— Czy to zwykle nie łączy się z błyskawicznym liczeniem albo pamięcią ejdetyczną? Przypuszczam, że wszystkie przydałyby się kryptografowi.
— Jestem dobrą matematyczką, ale nie liczę błyskawicznie. Osiągam dobre wyniki w testach na koncepcję wizualną i specjalne powiązania — śnię w technikolorze i tak dalej — ale pamięć sumaryczną mam wyłącznie werbalną. Już wtedy zaczęłam pisać. Latem dostałam rządową posadę związaną z tłumaczeniami i zaczęłam uczyć się o szyfrach. Szybko odkryłam, że mam pewien szczególny dar. Nie jestem dobrym kryptografem. Nie mam cierpliwości, żeby ciężko pracować nad jakimś tekstem, którego sama nie napisałam. To strasznie neurotyczne; dlatego zrezygnowałam na rzecz poezji. Ale ten dar był nieco przerażający. Kiedy miałam za dużo pracy i naprawdę chciałam być gdzieś indziej, i zaczynałam się bać, że mój przełożony zacznie mnie poganiać, nagle wszystko, co wiedziałam o łączności, układało mi się w głowie, i łatwiej było mi czytać tekst, który miałam przed sobą, i stwierdzić, o czym on jest, niż myśleć o tym, że jestem zmęczona, wystraszona i przygnębiona.
Spojrzała na swojego drinka.
— W końcu ten dar rozwinął się prawie do postaci, w której mogłam go kontrolować. Miałam wtedy dziewiętnaście lat i reputację małej dziewczynki, która potrafi sobie poradzić ze wszystkim. Przypuszczam, że wiedziałam o języku coś, co właśnie tak działało, i łatwiej było mi rozpoznać wzorce — to jak wyróżnianie gramatycznego porządku spośród losowego przetasowania za pomocą intuicji. Coś takiego zrobiłam z Babel-17.
— Dlaczego pani odeszła?
— Już podałam panu dwa powody. Trzeci był po prostu taki, że kiedy opanowałam ten dar, chciałam wykorzystać go do własnych celów. W wieku dziewiętnastu lat opuściłam wojsko i cóż… wyszłam za mąż i zaczęłam poważnie pisać. Trzy lata później ukazała się moja pierwsza książka. — Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się. — A jeśli chodzi o resztę, to proszę przeczytać moje wiersze. Wszystko tam jest.
— I na światach pięciu galaktyk ludzie teraz zagłębiają się w pani metaforykę, znaczenie odpowiedzi na zagadki języka, miłości i izolacji. — Te trzy słowa wskoczyły mu do zdania jak włóczędzy do wagonu towarowego. Stała przez nim i przemawiała; tu, z dala od wojska, czuł się przeraźliwie odizolowany i był rozpaczliwie… nie!
To niemożliwe i absurdalne, i zbyt proste, tak objaśnić to, co kursowało i pulsowało w jego oczach, w jego dłoniach. — Jeszcze jednego drinka? — Automatyczna obrona. Ale uzna to za automatyczną uprzejmość. Czy na pewno? Barman podszedł i odszedł.
— Na światach pięciu galaktyk — powtórzyła. — To takie dziwne. A ja mam dopiero dwadzieścia sześć lat. — Wpatrywała się w coś za lustrem. Była dopiero w połowie pierwszego drinka.
— Keats nie dożył nawet pani wieku.
Wzruszyła ramionami.
— To dziwna epoka. Bardzo szybko rodzi bohaterów, bardzo młodo, i równie szybko ich porzuca.
Skinął głową, przypominając sobie pół tuzina piosenkarzy, aktorów, a nawet pisarzy, którzy mieli kilkanaście albo dwadzieścia parę lat, i których przez rok, dwa albo trzy nazywano geniuszami, by potem pozwolić im odejść w zapomnienie. Jej reputacja była jak dotąd kwestią zaledwie trzech lat.
— Jestem częścią moich czasów — rzekła. — Chciałabym je przetrwać, ale one same w dużym stopniu przyczyniły się do tego, że jestem tym, kim jestem. — Puściła szklankę i położyła dłoń na mahoniowym barze. — Pan jest wojskowym, pewnie musi to wyglądać dość podobnie. — Uniosła głowę. — Czy już dostał pan ode mnie to, co chciał pan dostać?
Skinął głową. Łatwiej było skłamać gestem niż słowem.
