Выбрать главу

— Co on ci ’owiedział? — dopytywał się Mosiądz. — Czy to było jego imię i nazwisko, czy kazał ci leżeć s’okojnie i zamknąć się?

Wzruszyła ramionami i rozplątała kolejny.

— Jebel oznacza górę w staromauretańskim. Może to Góra Tarika.

Mosiądz usiadł, gdy opadła z niego sieć.

— Skąd wiedziałaś, jak to działa? — spytał. — Szar’ałem się z tym ’rzez dziesięć minut i nic.

— Innym razem ci powiem. Tarik to może być czyjeś imię.

Mosiądz spojrzał znów na rozplątaną sieć, podrapał się za szpiczastym uchem, po czym potrząsnął głową w zdumieniu i cofnął się.

— Przynajmniej wiemy, że nie są Najeźdźcami — stwierdziła Rydra.

— A skąd wiemy?

— Po drugiej stronie osi jest tak mało ludzi, że wątpię, by ktoś słyszał o staromauretańskim. Ziemianie, którzy tam wyemigrowali, pochodzili z Ameryki Południowej i Północnej sprzed utworzenia Amerykazji i połknięcia Europy przez Panafrykę. Poza tym więzienne jaskinie na Titinie należą do Cezara.

— Ach, tak — odparł Mosiądz. — Rzeczywiście. Ale to nie znaczy, że tak musi być w ’rzy’adku ich wychowanków.

Spojrzała w miejsce, gdzie otworzyła się ściana. Uchwycenie sytuacji wydawało się równie beznadziejne jak uchwycenie błękitnego metalu.

— A co się tak na’rawdę stało, u licha?

— Wystartowaliśmy bez pilota — wyjaśniła Rydra. — Przypuszczam, że ktoś, kto potrafi nadawać w Babel-17, umie to robić także po angielsku.

— Chyba jednak nie wystartowaliśmy bez ’ilota. Z kim rozmawiał Ślimak zaraz ’rzed startem? Gdybyśmy nie mieli ’ilota, nie byłoby nas tu. Smażylibyśmy się w najbliższym, największym słońcu.

— Pewnie był to ktoś, kto zniszczył te płytki. — Rydra cofnęła się pamięcią wstecz i powłoka amnezji opadła. — Sabotażysta chyba nie chciał mnie zabić. TW-55 mógł mnie załatwić równie łatwo, jak załatwił barona.

— Ciekawe, czy sz’ieg, którego mamy na statku, też mówi Babel-17?

Rydra pokiwała głową.

— Tak sądzę.

Mosiądz rozejrzał się dookoła.

— Nikogo więcej tu nie ma? Gdzie reszta załogi?

— Proszę pana, pani kapitan…

Obrócili się.

Kolejna dziura w ścianie. Chuda dziewczyna z zieloną szarfą na włosach niosła miskę.

— Pan powiedział, że się obudziliście, więc coś wam przyniosłam. — Miała wielkie i ciemne oczy, a gdy mrugała powiekami, odnosiło się wrażenie, jakby ptak machał skrzydłami. Wysunęła miskę w ich stronę.

Rydra wyczuła w niej otwartość, lecz także strach przed obcymi. Cienkie palce jednak pewnie trzymały brzegi miski.

— To miło z twojej strony.

Dziewczyna skłoniła się lekko i uśmiechnęła.

— Wiem, że się nas boisz — rzekła Rydra. — Niepotrzebnie.

Strach odchodził; chude ramiona odprężyły się.

— Jak się nazywa twój pan? — spytała Rydra.

— Tarik.

Rydra odwróciła się i skinęła do Mosiądza.

— A to jest „Góra Tarika”? — Wzięła miskę od dziewczyny. — Jak się tu dostaliśmy?

— Pan zdążył wyłowić wasz statek ze środka supernowej Łabędź-42, zanim generatory stazy przestały działać po skoku.

Mosiądz zasyczał, co było dla niego namiastką gwizdu.

— Nic dziwnego, że straciliśmy ’rzytomność. Musieliśmy szybko dryfować.

Ta myśl spowodowała wyjęcie zatyczki tkwiącej w żołądku Rydry.

— W takim razie zdryfowaliśmy w region supernowej. Może rzeczywiście nie było żadnego pilota.

Mosiądz zdjął z miski białą serwetkę.

— Częstuj się kurczakiem, ani ka’itan. — Mięso było pieczone i nadal gorące.

