— Albo ucieknie na drugą stronę mózgu. Rozumiem. W takim razie do dzieła. Proszę zaczynać.
— Zacząłem dwie minuty temu.
Generał przyjrzał się Rzeźnikowi.
— Nic nie widzę.
— Proszę poczekać jeszcze minutę. — Znów coś wyregulował. — System paradoksów, który uruchomiłem, potrzebuje trochę czasu na przegryzienie się przez świadomą część mózgu. Jest tam mnóstwo synaps, które muszą się włączyć albo wyłączyć.
Wargi solidnie umięśnionej twarzy nagle odsunęły się, ukazując zęby.
— Zaczyna się — rzekł doktor T’mwarba.
— Co się dzieje z panną Wong?
Na twarzy Rydry pojawił się ten sam grymas.
— Miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie — westchnął T’mwarba. — A równocześnie się tego obawiałem. Są powiązani telepatycznie.
W okolicach fotela Rzeźnika rozległ się trzask. Opaska rozluźniła się i mężczyzna uderzył tyłem głowy w oparcie.
Rydra wydała z siebie głębokie zawodzenie, które nagle się urwało. Mrugnęła dwa razy, zdezorientowana, i krzyknęła:
— Och, Mocky, to boli!
Jeden z pasów przytrzymujących ramię Rzeźnika opadł i pięść wystrzeliła w powietrze.
Światełko obok kciuka doktora T’mwarby z białego przeszło w bursztynowe i jego palec wylądował na przełączniku. Coś się działo z twarzą Rzeźnika: najwyraźniej się odprężył.
— On się odcie… — zaczął generał Forester.
Ale Rzeźnik sapnął.
— Wypuść mnie stąd, Mocky! — jęknęła Rydra.
Doktor T’mwarba przesunął ręką po mikroprzełączniku i pasy, które przytrzymywały jej czoło, łydki, nadgarstki i ramiona zaczęły się rozpinać z charakterystycznym pyknięciem. Rydra popędziła na drugą stronę celi do Rzeźnika.
— Jego też?
Skinęła głową.
Pstryknął drugim mikroprzełącznikiem i Rzeźnik osunął się w jej ramiona. Opadła na podłogę pod tym ciężarem i od razu przesunęła kłykciami po zesztywniałych mięśniach jego pleców.
Generał Forester celował w nich z wibropistoletu.
— Do licha, kim on jest i skąd pochodzi? — dopytywał się.
Rzeźnik znów zaczął się osuwać, ale tym razem dotknął rękami podłogi i podparł się.
— Ja… zaczął. — Jestem… jestem Nyles Ver Dorco. — Jego głos stracił mineralną szorstkość. Teraz mówił głosem wyższym o jedną czwartą tonu i arystokratycznie przeciągał samogłoski. — Armsedge. Urodziłem się na Armsedge. I… zabiłem mojego ojca!
Metalowa płyta w ścianie uniosła się. Do celi przedostał się dym i smród gorącego metalu.
— Do licha, co to za zapach? — spytał generał. — Dzieje się coś dziwnego.
— Przypuszczam, że komuś udało się pokonać pierwsze pół tuzina zabezpieczeń tego pomieszczenia — rzekł T’mwarba. — Gdyby to trwało jeszcze parę minut, już by nas tu nie było.
Tupot nóg. Wysmarowany sadzą gwiazdowiec przekuśtykał przez drzwi.
— Panie generale, nic się panu nie stało? Ściana zewnętrzna eksplodowała i ktoś jakimś cudem wyłączył zamki radiowe na podwójnych bramach. Coś przebiło się do połowy ścian ceramicznych. Wygląda to na laser albo coś podobnego.
Generał zbladł.
— Kto próbuje się tu dostać?
Doktor T’mwarba spojrzał na Rydrę.
Rzeźnik wstał, przytrzymując się jej ramienia.
— Parę bardziej pomysłowych modeli należących do mojego ojca, bliskich kuzynów TW-55. Pracują na sześciu niezbyt eksponowanych, ale wpływowych stanowiskach w Kwaterze Głównej Sojuszu. Ale nie musicie się nimi przejmować.
— W takim razie — oznajmił generał Forester wyważonym tonem — wszyscy natychmiast do mojego biura i wyjaśniać, co tu się dzieje, u licha.
— Nie. Mój ojciec nie był zdrajcą, panie generale. Po prostu chciał, żebym został najlepszym w Sojuszu tajnym agentem. Ale bronią nie jest narzędzie, lecz raczej wiedza, jak z niego korzystać. A Najeźdźcy ją mieli; tą wiedzą jest Babel-17.
