— Rozumiem — odparła Rydra i wzięła taśmę. Zmarszczyła brwi. — To jest szpula z mojej kajuty. Używam szpul z trzema listkami, przywiezionych z uniwersytetu. Wszystkie inne maszyny na statku wymagają takich z czterema. Ta taśma musi pochodzić z mojej maszyny.
— A więc — rzekł Mosiądz — ktoś się tu ’rzedostał i nagrał ją, jak cię nie było.
— Kiedy mnie tu nie było, kajuta była zamknięta tak szczelnie, że nawet odcieleśniona pchła nie przedostałaby się pod drzwiami. — Potrząsnęła głową. — Nie podoba mi się to. Nie wiem, kiedy następnym razem ktoś pokrzyżuje mi plany. Cóż — wstała — przynajmniej wiem, co teraz muszę zrobić z Babel-17.
— Co takiego? — spytał Mosiądz. Ślimak podszedł do drzwi i patrzył znad ukwieconego ramienia Rona.
Rydra spojrzała na nich. Niepewność czy nieufność, co było gorsze?
— Przecież nie mogę wam teraz powiedzieć, prawda? — rzekła. — To takie proste. — Podeszła do drzwi. — Naprawdę bym chciała. Tylko że po tej całej aferze to byłoby raczej głupie.
— Ale ja muszę rozmawiać z Tarikiem!
Klik nastroszył pióra i wzruszył ramionami.
— Droga pani, chciałbym móc przedkładać pani życzenie ponad życzenia wszystkich innych na „Górze”, z wyjątkiem życzenia Tarika. I to właśnie zgodnie z życzeniem Tarika muszę teraz postąpić. A on życzy sobie, żeby mu nie przeszkadzano. Planuje trasę „Jebel” w następnym cyklu czasowym. Musi uważnie ocenić prądy, biorąc pod uwagę nawet masy otaczających nas gwiazd. To pracochłonne zadanie…
— W takim razie gdzie jest Rzeźnik? Zapytam go, ale wolałabym rozmawiać bezpośrednio z…
Błazen wskazał coś zielonym pazurem.
— Jest w sali biologicznej. Proszę iść do wspólnej sali, a potem pojechać pierwszą windą na poziom dwunasty. Zaraz po pani lewej stronie.
— Dziękuję. — Ruszyła w stronę stopni galerii.
Po wyjściu z windy znalazła wielkie drzwi działające jak migawka irysowa i nacisnęła płytkę przy wejściu. Listki zwinęły się. Zamrugała na widok zielonego światła.
Jego okrągła głowa i lekko pochylone ramiona rysowały się na tle bulgoczącego zbiornika, w którym unosiło się malutkie ciałko. Strumień bąbelków rozpryskiwał się o stópki, opływał zagięte małe ręce jak snop iskier, pienił się przy zgiętej głowie i bulgotał wokół włosków, które tworzyły malutkie prądy.
Rzeźnik odwrócił się i powiedział:
— Umarło. — Pokiwał głową z energicznym zapałem. — Jeszcze pięć minut temu żyło. Siedem i pół miesiąca! Powinno żyć. — Uderzył lewą pięścią o prawą otwartą dłoń, tak jak kiedyś we wspólnej sali. Dygot mięśni ustał. Wskazał kciukiem stół sekcyjny, na którym leżało rozcięte ciało Najeźdźczyni. — Było bardzo poranione przy wyciąganiu. Duże obrażenia organów wewnętrznych. Rany całego brzucha. — Obrócił się tak, że kciuk wskazywał teraz unoszącego się w cieczy homunkulusa, a gest, który wydawał się prostacki, zyskał jakiś oszczędny wdzięk. — Ale i tak powinno przeżyć.
Wyłączył światło w zbiorniku i bąbelki przestały płynąć. Cofnął się od stołu.
— Czego pani życzy?
— Tarik planuje trasę „Jebel” na następnych kilka miesięcy. Czy mógłbyś go zapytać… — Zamilkła, po czym spytała: — Dlaczego?
Pomyślała, że mięśnie Rona są żywymi sznurami, które wywarkują i wyśpiewują swoje komunikaty. U tego mężczyzny mięśnie były tarczami, które utrzymywały cały świat z daleka, a jego w środku. I w tym środku coś podskakiwało, uderzając w tarczę od wewnątrz. Karbowany brzuch przemieścił się, pierś zapadła, by zaraz wpuścić powietrze, czoło wygładziło, potem znów zmarszczyło.
