Ludzie siedzieli przy drewnianych stołach, rozmawiając, albo wylegiwali się pod ścianami. Na dole, gdzie kończyły się szerokie stoły, stała szeroka lada zastawiona jedzeniem i dzbankami. W otworze widniało mnóstwo garnków, brytfanek i talerzy, a dalej aluminium i biała wnęka kuchenna, gdzie mężczyźni i kobiety w fartuchach przygotowywali kolację.
Gdy weszli, obecni zwrócili się w ich stronę. Najbliżsi dotknęli czoła w geście salutu. Rydra szła za Tarikiem po podeście; zmierzali do wyściełanych ław na samej górze.
Podbiegł do nich człowiek gryf.
— Panie, to ona?
Tarik zwrócił się do Rydry, a na jego kamiennej twarzy pojawił się cieplejszy wyraz.
— To jest moja rozrywka, coś, co pozwala mi się oderwać, moje złagodzenie gniewu, pani kapitan. W nich czai się całe poczucie humoru, którego zdaniem otoczenia mi brak. Hej, Klik, skocz tam i wymość nam poduszki przed konferencją.
Upierzona głowa przechyliła się na chwilę, czarne oko błysnęło, i Klik zaczął poprawiać poduszki. Chwilę później Rydra i Tarik zasiedli na nich.
— Jaką trasą leci pański statek? — zwróciła się do Tarika Rydra.
— Jesteśmy w Rozpadlinie Specellego. — Zdjął pelerynę z ramienia z trzema gruzłami. — Jaka była wasza pierwotna pozycja, zanim wpadliście w prąd supernowej?
— Wystartowaliśmy… ze Stoczni Wojennej Sojuszu.
Tarik skinął głową.
— Mieliście szczęście. Większość statków cieni zostawiłoby was, żebyście wynurzyli się w supernowej po wyłączeniu generatorów. To byłoby raczej ostateczne odcieleśnienie.
— Pewnie tak. — Rydra poczuła, jak żołądek kurczy jej się na samą myśl, po czym zapytała: — Statków cieni?
— Tak. Właśnie czymś takim jest „Jebel Tarik”.
— Obawiam się, że nie wiem, czym jest statek cień.
Tarik zaśmiał się: cichy, chropowaty dźwięk gdzieś na dnie gardła.
— Może tak powinno zostać. Mam nadzieję, że nigdy nie będzie pani żałować tego, że pani powiedziałem.
— Proszę mówić. Słucham.
— Rozpadlina Specellego to obszar gęsty pod względem radiowym. Statek, nawet taka góra jak Tarik, na dalekie odległości jest praktycznie niewykrywalny. Poza tym lecimy po stronie stazy Gwiazdozbioru Raka.
— Ta część galaktyki znajduje się w rękach Najeźdźców — rzekła Rydra z lękiem wynikającym z odruchu warunkowego.
— Rozpadlina jest granicą wzdłuż brzegu Gwiazdozbioru Raka. My… patrolujemy jej obszar i dbamy o to, żeby statki Najeźdźców pozostawały… na swoim terenie.
Rydra dostrzegła na jego twarzy wahanie.
— Ale nie oficjalnie?
Znów się roześmiał.
— Jakżebyśmy mogli, pani kapitan. — Pogłaskał pióra rosnące między łopatkami Klika. Błazen wygiął grzbiet. — Nawet oficjalne okręty wojenne nie są w stanie komunikować się przez radio w Rozpadlinie. Więc Kwatera Główna Sojuszu traktuje nas pobłażliwie. My wykonujemy dobrze swoją pracę — oni udają, że nie widzą. Nie mogą wydawać nam rozkazów, nie mogą dostarczać nam broni ani zaopatrzenia. Zatem ignorujemy konwencje ratunkowe i przepisy o jeńcach. Gwiazdowcy nazywają nas szabrownikami. — Patrzył, jak Rydra reaguje na jego słowa. — Jesteśmy zagorzałymi obrońcami Sojuszu, pani Wong, ale… — Uniósł dłoń, zwinął ją w pięść i dotknął swojego brzucha. — Ale jeśli jesteśmy głodni, a żaden statek Najeźdźców dawno nie przelatywał — cóż, bierzemy, co się trafi.
— Ach, tak — odparła Rydra. — Jak rozumiem, jesteśmy łupem? — Przypomniała sobie barona, pazerność skrytą w smukłej sylwetce.
Tarik rozluźnił palce.
— Czy ja wyglądam na głodnego?
Rydra posłała mu krzywy uśmieszek.
— Wygląda pan na dobrze nakarmionego.