— Dobrze. A teraz, panie generale, czym jest Babel-17?
Rozejrzał się w poszukiwaniu barmana, ale jakaś poświata sprawiła, że znów spojrzał na jej twarz; tą poświatą był jej uśmiech, ale patrząc na niego kątem oka wziął go za światło.
— Proszę — rzekła, przesuwając swego drugiego drinka, nietkniętego, w jego stronę. — Nie wypiję go.
Sięgnął i pociągnął łyk.
— Inwazja, panno Wong. To musi być jakoś związane z Inwazją.
Oparła się na jednej ręce i słuchała, mrużąc oczy.
— Zaczęło się od serii wypadków — cóż, przynajmniej na początku wyglądały one na wypadki. Teraz jesteśmy pewni, że był to sabotaż. Zdarzały się regularnie na terenach Sojuszu od grudnia sześćdziesiątego ósmego. Czasem na okrętach wojennych, czasem w stoczniach Marynarki — zwykle była to awaria jakiegoś ważnego urządzenia. Dwukrotnie doszło do eksplozji, w których ginęły ważne osobistości. Czasami te „wypadki” miały miejsce w fabrykach produkujących coś istotnego z militarnego punktu widzenia.
— A co łączy te „wypadki”, poza tym, że dotyczyły instytucji wojskowych? Nasza gospodarka działa tak, jak działa; trudno, żeby jakikolwiek większy wypadek w przemyśle nie miał wpływu na wojnę.
— To, co je łączy, panno Wong, to Babel-17.
Patrzył, jak dopija drinka i odstawia szklaneczkę dokładnie tam, gdzie na barze widać było krąg wilgoci.
— Tuż przed lub tuż po każdym z tych wypadków, bądź też podczas niego, w eterze pojawiło się mnóstwo komunikatów radiowych z niewykrytych źródeł; większość z nich miała zasięg zaledwie kilkuset metrów. Pojawiały się też jednak chwilowe zrywy na kanałach hiperstatycznych, obejmujących kilka lat świetlnych. Zapisaliśmy to, co odebraliśmy podczas trzech ostatnich „wypadków”, i nadaliśmy temu roboczą nazwę „Babel-17”. A teraz: czy to jest dla pani informacja, którą może pani wykorzystać?
— Tak. Jest dość prawdopodobne, że w ten sposób osoby, które kierowały aktami sabotażu, wymieniały komunikaty z tymi, którzy ich dokonywali.
— Ale nie byliśmy w stanie znaleźć niczego! — Poczuł irytację. — Nie ma nic poza tym przeklętym bełkotem, napływającym z podwójną prędkością! W końcu ktoś zauważył pewne powtórzenia we wzorcu, które sugerowały, że to może być szyfr. Kryptografia na początku była zdania, że to dobra wskazówka, ale przez miesiąc nie zdołała go złamać; więc wezwała panią.
Gdy mówił, obserwował, jak Wong się zastanawia. Po chwili odezwała się:
— Panie generale, chciałabym dostać oryginalne zapisy tych transmisji plus, jeśli istnieje, szczegółowy raport z „wypadków”, sekunda po sekundzie, zsynchronizowany z transmisjami.
— Nie wiem, czy…
— Jeśli nie ma pan takiego raportu, proszę go przygotować, kiedy wydarzy się następny „wypadek”. Jeśli ten bełkot radiowy jest rozmową, muszę mieć możliwość wyłapania, o czym się mówi. Być może pan tego nie zauważył, ale w raporcie, który przesłała mi kryptografia, nie było podziału na głosy. Krótko mówiąc, pracuję teraz z transkrypcją wysoce technicznej wymiany zdań, podaną ciurkiem, bez znaków przestankowych czy nawet przerw między wyrazami.
— Pewnie będę mógł dostarczyć pani wszystko poza oryginalnymi nagraniami…
— Będzie pan musiał. Muszę sporządzić własną transkrypcję, starannie i na własnym sprzęcie.
— Zrobimy nową, zgodnie z pani wskazówkami.
Potrząsnęła głową.
— Muszę to zrobić sama, w przeciwnym razie nie mogę niczego obiecać. Istnieje coś takiego jak rozróżnienia fonemiczne czy alofoniczne. Wasi ludzie nie zauważyli nawet, że to język, więc mogło im nie przyjść do głowy…
— Jakie rozróżnienia? — przerwał jej.