Выбрать главу

— To działa, nie?

— Tak. Ale w formacjach obronnych zostawiliście dziurę szeroką na kilometry.

— Powiedz mu, że zaraz ją załatamy, jak tylko przegonimy następną partię.

Tarik musiał ją usłyszeć.

— Droga pani, a co będziemy robić przez następne sześćdziesiąt sekund?

— Walczyć jak szaleni.

Następna partia stłoczonych w stado krążowników Najeźdźców znikła w promieniu cieplnym Çiribian. W głośniku rozległo się:

Hej, Rzeźniku, pędzą do ciebie.

Domyślili się, że to twoja robota.

Rzeźniku, masz sześciu na ogonie. Zrzuć ich.

— ‘ani ka’itan, mogę się łatwo uchylić! — zawołał Mosiądz. — Wszyscy lecą na zdalnym sterowaniu. My mamy większą swobodę.

— Jeszcze raz i naprawdę możemy przechylić szalę zwycięstwa na stronę Tarika.

— Tarik już wygrywa — dodał Rzeźnik. — Teraz tylko strząsnąć łupiny. — Zawołał do mikrofonu: — Piły do metalu, rozproszyć się i rozbić te krążowniki!

Zrobi się. Łapiemy się za ręce, chłopaki.

Hej, Rzeźniku, jeden z nich jest uparty.

— Dzięki, że piły do metalu wróciły — odezwał się Tarik — ale z tym, co tam jest, będziecie musieli sobie poradzić, walcząc wręcz.

Rydra rzuciła Rzeźnikowi pytające spojrzenie.

— Bohaterowie — mruknął z niesmakiem. — Dostaną się na pokład i będą wałczyć.

— Nie z dzieciakami na pokładzie! Mosiądzu, zawróć i wpadnij między nich, albo przeleć na tyle blisko, żeby wzięli nas za stukniętych.

— Może trzeba będzie złamać arę żeber…

Statek wykonał ostry skręt; szarpnęli się w uprzęży ławek przeciwprzeciążeniowych.

W głośniku rozległ się jęk któregoś z młodzików.

Krążownik Najeźdźców wykonał gwałtowny skręt.

— Mogą złapać nas na hak — mruknął Rzeźnik. — Nie wiedzą, że na pokładzie jest pełna załoga. Mają tylko dwa…

— Uwaga, ’ani ka’itan.

Krążownik Najeźdźców wypełnił ekran. Przez kościec statku pająka przebiegło drżenie.

Rzeźnik szarpnął się w pasach ławki przeciwprzeciążeniowej i uśmiechnął.

— No to będzie walka wręcz. A ty dokąd?

— Z tobą.

— Masz wibropistolet? — Przypiął sobie kaburę w pasie.

— Pewnie. — Odsunęła połę luźnej bluzki. — I coś takiego. Drut wanadowy, piętnaście centymetrów. Straszna rzecz.

— Chodź.

Przełączył dźwignię induktora grawitacji na pełną moc.

— A to po co?

— Walka w skafandrze nie ma sensu. Sztuczne pole grawitacyjne dookoła obu statków utrzyma nadającą się do oddychania atmosferę w promieniu jakichś siedmiu metrów od powierzchni i zachowa ciepło… tak mniej więcej.

— Mniej czy więcej? — Pobiegła za nim do windy.

— Na zewnątrz jest jakieś minus dziesięć. — Od chwili, gdy spotkali się na cmentarzu Tarika, pozbył się nawet bryczesów i miał na sobie tylko kaburę.

— Chyba nie będziemy tam na tyle długo, żebyśmy potrzebowali płaszczy.

— Obiecuję, że ten, kto tam się znajdzie, zaraz będzie martwy, i to nie z powodu zimna. — Głos nagle mu się obniżył, gdy zanurkowali pod klapą. — Jeśli ty nie wie, co robi, niech się trzyma z daleka. — Pochylił się, dotykając jej policzka kosmykiem bursztynowych włosów. — Ale ty wie i ja wie. Musi to zrobić dobrze.

Takim samym ruchem, jakim uniósł głowę, otworzył klapę. Otoczyło ich zimno, ale ona go nie czuła. Zwiększone tempo przemiany materii, jakie towarzyszyło używaniu Babel-17, owinęło ją tarczą fizycznej obojętności. Coś przeleciało im nad głowami. Wiedzieli, co zrobić, i oboje to zrobili: zanurkowali. To coś eksplodowało — zidentyfikowali to jako granat, który nie trafił we właz — i twarz Rzeźnika zalśniła białym światłem. Podskoczył i poświata przesunęła się na dolne partie jego ciała.