Skinął głową.
— To był dobry miesiąc. Gdyby tak nie było, nie siedzielibyśmy tu i nie gawędzili sobie tak po przyjacielsku. Na razie jesteście naszymi gośćmi.
— W takim razie pomożecie nam naprawić przepalone generatory?
Tarik uniósł dłoń, dając jej znak, by zamilkła.
— …na razie — powtórzył.
Rydra pochyliła się w jego stronę, po czym się cofnęła.
Tarik zwrócił się do Klika:
— Przynieś książki.
Błazen odszedł na bok i sięgnął do stojaka przy kanapach.
— Prowadzimy niebezpieczny tryb życia — mówił dalej Tarik. — Może dlatego żyje się nam tak dobrze. Jesteśmy cywilizowani — kiedy mamy czas. Nazwa waszego statku skłoniła mnie, żeby postąpić zgodnie z sugestią Rzeźnika i was wyciągnąć. Tu, na peryferiach, rzadko odwiedzają nas poeci. — Rydra uśmiechnęła się uprzejmie.
Klik wrócił z trzema tomami. Miały czarne okładki i srebrzone brzegi. Tarik uniósł je.
— Ta druga to moja ulubiona. Największe wrażenie zrobiło na mnie długie opowiadanie Wygnańcy we mgle. Mówi pani, że nigdy nie słyszała o statkach cieniach, a jednak zna pani uczucie „oplatającej pętli nocy” — to ten wers, prawda? Muszę przyznać, że nie rozumiem pani trzeciej książki. Pewnie dlatego, że jest tam mnóstwo nawiązań i humorystycznych aluzji do bieżących wydarzeń, a my tu jesteśmy odcięci od głównego nurtu. — Wzruszył ramionami. — Pierwszą… zdobyliśmy z biblioteczki kapitana transportowca Najeźdźców, który zboczył z kursu. Drugą — cóż, była na pokładzie niszczyciela Sojuszu. Na stronie tytułowej ma dedykację: „Dla Joeya na pierwszy lot: tak doskonale wyraża to, co zawsze chciałam powiedzieć. Z wyrazami miłości, Lenia”. — Zamknął książkę. — Wzruszające. Trzecią zdobyłem zaledwie miesiąc temu. Muszę ją przeczytać jeszcze parę razy, zanim będę chciał z panią o niej porozmawiać. Co za niezwykły zbieg okoliczności, który pozwolił nam się spotkać. — Położył książki na kolanach. — Kiedy ukazała się ostatnia?
— Niecały rok temu.
— Będzie czwarta?
Potrząsnęła głową.
— Czy mogę spytać, nad jakim dziełem literackim teraz pani pracuje?
— Nad żadnym. Napisałam kilka niewielkich wierszy i mój wydawca chce je opublikować w jednym zbiorze, ale wolałabym poczekać, aż będę mieć jakieś większe, konkretne dzieło, które je zrównoważy.
Tarik pokiwał głową.
— Rozumiem. Pani powściągliwość pozbawia nas jednak ogromnej przyjemności. Gdyby naszło panią natchnienie, byłbym zaszczycony. Naszym posiłkom towarzyszy muzyka, przedstawienia dramatyczne lub komiczne, reżyserowane przez naszego zdolnego Klika. Gdyby napisała nam pani jakiś prolog albo epilog, wedle pani uznania, byłbym zaszczycony. — Wyciągnął brązową, twardą rękę. Uznanie nie jest ciepłym uczuciem, pomyślała Rydra, lecz chłodnym; takim, które sprawia, że przestajesz odczuwać napięcie w plecach, kiedy się uśmiechasz. Odwzajemniła uścisk dłoni.
— Dziękuję panu, panie Tarik — odparła.
— To ja pani dziękuję — rzekł. — Skoro wykazuje pani dobrą wolę, wypuszczę pani załogę. Mogą poruszać się po statku tak samo jak moi ludzie. — Wyraz jego brązowej twarzy zmienił się. Puściła jego dłoń.
— Rzeźnik. — Skinął głową, a ona się odwróciła.
Stopień niżej stał skazaniec, który towarzyszył mu na rampie.
— Co to była ta plamka pędząca w stronę Rigel? — spytał Tarik.
— Uciekający statek Sojuszu i śledzący go Najeźdźcy.
Tarik zmarszczył czoło, potem się odprężył.
— Nie, zostawmy ich w spokoju. W tym miesiącu mamy dość jedzenia. Po co stawiać naszych gości w niezręcznej sytuacji z powodu aktów przemocy? To jest Rydra.