— Dlaczego? — powtórzyła. — Dlaczego próbowałeś uratować dziecko?
W odpowiedzi skrzywił się i objął lewą ręką piętno skazańca na prawym bicepsie, jakby go zapiekło. Po chwili na jego twarzy pojawił się wyraz obrzydzenia.
— Umarło. Nic z niego nie będzie. Czego chce?
Coś, co w nim podskakiwało, cofnęło się. Ona zrobiła to samo.
— Chciałabym wiedzieć, czy Tarik mógłby odstawić mnie do Kwatery Głównej Sojuszu. Muszę tam dostarczyć bardzo ważne informacje dotyczące Inwazji. Mój pilot mówi, że Rozpadlina Specellego rozciąga się na dziesięć jednostek hiperstazy, więc nawet statek pająk może tam dolecieć, a „Jebel” mógłby pozostać w przestrzeni tłumiącej fale radiowe. Gdyby Tarik mógł eskortować mnie do Kwatery Głównej Sojuszu, zagwarantuję mu ochronę i bezpieczny powrót do gęstej części Rozpadliny.
Wpatrywał się w nią.
— Aż do Smoczego Języka?
— Tak. Mosiądz mi powiedział, że tak nazywa się koniec Rozpadliny.
— Z gwarancją ochrony?
— Zgadza się. Mogę pokazać moje poświadczenia od generała Forestera z Sojuszu, jeśli tylko…
Machnął ręką, by zamilkła.
— Tarik — zwrócił się do ściennego interkomu.
Głośnik był kierunkowy, więc nie słyszała odpowiedzi.
— „Jebel” leci do Smoczego Języka w pierwszym cyklu.
Padło jakieś pytanie lub sprzeciw.
— Leci do Języka i jest dobrze.
Pokiwał głową, wyszeptał coś niezrozumiałego, po czym rzekł:
— Umarło — i rozłączył się. — Dobrze. Tarik poleci „Jebel” do Kwatery.
Zdumienie zastąpiło niedowierzanie. Takie niedowierzanie odczułaby już wcześniej, gdy tak łatwo zgodził się na jej plan rozbicia obrony Najeźdźców, ale Babel-17 wykluczał takie uczucie.
— Cóż, dziękuję — zaczęła — ale nawet mnie nie zapytałeś… — I doszła do wniosku, że spróbuje to ująć jakoś inaczej.
Rzeźnik zwinął dłoń w pięść.
— Wie, jakie statki mają być zniszczone, i są. — Walnął pięścią w pierś. — Poleci do Smoczego Języka. Aż do Smoczego Języka. — Znów uderzył się pięścią.
Chciała zadać pytanie, ale spojrzała na martwy płód pływając w ciemnej cieczy za nim i powiedziała:
— Dziękuję, Rzeźniku.
Gdy przechodziła przez drzwi, rozmyślała nad tym, co jej powiedział, próbując jakoś wyjaśnić jego działania. Nawet jego niezgrabny sposób wyrażania się…
Jego słowa!
Uderzyło ją to od razu i pobiegła korytarzem.
3.
Mosiądzu, on nie zna pojęcia „ja”!
Pochyliła się nad stołem, czując, jak ciekawość wypiera podniecenie.
Pilot zanurzył kły w pucharze biesiadnym. Drewniane stoły we wspólnej sali przygotowywano do wieczornego posiłku.
— Ja, mnie, moje, mój. Tego też nie potrafi powiedzieć. Ani pomyśleć. Zastanawiam się, skąd on jest, u licha.
— Znasz jakiś język, w którym nie ma słowa „ja”?
— Znam kilka, gdzie nie jest za często używane, ale żadnego, w którym nie występowałaby sama idea, choćby nawet tylko jako końcówka czasownika.
— I co to oznacza?
— Dziwny człowiek o dziwnym sposobie myślenia. Nie wiem dlaczego, ale sprzymierzył się ze mną, jakby był na tym statku moim sojusznikiem, pośrednikiem między mną a Tankiem. Chciałabym to zrozumieć, ale nie chcę go urazić.
Rozejrzała się po wspólnej sali, w której toczyły się pełną parą przygotowania. Dziewczyna, która przyniosła im kurczaki, patrzyła teraz na nią, zadumana i wystraszona, ale strach powoli zmieniał się w ciekawość; podeszła dwa stoliki bliżej, a wtedy ciekawość rozpłynęła się w obojętności i dziewczyna ruszyła w stronę ściany, by wyjąć łyżki z szuflady w ścianie.