— Nigdy nie byłem w takim miejscu — szepnął. Płazie i gadzie stworzenia śmiały się i kłóciły z gryfami i sfinksami o metalicznej skórze.
— Zostawiacie ubranie? — uśmiechnęła się szatniarka. Jej naga skóra miała kolor zielonej landrynki, olbrzymia fryzura wyglądała na stertę różowej waty. Piersi, pępek i wargi lśniły.
— Raczej nie — odparł szybko celnik.
— To niech pan przynajmniej zdejmie koszulę i buty — rzekła Rydra, ściągając bluzkę. — Ludzie będą się gapić. — Pochyliła się i podała sandały kobiecie po drugiej stronie lady. Zaczęła rozplątywać zwój zamotany w talii, zauważyła jego błagalne spojrzenie, uśmiechnęła się i zamotała go z powrotem.
Ostrożnie zdjął marynarkę, kamizelkę, koszulę i podkoszulek. Już miał zdjąć buty, kiedy ktoś chwycił go za ramię.
— Hej, celnik!
Wyprostował się. Stał przed nim wielki, nagi mężczyzna z grymasem na pobrużdżonej twarzy, przypominającym pęknięcie w przegniłej skórce. Zdobiły go jedynie mechaniczne świecące żuki, które układały się we wzory na jego piersi, ramionach, nogach i dłoniach.
— Słucham?
— Celnik, co tu robisz?
— Ja pana nie zaczepiałem.
— Ja też cię nie zaczepiałem. Celnik, chodź się napić. Ja tylko chcę być miły.
— Dziękuję bardzo, ale raczej…
— Jestem miły. Ty nie jesteś. Jak nie będziesz miły, celnik, to ja też przestanę.
— Ale ja z kimś jestem… — Spojrzał z rozpaczą na Rydrę.
— Chodź. Oboje się napijecie. Ja stawiam. Do licha, serio jestem miły. — Jego druga ręka powędrowała w kierunku ramienia Rydry, ale dziewczyna złapała go za nadgarstek. Rozłożył palce i we wnętrzu dłoni ukazał się wieloskalowy gwiazdometr wszczepiony w rękę. — Nawigator?
Skinął głową. Puściła go, a on opuścił rękę.
— Czemu to akurat dziś jesteś taki miły?
Naćpany mężczyzna potrząsnął głową. Włosy miał splecione nad uchem w gruby czarny warkocz.
— Jestem miły dla celników. Podobacie mi się.
— Dzięki. To postaw nam tego drinka i my ci też postawimy.
Skinął ciężko głową, a jego zielone oczy zwęziły się. Sięgnął między piersi Rydry i dotknął złotego dysku, który nosiła na zawieszonym na szyi łańcuszku.
— Kapitan Wong?
Skinęła głową.
— Z tobą to lepiej nie zaczynać. — Zaśmiał się. — No, pani kapitan, postawię pani i celnikowi coś, co was rozweseli.
Ruszyli przez tłum w stronę baru.
Coś, co było zielone i w bardziej eleganckich przybytkach podawane w szklankach, tu serwowano w kubkach.
— Na kogo stawiacie w walce Mosiądz — Smok? Bo jak powiecie, że na Smoka, rzucę wam tym w twarz. Oczywiście żartuję, pani kapitan.
— Nie obstawiam. — rzekła Rydra. — Szukam. Znasz Mosiądza?
— Robiłem za nawigatora przy jego ostatnim locie. Wróciliśmy tydzień temu.
— I chcesz obstawiać z tego samego powodu, z którego on walczy?
— Można tak powiedzieć.
Celnik podrapał się po obojczyku. Wyglądał na skonsternowanego.
— Przy ostatnim locie Mosiądz nawalił — wyjaśniła Rydra. — Załoga nie ma pracy. Mosiądz dziś robi za eksponat. — Zwróciła się do nawigatora. — Jacyś kapitanowie będą go obstawiać?
Dotknął językiem górnej wargi, zmrużył jedno oko i opuścił głowę. Wzruszył ramionami.
— Tylko na mnie się nadziałeś?
Skinięcie, duży łyk.
— Jak się nazywasz?
— Calli, Drugi Nawigator.
— Gdzie są Pierwszy i Trzeci?
— Trzeci jest gdzieś tam, pije. Pierwszym była słodka dziewczynka, nazywała się Cathy O’Higgins. Nie żyje. — Dokończył drinka i sięgnął po kolejnego.
— Ja stawiam — rzekła Rydra. — Co się z nią stało?