— Za chwilę — odparła. — Muszę jeszcze o czymś pomyśleć. — Zwróciła się ponownie do dziewczyny. — W takim razie „Góra Tarika” to statek. I my jesteśmy na jego pokładzie?

Dziewczyna zaplotła ręce na plecach i pokiwała głową.

— To dobry statek.

— Jestem pewna, że nie bierzecie pasażerów. Jaki ładunek wieziecie?

Zadała niewłaściwe pytanie. Znów strach: nie brak zaufania do obcych, tylko coś formalnego i wszechogarniającego.

— Nie wieziemy żadnego ładunku, proszę pani — odparła dziewczyna, po czym wyrzuciła z siebie: — Nie wolno mi z wami rozmawiać. Musicie porozmawiać z Tarikiem. — Cofnęła się pod ścianę.

— Mosiądz — Rydra obróciła się i podrapała po głowie — nie ma już piratów kosmicznych, prawda?

— ‘orwań statków trans’ortowych nie było od siedemdziesięciu lat.

— Tak właśnie myślałam. Gdzie więc jesteśmy?

— Żebym to ja wiedział. — Gładkie i ciemne płaszczyzny jego policzków mieniły się w błękitnym świetle. Jedwabiste brwi zasłaniały głębokie dyski oczu. — Wyciągnął „Rimbauda” z Łabędzia-42? Chyba już wiem, czemu nazywają go Górą Tarika. Musi być wielki jak okręt bojowy.

— Jeśli to jest okręt bojowy, Tarik nie przypomina mi żadnego gwiazdowca, jakiego w życiu widziałam.

— Do wojska i tak nie ’rzyjmują byłych skazańców. ’ani ka’itan, w co my wde’nęliśmy?

Wyjęła z miski kurzą nogę.

— Chyba musimy poczekać na Tarika. — W którymś hamaku coś się poruszyło. — Mam nadzieję, że dzieciakom nic się nie stało. Dlaczego nie spytałam tej dziewczyny, czy reszta załogi też jest na pokładzie? — Podeszła do hamaka Carlosa. — Jak się czujesz? — spytała radośnie. Po raz pierwszy dostrzegła zapięcia, które mocowały sieć do dolnej części nosidła.

— Moja głowa — odparł Carlos ze złośliwym uśmiechem. — Chyba mam kaca.

— W takim razie nie powinieneś się tak szczerzyć. A tak w ogóle, co ty wiesz o kacu? — Rozpinanie zapięć trwało trzykrotnie dłużej niż rozplątywanie sieci.

— Wino na imprezie — odparł Carlos. — Sporo wypiłem. A co się stało?

— Powiem ci, jak się dowiem. Hopla! — Przekręciła hamak i Carlos wylądował na nogach.

Odsunął włosy z oczu.

— Gdzie jest reszta?

— Kile jest tam. Więcej nikogo tu nie ma.

Mosiądz uwolnił Kile’a, który przysiadł na brzegu hamaka i próbował wepchnąć sobie kłykcie do nosa.

— Hej, mały — odezwał się Carlos. — Nic ci nie jest?

Kile poruszał palcami u nóg tak, że aż drgało mu ścięgno Achillesa, ziewnął i równocześnie powiedział coś niezrozumiałego.

— Nie — powiedział Carlos — bo sprawdziłem, jak tylko wróciliśmy.

Och, pomyślała, zostało jeszcze tyle języków, w których powinnam się dokształcić.

Kile drapał się teraz po łokciu. Nagle wystawił język w kąciku ust i spojrzał w górę.

Rydra zrobiła to samo.

Rampa znów wysuwała się ze ściany. Tym razem dotknęła podłogi.

— Czy pozwoli pani ze mną, pani Wong?

Tarik, z ręką na kaburze i srebrzystymi włosami, stał na tle ciemnego otworu.

— Czy reszcie mojej załogi nic się nie stało? Chciałabym ich zobaczyć.

— Są w innych salach. Jeśli chce pani ich zobaczyć…

— Czy nic im nie jest?

Tarik pokręcił głową.

Rydra poklepała Carlosa w czoło.

— Zobaczymy się później — szepnęła.

Wspólna sala była pełna łuków i balkonów, a jej ściany przypominały skałę. Wielkie powierzchnie były obwieszone czerwonymi i zielonymi znakami zodiaku oraz obrazami przedstawiającymi bitwy. I gwiazdami — na początku myślała, że upstrzona światełkami przestrzeń to prawdziwy bulaj, ale to była tylko kilkudziesięciometrowa projekcja nocy otaczającej statek.