— Jesteśmy na samym koniuszku Języka. Środek roz’adliny znam tylko z ma’. Ale czuciowcy mówią, że jesteśmy dokładnie w czymś, co musi być ’oczątkiem ’rądu Natal-beta. Wiem, że wy’ływa z Roz’aliny, a ’otem jesteśmy w Atlas-run i lądujemy ’rawie ’od drzwiami Kwatery. Jakieś osiemnaście do dwudziestu godzin.
— Lecimy.
Spojrzała na Rzeźnika. Nie zgłaszał sprzeciwu.
— Dobry ’omysł — rzekł Mosiądz. — Jakaś ’ołowa załogi „Jebel” uległa… hm, odcieleśnieniu.
— Najeźdźcy wygrali?
— Nieee. Çiribianie w końcu wzięli się do roboty, usmażyli tego wielkiego świniaka i zwiali. Ale do’iero ’o tym, jak Najeźdźcy wywalili w „Jebel” dziurę wielkości trzech statków ’ająków, na wylot. Ki’’i mówi, że wszyscy, którzy jeszcze żyją, siedzą zamknięci w jednej czwartej statku, ale nie mają zasilania.
— A Tarik? — zapytał Rzeźnik.
— Zginął.
We włazie pojawiła się białowłosa głowa Diavalo.
— Proszę.
Mosiądz wziął od niego butelkę i kieliszki.
Głośnik zatrzeszczał.
— Rzeźniku, widzieliśmy, jak przegnaliście krążownik Najeźdźców. A więc żyjecie.
Wywołany pochylił się i sięgnął po mikrofon.
— Rzeźnik żyje, szefie.
— Niektórzy to mają szczęście. Pani kapitan, mam nadzieję, że napisze mi pani elegię.
— Tarik? — Usiadła przy Rzeźniku. — Lecimy do Kwatery Głównej Sojuszu. Wrócimy z pomocą.
— Jak wam wygodnie. Tylko wiecie, trochę nam tu ciasno.
— Zaraz odlatujemy.
Mosiądz był już przy drzwiach.
— Ślimaku, jak dzieciaki? W porządku?
— Obecne i w stanie gotowości. Pani kapitan, czy pani udzielała zgody na wniesienie petard na pokład?
— Nie przypominam sobie.
— Tak przypuszczałem. Ratt, wracaj tu!
Rydra zaśmiała się.
— Nawigacja?
— W stanie gotowości — odparł Ron.
W tle słyszała głos Mollyi: „Nilitake kulala, nilale milele.”
— Nie możecie ciągle spać — rzekła Rydra. — Startujemy!
— Mollya uczy nas wiersza w suahili — wyjaśnił Ron.
— Och. Czuciowcy?
— Psiiiik! Zawsze mawiałem, pani kapitan, że cmentarz należy utrzymywać w czystości. Kiedyś może się przydać. I „Jebel” jest tego najlepszym dowodem. Jesteśmy gotowi.
— Niech Ślimak wyśle tam kogoś ze ścierką. Wszyscy podłączeni. Mosiądz?
— Wpięty i gotowy, ’ani ka’itan.
Włączyły się generatory stazy i Rydra rozsiadła się wygodnie na ławce przeciwprzeciążeniowej. Jakby coś się zrelaksowało w środku.
— Nie sądziłam, że uda nam się stamtąd wydostać — zwróciła się do Rzeźnika, który siedział na skraju swojej ławki i patrzył na nią. — Wiesz, że jestem nerwowa jak kot. I nie czuję się za dobrze. Och, do licha, znowu się zaczyna. — Złe samopoczucie, które od siebie odsuwała, z uczuciem odprężenia wróciło i zaczęło ją ogarniać. — Przez to wszystko czuję się, jakbym zaraz miała się rozsypać. Wiesz, jak to jest, kiedy wątpisz we wszystko, nie wierzysz żadnym swoim uczuciom. Wydawało mi się, że już nie jestem sobą. — Oddech boleśnie uwiązł jej w gardle.
— Ja jestem — powiedział cicho — a ty jesteś.
— Nigdy w to nie wątpiłam, Rzeźniku. Choć czasem ja muszę się nad tym zastanawiać. W mojej załodze jest szpieg. Mówiłam ci o tym, prawda? Może to Mosiądz i chce nas wpakować do środka supernowej? — We wnętrzu choroby czaił się bąbel histerii, który nagle pękł. Wytrąciła Rzeźnikowi z ręki butelkę. — Nie pij tego! D… D… Diavalo może próbować nas otruć! — Wstała niepewnie. Wszystko otaczała czerwona mgła. — Albo ktoś ze zmarłych. Jak… jak można walczyć z d… d… duchem? — Poczuła silny ból brzucha i zwinęła się wpół jak od ciosu. Z bólem nadszedł strach. Na jego twarzy widać było jakieś emocje, ale nie zdołała ich odczytać. — …żeby nas zabić… — wyszeptała. — …coś… zabić… to… do ciebie niepodobne… do mnie… niepodobne…
Zrobiła to, by uciec od bólu, który oznaczał niebezpieczeństwo, i od niebezpieczeństwa, które oznaczało ciszę. On powiedział. Jeśli ty kiedyś jest w niebezpieczeństwie… ty wejdzie do mózgu i zobaczy, co tam jest.
W jej umyśle pojawił się obraz bez słów: kiedyś ona, Muels i Fobo wplątali się w bójkę w barze na Tantorze. Zaliczyła cios w szczękę i cofała się w szoku, odwróciła się, a wtedy ktoś zerwał ze ściany wiszące za barem lustro i cisnął je w nią. Jej własna przerażona twarz pędziła, krzycząc, uderzyła w jej wyciągniętą rękę. Gdy patrzyła na twarz Rzeźnika, poprzez ból i Babel-17, to wszystko powróciło.
CZĘŚĆ CZWARTA
RZEŹNIK
1.
Właśnie opuściliśmy Rozpadlinę, pani kapitan. Jesteście już pijani?
— Nie. — To głos Rydry.
— Jak wam się ’odoba? Chyba wszystko u was w ’orządku.
— Mózg w porządku. — To znów głos Rydry. — Ciało w porządku.
— Że co? Rzeźniku, nie na’adło jej coś znowu?
— Nie. — To Rzeźnik.
— Oboje s’rawiacie jakieś dziwne wrażenie. Mam wysłać Ślimaka, żeby rzucił na was okiem?
— Nie. — To znów Rzeźnik.
— Dobrze. ’rzed nami ’rosta droga, więc mogę się ’arę godzin ’rzes’ać. Co wy na to?
— Co my na to? — Głos Rzeźnika.
— Może „dzięki”. Wiesz, walczę tak, że o mało mi ogon nie od’ada.
— Dzięki. — Głos Rzeźnika.
— Nie ma za co, jak sądzę. Nie ’rzeszkadzam. ’rzepraszam, jeśli zakłóciłem s’okój.
2.
Rzeźniku, nie wiedziałam! Skąd mogłam wiedzieć!
Pośród echa ich umysły stopiły się w krzyku: nie wiedziałam, nie mogłam. To światło…
Powiedziałam Mosiądzowi, powiedziałam mu, że musisz mówić językiem, który nie zna pojęcia „ja”. I powiedziałam, że żadnego takiego nie znam, ale przecież był taki, zupełnie oczywisty: Babel-17…!