— Wpadła na Najeźdźców. Zostałem tylko ja, Mosiądz i Trzeci. I nasze Oko. Straciliśmy cały pluton. Naszego Ślimaka. Kurewsko dobrego Ślimaka. To był kiepski rejs, pani kapitan. Oko sfiksował bez Ucha i Nosa. Byli razem przez dziesięć lat. Ron, Cathy i ja — byliśmy trójką tylko parę miesięcy. Ale i tak… — Potrząsnął głową. — Kiepsko.
— Ściągnij Trzeciego — powiedziała Rydra.
— Po co?
— Szukam pełnej załogi.
Calli zmarszczył czoło.
— Nie mamy już Pierwszego.
— Zamierzasz tu siedzieć wieczność i rozczulać się nad sobą? Idź do Kostnicy.
Calli mruknął coś.
— Chcecie zobaczyć mojego Trzeciego, chodźcie.
Rydra wzruszyła ramionami na zgodę, a celnik ruszył za nimi.
— Hej, głupku, obróć się.
Dzieciak, który obrócił się na barowym stołku, miał może dziewiętnaście lat. Celnikowi przyszło do głowy warknięcie metalowych krat. Calli był wielkim, przyjemnym człowiekiem…
— Pani kapitan Wong, to jest Ron, najlepszy Trzeci pochodzący z Układu Słonecznego.
… ale Ron był mały, chudy, zbudowany w jakiś nieprzyjemnie umięśniony sposób; mięśnie piersiowe jak żłobione metalowe płyty pod woskowatą skórą; brzuch jak żebrowate rury, ramiona jak plecione kable. Nawet mięśnie twarzy opierały się na tylnej części szczęki i wcinały w oddzielone kolumny szyi. Był niechlujnym świńskim blondynem o szafirowych oczach, ale jedyny widoczny dowód na poddanie się operacji kosmetochirurgicznej stanowiła wielka czerwona róża rosnąca na ramieniu. Rzucił im szybki uśmiech i dotknął czoła palcem, udając, że salutuje. Guzkowate paznokcie wyglądały jak węzły z białej liny.
— Kapitan Wong szuka załogi.
Ron uniósł się na stołku, odchylił głowę do tyłu; wszystkie mięśnie jego ciała poruszały się jak węże w mleku.
Celnik zobaczył, jak Rydra otwiera szeroko oczy, ale nie rozumiał tej reakcji, więc zignorował ją.
— Nie mamy Pierwszego — rzucił Ron. Jego uśmiech był zarazem szybki i smutny.
— A gdybym znalazła wam Pierwszego?
Nawigatorzy wymienili spojrzenia.
Calli odwrócił się w stronę Rydry i potarł nos kciukiem.
— Wie pani, ale w Trójce…
Lewa ręka Rydry złapała jego prawą.
— Trójka, rozumiem. Oczywiście będziecie mogli zgodzić się na mój wybór lub nie.
— Cóż, to bardzo trudne, by ktoś inny…
— To niemożliwe. Ale wybór należy do was. Ja tylko podpowiadam. I moje podpowiedzi są dobre. Co wy na to?
Kciuk Callego przemieścił się od nosa do ucha. Mężczyzna wzruszył ramionami.
— Nie dostaniemy lepszej oferty.
Rydra spojrzała na Rona.
Dzieciak oparł nogę o barowy stołek, objął dłonią kolano i spojrzał na swoją rzepkę.
— My na to, że zobaczymy, kogo wybierzesz.
Skinęła głową.
— Zgoda.
— Nie ma za dużo zleceń dla niekompletnych Trójek. — Calli położył dłoń na ramieniu Rona.
— Tak, ale…
Rydra uniosła wzrok.
— Obejrzyjmy walkę.
Siedzący wzdłuż lady ludzie podnosili głowy. Klienci usadowieni przy stołach rozkładali siedzenia foteli.
Kubek Callego stuknął o ladę, a Ron oparł obie stopy na stołku i przysiadł na barze.
— Na co oni patrzą? — spytał celnik. — Gdzie wszyscy…?
Rydra położyła mu rękę na karku i zrobiła coś takiego, że równocześnie zaśmiał się i obrócił głowę. A potem wziął głęboki oddech i wypuścił wolno powietrze.
Dymna nieważka kula, unosząca się w przestrzeni, rozbłysła kolorowym światłem. W sali zrobiło się ciemno. Światło reflektorów o mocy tysięcy watów padło na plastikową powierzchnię i zabłysło na twarzach zgromadzonych poniżej, a dym w jaskrawej kuli znikał.