Выбрать главу

— Co to ma być? — spytał celnik. — Czy to tam walczą?

Rydra przesunęła ręką po ustach, a on o mało nie zadławił się językiem, ale umilkł.

I oto Srebrny Smok, bije skrzydłami w dymie; srebrne pióra jak zderzające się ostrza, podskakujące łuski na ogromnych pośladkach. Rozciąga trzymetrowe ciało i wije się w polu antygrawitacyjnym. Zielone wargi wygięte w przebiegłym uśmiechu, srebrne powieki mrugają nad zielonymi tęczówkami.

— To kobieta! — wysapał celnik.

Po publiczności przetoczył się pełen aprobaty szum: pstrykanie palcami.

Dym wpłynął do kuli.

— To nasz Mosiądz! — wyszeptał Calli.

Mosiądz ziewnął i potrząsnął głową, ostre zęby barwy kości słoniowej lśniły od śliny, mięśnie wybrzuszały się na dłoniach i ramionach; z żółtych pluszowych łap wysuwały się mosiężne pazury. Powyżej widać było prężące się mięśnie brzucha. Kolczasty ogon walił o ścianę kuli. Jego grzywa, przycięta, by trudniej było ją złapać, błyszczała jak woda.

Calli złapał celnika za ramię.

— Pstrykaj palcami, chłopie! To nasz Mosiądz!

Celnik, który nigdy nie był w stanie tego zrobić, o mało nie połamał sobie palców.

Kula rozjarzyła się na czerwono. Dwóch pilotów zwróciło się do siebie, oddalając się na odległość średnicy kuli. Zapadła cisza. Celnik oderwał wzrok od sufitu i rozejrzał się po otaczających go ludziach. Wszyscy inni patrzyli w górę. Nawigator Trzeci zwinął się na barowym stołku w pozycji płodu. Rydra także opuściła wzrok i patrzyła na splątane, smukłe ramiona i uda chłopca z różą na ramieniu.

Ponad nimi przeciwnicy prężyli muskuły i przeciągali się, unosząc się w powietrzu. Nagły ruch Smoka. Mosiądz cofnął się, po czym skoczył ze ściany.

Celnik chwycił się czegoś.

Dwie formy uderzyły o siebie, sczepiły się, uderzyły o ścianę i odbiły się od niej. Ludzie zaczęli tupać. Ramię sięgnęło po ramię, noga owinęła się wokół nogi, Mosiądz zawirował, uwolnił się i poleciał w stronę górnej ściany areny. Potrząsając głową, odbił w prawo. Poniżej czujny Smok wił się i wyginał; ze zniecierpliwienia aż drżały mu skrzydła. Mosiądz oderwał się od sufitu, opadł gwałtownie i chwycił Smoka zadnimi łapami. Smoczyca cofnęła się, młócąc powietrze skrzydłami. Zęby jak ostrza zwarły się i chybiły.

— Co oni próbują zrobić? — spytał szeptem celnik. — Skąd mam wiedzieć, kto wygrywa? — Znów spojrzał w dół: trzymał się ramienia Callego.

— Kiedy jedno rzuci drugie o ścianę i dotknie drugiej ściany tylko jedną kończyną przy rykoszecie — wyjaśnił Calli, nie patrząc w dół. — To jest rzut.

Srebrny Smok szarpnął się, jakby uwolniła się masa srebrnego metalu, a Mosiądz odskoczył i rozpłaszczył się o kulę. Gdy smoczyca unosiła się w powietrzu, próbując przejąć uderzenie na tylną nogę, straciła równowagę i dotknęła ściany także drugą.

Publiczność wstrzymała oddech i zaczęła pstrykać zachęcająco palcami. Mosiądz odzyskał równowagę, podskoczył, pchnął ją na ścianę, ale odbił się za mocno i także oparł na trzech kończynach.

Znów starcie w środku kuli. Smok warknął, wyprostował się, potrząsnął łuskami. Mosiądz rozzłościł się, rozejrzał, oczami jak małe złote monety w cieniu, rzucił się do tyłu, dygocząc, a potem skoczył do przodu.

Srebrny Smok zawirował pod jego ramieniem, trafił w kulę. Rozejrzał się, jakby próbował wejść na ścianę. Mosiądz odbił się lekko, oparł na jednej łapie, a następnie odepchnął.

Kula zajarzyła się zielenią, a Calli postukał o bar.

— Patrz, załatwi tę tandetną dziwkę!

