Przystające synapsy zadrżały ze współczuciem, aż obrazy się utrwaliły, i ze środka samej siebie, którą stworzyła, zobaczyła jego — w pojedynczej, miniaturowej scenie na Titinie, szponem wydrapał w zielonej farbie na ścianie mapę, zamazując obsceniczne palimpsesty, które tam wypisywali więźniowie przez dwieście lat; mapę, która potem miała posłużyć do śledzenia go i wyprowadzić ich w pole. Patrzyła, jak przechadza się w przestrzeni szerokiej na metr, a po trzech miesiącach jego dwumetrowa postać waży czterdzieści pięć kilogramów i jest bliska śmierci głodowej.
Wspięła się z tej otchłani na sznurze splecionym z trzech nici: dieta, drąg, dziura; zawalić, znaleźć, zebrać; okowy, odmiana, okazja.
Zabrał od kasjera całą swoją wygraną i już miał wyjść z Casino Cosmica, maszerując po kasztanowym dywanie do drzwi, gdy czarny krupier stanął mu na drodze i uśmiechnął się do grubej teczki z pieniędzmi. „Może chciałby pan spróbować jeszcze raz, sir? Z czymś, co będzie wyzwaniem dla gracza o pańskich umiejętnościach?”. Zabrano go przed olbrzymią, trójwymiarową szachownicę z powlekanymi ceramicznymi figurami. „Gra pan z komputerem kasyna. Za każdą straconą figurę dorzuca pan do stawki tysiąc kredytów. Za każdą figurę przeciwnika kasyno dorzuca tyle samo. Za szach wygrywa pan lub przegrywa pięćset kredytów. Za szach i mat zwycięzca otrzymuje wszystko, co znalazło się w puli, razy sto”. Ta gra miała pozbawić go jego fantastycznych wygranych — bo wygrywał naprawdę fantastycznie. „Idę do domu i zabieram pieniądze” — powiedział krupierowi. Krupier uśmiechnął się i odparł: „Kasyno uprzejmie prosi, żeby pan jednak zagrał”. Patrzyła, zafascynowana, jak Rzeźnik wzrusza ramionami, podchodzi do szachownicy i wygrywa z komputerem w siedmiu ruchach — szewski mat. Dzięki temu wygrał milion kredytów i zanim dotarł do wyjścia kasyna, próbowano go zabić trzy razy. Nie udało im się, ale ta rozgrywka była jeszcze lepsza niż hazard.
Patrzyła, jak działa i reaguje w tych sytuacjach, a jej umysł obijał się wewnątrz jego umysłu, zwijając się z bólu lub przyjemności, dziwnych emocji, które były pozbawione ego i niewyrażone, magiczne, kuszące, mityczne.
Rzeźniku —
Zdołała przerwać szaleńcze kręcenie się w kółko.
— skoro cały czas rozumiałeś Babel-17, zakłębiły się pytania w jej własnym rozszalałym mózgu, dlaczego używałeś go niepotrzebnie tylko dla samego siebie, grając, okradając bank, a dzień później miałeś wszystko stracić i nie podjąłeś żadnej próby zatrzymania tego dla siebie?
Jakiego „siebie”? Nie było żadnego „siebie”.
Wkroczyła do jego mózgu z jakąś oszałamiającą, odwróconą seksualnością. Obejmując ją, cierpiał.
Światło — ty zrobiła! Ty zrobiła, krzyczał w przerażeniu.
Rzeźniku, spytała, a była lepsza od niego w układaniu słów związanych z emocjonalnymi zawirowaniami, jak wygląda mój umysł we wnętrzu twojego?
Światło, jasny ruch, zawył z analityczną precyzją Babel-17, surowego jak kamień, by wyrazić ich stopienie, tworzenie tylu wzorców, ponowne ich przekształcanie.
Na tym właśnie polega bycie poetą, wyjaśniła, a obłe zakończenie błyskawicznie odcięło zalew. Po grecku poeta oznacza budowniczego.
Jest! Jest wzorzec. Ach, tak jasny, tak jasny!
Takie proste połączenie semantyczne? Była zaskoczona.
Ale Grecy byli poetami tysiące lat temu, a ty jesteś poetką teraz. Łączysz ze sobą słowa na taką odległość, że ich ślad mnie oślepia. Twoje myśli są ogniem, to kształty, których nie mogę uchwycić. Brzmią jak muzyka, za głęboka, która mną wstrząsa.
