocnego, „No dobrze, kobieto, chodź tu!”, a ona wyszeptała, z rękami zaciśniętymi aż do bólu na mosiężnym pręcie, „Mam na imię Rydra!”. Odrębny byt, wyodrębniony ze środowiska, odrębny od wszystkich rzeczy składających się na środowisko; odrębny byt był czymś, dla czego symbole były nieodpowiednie, więc wymyślono imiona. Wymyślono mnie. Nie jestem okrągłym, ciepłym, błękitnym pokojem. Jestem kimś w tym pokoju; jestem…