Wijące się kończyny przeplatały się, szpon uderzał o szpon, aż ramiona zesztywniały i oderwały się od siebie. Dwa kolejne rzuty, na jedną i druga stronę, po czym Srebrny Smok rzucił się głową naprzód na pierś Mosiądza, cisnął go do tyłu i oparł się na samym ogonie. Tłum w dole tupał.

— To faul! — wrzasnął Calli, strząsając rękę celnika. — Do licha, to faul! — Kula zabłysła jednak zielenią, przyznając punkt Srebrnemu Smokowi.

Bez entuzjazmu wirowali wokół siebie w kuli. Smok dwukrotnie markował cios, a Mosiądz próbował odbić go pazurami lub wciągał brzuch.

— Dlaczego ona nie przestanie? — Dopytywał się Calli. — Zamęczy go na śmierć! Powinni się sczepić i walczyć!

Jakby w odpowiedzi, Mosiądz szarpnął się, próbował rąbnąć ją w ramię; coś, co mogło być idealnym rzutem, nie udało się, bo Smok złapał go za rękę, a on odleciał, uderzając niezgrabnie o plastik.

— Ona nie może tak robić! — Tym razem odezwał się celnik. — Czy to dozwolone? Chyba nie wolno… — Ugryzł się w język, gdyż Mosiądz szarpnął się do tyłu, oderwał smoczycę od ściany, cisnął nią między własnymi nogami o plastik, po czym odbił się przedramieniem i poleciał do środka, prężąc muskuły przed tłumem.

— Jest! — wrzasnął Calli. — Dwa z trzech!

Kula znów rozbłysła na zielono. Pstrykający zaczęli klaskać.

— Czy on wygrał? — dopytywał się celnik. — Wygrał?

— Słuchaj! Oczywiście, że wygrał! Hej, chodźmy do niego. No dalej, pani kapitan!

Rydra już zaczęła przebijać się przez tłum. Ron ruszył z nią, a Calli, wlokąc celnika za sobą, podążył za nimi. Pokonali serię wyłożonych czarnymi płytami schodów i znaleźli się w pomieszczeniu z kanapami, gdzie grupa ludzi otaczała Kondora, wielkie czerwono-złote stworzenie, które miało walczyć z Hebanem czekającym samotnie w kącie. Drzwi na arenę otworzyły się i wpadł spocony Mosiądz.

— Hej! — zawołał Calli — Chłopie, to było świetne! A tu mamy panią kapitan, która chce z tobą gadać.

Mosiądz wyprostował się i opadł na cztery nogi. Z jego piersi wydobywał się niski pomruk. Potrząsnął grzywą i w złotych oczach pojawiło się zrozumienie.

— ‘ani ka’itan Wong! — Jego usta, rozciągnięte z powodu chirurgicznie wszczepionych kłów, radziły sobie wyłącznie z dźwięcznymi spółgłoskami wybuchowymi. — Jak mi dziś ’oszło?

— Wystarczająco dobrze, żebym chciała cię zatrudnić jako pilota na misję do Rozpadliny Specellego. — Podrapała go w żółtą plamkę za uchem. — Jakiś czas temu powiedziałeś, że chętnie pokazałbyś mi, co potrafisz.

— Taaa — Mosiądz skinął głową. — ’rzez chwilę myślałem, że śnię. — Zdjął przepaskę biodrową i zaczął wycierać kark i ramiona zwiniętym ręcznikiem, po czym dostrzegł zdumione spojrzenie celnika. — To tylko kosmetochirurgia. — I wycierał się dalej.

— Daj mu psychoocenę — rzekła Rydra — i dostaniesz zatwierdzenie.

— Czy to znaczy, że jutro lecimy, ani ka’itan?

— O świcie.

Z sakiewki przy pasku Mosiądz wyciągnął cienką metalową kartę.

— ‘roszę bardzo, ’anie celniku.

Celnik przyjrzał się runicznym oznaczeniom. Na metalowej płytce, którą wyjął z tylnej kieszeni, odnotował zmianę indeksu stabilności, ale uznał, że ujmie to później, w podsumowaniu. Praktyka podpowiadała mu, że wskaźnik plasuje się znacznie powyżej akceptowalnego.

— Panno Wong, to znaczy, pani kapitan Wong, a co z ich kartami? — Zwrócił się do Callego i Rona.

Ron dotknął karku i podrapał się w łopatkę.

— O nas proszę się nie martwić, dopóki nie znajdziemy Pierwszego Nawigatora. — Na jego młodej twarzy o ostrych rysach malowała się agresja.