Imitowała jego ruchy, czując się pewnie dzięki spowolnieniu czasu, jaki zapewniał Babel-17. Zawirowała, skacząc. Ktoś zanurkował pod trzymetrowym występem odsadni. Strzeliła do niego, a spowolnienie czasu pozwoliło jej dokładnie wymierzyć. Nie wiedziała, czy trafiła, ale odwracała się dalej. Rzeźnik ruszył w stronę szerokiej na trzy metry kolumny haka Najeźdźców.

Statek wroga sterczał pod kątem w ciemności jak krab z trzema szczypcami. Oś K wznosiła się spłaszczoną spiralą w stronę ojczystej galaktyki. Cienie wyglądały jak fragmenty czarnej kalki na gładkim kadłubie. Od strony osi K nikt nie mógł jej zauważyć, chyba że jej ruchy zasłoniłyby jakąś zabłąkaną gwiazdę albo pojawiłaby się na tle światła samego ramienia Rozpadliny Specellego.

Skoczyła na powierzchnię krążownika Najeźdźców. Przez moment poczuła chłód. Potem uderzyła tuż przy podstawie haka i opadła na kolana, bo ktoś z dołu rzucił kolejnym granatem w stronę klapy. Nie wiedzieli, że ona i Rzeźnik wyszli już na zewnątrz. Dobrze. Wystrzeliła. Kolejny syczący dźwięk rozległ się w miejscu, gdzie musiał być Rzeźnik.

W ciemności poniżej poruszały się sylwetki. Nagle wibrouderzenie sieknęło metal tuż pod jej dłonią. Strzelał ktoś stojący w klapie jej statku i zmarnowała pół dźwięku na rozpatrzenie i odrzucenie hipotezy, że szpieg wystraszył się załogi i dołączył do Najeźdźców. To raczej początkowa taktyka Najeźdźców zakładała, żeby nie pozwolić im opuścić statku i zastrzelić ich przy klapie. Kiedy zawiodła, skryli się pod klapą i strzelali stamtąd. Znów wystrzeliła, i jeszcze raz. Z kryjówki za drugim hakiem Rzeźnik także strzelał.

Część obrzeża klapy zaczęła się żarzyć od wielokrotnych trafień. I zabrzmiał znajomy głos:

— Starczy, starczy! Załatwiła ich ’ani, ’ani ka’itan!

Rydra popełzła po haku, a Mosiądz włączył światło przy klapie i stał, oświetlony promieniem padającym z grodzi. Rzeźnik z opuszczonym pistoletem wyszedł z kryjówki.

Poświata podkreślała demoniczne rysy Mosiądza. W obu łapach trzymał zwiotczałe ciała.

— Ten jest mój. — Potrząsnął prawą łapą. — ’róbował ’ełznąć do szybu, więc nade’nąłem mu na głowę. — Cisnął wiotkimi ciałami o płyty kadłuba. — Nie wiem jak wam, ale mnie jest zimno. A ’rzyszedłem tu głównie ’o to, żebym wam ’owiedzieć, że jak znajdziecie czas na ’rzerwę na kawę, to Diavalo wygrzebał trochę irlandzkiej whiskey. Chyba że wolicie gorący rum z masłem? No chodźcie, chodźcie! Jesteście sini z zimna!

Przy windzie jej umysł przestawił się z powrotem na angielski i zaczęła drżeć. Szron na włosach Rzeźnika topił się i spływał małymi kropelkami wzdłuż linii włosów. Ręka ją zabolała: dopiero teraz zauważyła oparzenie.

— Hej — rzekła, gdy weszli do korytarza — Mosiądz, jeśli ty tu jesteś, to kto pilnuje interesu?

— Kippi. Przeszliśmy na zdalne sterowanie.

— Rum — powiedział Rzeźnik. — Bez masła. Zimny. Tylko rum.

— Swój chło’ — pokiwał głową Mosiądz. Otoczył jednym ramieniem Rydrę, drugim Rzeźnika, i zauważył, że praktycznie musi nieść ich oboje.

Coś stuknęło w statku. Pilot spojrzał na sufit.

— Konserwacja odcięła haki. — Zawlókł ich do kabiny kapitana. Opadli na ławki przeciwprzyspieszeniowe, a on wrzasnął do interkomu: — Diavalo, migiem, chodź i ’rzynieś im coś do ’icia! Zasłużyli na to.

— Mosiądz! — Chwyciła go za ręce, gdy się cofnął. — Możesz nas stąd zabrać do Kwatery Głównej Sojuszu?

Podrapał się za uchem.