To dlatego, że nic dotąd tobą nie wstrząsnęło. Ale miło mi.
Jesteś tak wielka we mnie, że zaraz pęknę. Widzę wzorzec o nazwie „Przestępca i świadomość artystyczna spotykają się w jednej głowie i mówią tym samym językiem…”.
Tak, zaczęłam myśleć coś w stylu…
Otaczają je kształty zwane „Baudelaire” — ach! — i „Villon”.
To byli starożytni francuscy poe…
Za jasne! Za jasne! „Ja” we mnie nie jest na tyle silne, żeby je utrzymać. Rydro, kiedy ja patrzę na noc i gwiazdy, jest to tylko bierne działanie, ale ty jesteś aktywna, gdy patrzysz, i przyćmiewasz gwiazdy bardziej błyszczącym płomieniem.
Rzeźniku, zmieniasz to, co postrzegasz. Ale to ty musisz to postrzegać.
Ja muszę — światło — centralnie, w tobie, widzę stopienie lustra i ruchu, obrazy są splątane, obracają się, a wszystko jest wyborem.
Moje wiersze! To jak wstyd z powodu nagości.
Definicje „ja”, każda wielka i precyzyjna.
Pomyślała: ja/jaźń/jagnię, ego, osobowość, mała owca.
On zaczął: ty…
Ty/tył/typ — drugie ja, odwrotna strona, rodzaj.
— rozpalasz moje słowa znaczeniami, które błyskawicznie odchodzą. Co ja otaczam? Czym jestem, otaczając ciebie?
Nadal obserwując, zobaczyła, jak obrabowuje bank, morduje, niszczy, bo semantyczna waga „moje” i „twoje” została zniszczona w grymasie wystrzępionych synaps.
Rzeźniku, słyszałam, jak to dźwięczy w twoich mięśniach, ta samotność, która sprawiła, że zmusiłeś Tarika do wyłowienia „Rimbauda” tylko po to, żeby mieć przy sobie kogoś, kto mówi tym analitycznym językiem, z tego samego powodu, dla którego próbowałeś ocalić dziecko, wyszeptała.
Obrazy zestaliły się w jej mózgu.
Długa trawa szeptała przy tamie. Księżyce Aleppo spowiły wieczór mgłą. Równomobil szumiał cicho, a on z wyważoną niecierpliwością pstrykał końcem lewej ostrogi w rubinowy emblemat na kierownicy. Lill oparła się o niego ze śmiechem.
— Wiesz, Rzeźniku, że Mr Big dostałby szału, gdyby wiedział, że zabrałeś mnie na taki romantyczny spacer? Naprawdę zabierzesz mnie do Paryża, kiedy skończysz robotę?
Nienazwane ciepło walczyło w nim z nienazwaną niecierpliwością. Jej ramię pod jego dłonią było wilgotne, usta czerwone. Założyła sobie za ucho kosmyk włosów koloru szampana. Jej ciało obok niego poruszało się, falując, co dawało jej pretekst, żeby obrócić twarz w jego stronę.
— Z tym Paryżem to tylko tak sobie żartujesz. Powiem Mr Bigowi. Gdybym była mądrą dziewczynką, kazałabym ci poczekać z… zaprzyjaźnieniem się ze mną, dopóki tam nie pojedziemy.
Jej oddech pachniał perfumami pośród zlanej potem nocy. Przesunął dłonią po jej ramieniu.
— Rzeźniku, zabierz mnie z tej gorącej, martwej planety. Moczary, jaskinie, deszcze! Boję się Mr Biga, Rzeźniku! Zabierz mnie stąd, zabierz mnie do Paryża. Nie mów, że tylko udajesz. Tak bardzo chcę tam pojechać. — Zaśmiała się samymi wargami. — Chyba… chyba jednak nie jestem mądrą dziewczynką.
Przycisnął usta do jej ust — i skręcił jej kark jednym szarpnięciem dłoni. Opadła, nadal z otwartymi oczami. Strzykawka, którą miał wbić w jej ramię, wypadła mu z dłoni, przetoczyła się po desce rozdzielczej i spadła między pedały. Zaniósł ją do tamy, wrócił ubłocony do połowy uda. Usiadł i pstryknął przełącznikiem.
— Mr Big, już po wszystkim.
— Doskonale. Rano możesz odebrać pieniądze. Głupio z jej strony, że próbowała mnie orżnąć na pięćdziesiąt tysięcy.