— Dobrze. Może pan być Nylesem Ver Dorco. Ale jeśli tak jest, tym bardziej nie rozumiem kilku rzeczy, które rozumiałem jeszcze godzinę temu.
— Nie powinien za dużo mówić — wtrącił doktor T’mwarba. — Jego układ nerwowy został narażony na ogromny wysiłek.
— Nic mi nie jest, panie doktorze. Mam zapasowy. Moje odruchy kształtują się powyżej średniej i mam całkowitą kontrolę nad swoją strukturą anatomiczną, łącznie z tempem rośnięcia paznokci u stóp. Mój ojciec był bardzo sumiennym fachowcem.
Generał Forester oparł obcas buta o przednią część biurka.
— Niech mówi dalej. Bo jeśli nie zrozumiem tego wszystkiego w ciągu najbliższych pięciu minut, posadzę was wszystkich.
— Mój ojciec wpadł na ten pomysł, jak tylko rozpoczął prace nad hodowlą zindywidualizowanych szpiegów. Zrobił ze mnie najbardziej idealną istotę ludzką, jaką można sobie wyobrazić. Potem wysłał mnie na terytorium Najeźdźców z nadzieją, że dokonam tam jak największych zniszczeń. Rzeczywiście sporo namieszałem, zanim mnie schwytali. Kolejną rzeczą, którą tatuś sobie uświadomił, był fakt, że przy produkcji nowych szpiegów czyni szybkie postępy i w końcu nowe modele mnie przegonią — tak się musiało stać. Takiemu TW55, na przykład, to mógłbym buty czyścić. Wolał jednak, żeby kontrola nad operacją pozostała w rękach rodziny — na pewno powodowała nim rodzinna duma. Każdy szpieg z Armsedge może otrzymywać rozkazy przez radio zgodnie ze wcześniej ustalonym kluczem. W rdzeń przedłużony wszczepiono mi nadajnik hiperstatyczny; większość jego części skonstruowano z elektroplastiplazmy. Nieważne, jak skomplikowani byli przyszli szpiedzy: nadal ja sterowałem całą tą bandą. W ciągu ostatnich kilku lat na terytorium wroga wysłano ich kilka tysięcy. Gdy mnie złapano, były to całkiem pokaźne siły.
— Dlaczego pana nie zabili? — spytał generał. — Czyżby odkryli, co się stało, i skierowali całą tę armię ludzi przeciwko nam?
— Odkryli, że jestem bronią Sojuszu. Ale ten nadajnik hiperstatyczny rozpada się w pewnych warunkach, a pozostałości zostają usunięte razem z innymi produktami przemiany materii. Wyhodowanie nowego trwa jakieś trzy tygodnie. Nigdy więc się nie dowiedzieli, że to ja steruję resztą. Ale wpadli na pomysł zastosowania własnej tajnej broni: Babel-17. Zafundowali mi więc całkowitą amnezję, pozbawili wszelkich możliwości porozumiewania się poza Babel-17, a potem pozwolili mi uciec z Nueva-nueva Jorku na terytorium Sojuszu. Nie odebrałem żadnych rozkazów na temat sabotażu. Moje możliwości, kontakt z innymi szpiegami — to wszystko objawiało mi się bardzo wolno i bardzo boleśnie. A całe moje życie sabotażysty udającego przestępcę — po prostu tak wyszło. Jak i dlaczego — sam dalej nie wiem.
— Panie generale, chyba mogę to wyjaśnić — wtrąciła Rydra. — Można zaprogramować komputer tak, żeby popełniał błędy, ale nie robi się tego, krzyżując druty, tylko manipulując „językiem”, którego go uczymy, żeby „myślał”. Brak pojęcia „ja” wyklucza jakikolwiek samokrytycyzm. W rzeczywistości w ogóle wyłącza świadomość procesu symbolicznego — a w ten właśnie sposób odróżniamy rzeczywistość od naszego wyrażania rzeczywistości.
— Że co?
— Szympansy — przerwał jej T’mwarba — mają na tyle dobrą koordynację fizyczną, że mogłyby nauczyć się prowadzić samochód, i są na tyle inteligentne, żeby umieć rozróżnić czerwone światło od zielonego. Gdyby jednak nawet nauczyć szympansa prowadzenia samochodu, nie można by go wypuścić na drogę, bo jeśli zobaczy zielone światło, to będzie jechał, dopóki nie rozwali się o mur, a jeśli będzie czerwone, zatrzyma się na środku skrzyżowania i nie ruszy nawet jeśli ciężarówka będzie próbowała go przejechać. Nie potrafią korzystać z procesu symbolicznego. Dla nich czerwone to „stój”, zielone to „jedź”.