Выбрать главу

– Raczej weź pod uwagę obsługę meliny, szczególnie jeśli sami pędzą.

– Czekaj, bo powiedziałeś coś rozumnego…

– Co ty powiesz? – zdziwił się Jacuś.

– Naraziłam się komuś… Nie muszę ci chyba przypominać, ile razy i komu się narażamy…

– Na każdym kroku, na dwa fronty.

– Toteż właśnie. Ale aż tak wyjątkowego wypadku sobie nie przypominam.

– Musiało to być coś potężnego, bo inaczej komu by się chciało? Lepiej pogrzeb w pamięci albo przejrzyj stare akta…

Równocześnie z utratą pracy straciłam i męża.

O wymówieniu wiedział chyba już od chwili, kiedy je podpisywałam, jakieś życzliwe dusze zadbały o donos. Do domu jeszcze wracał, chociaż bardzo późno, dni świąteczne natomiast spędzał w oddaleniu ode mnie, diabli wiedzą gdzie, przy czym zabierał ze sobą dzieci. Podobno w plenery. Pewną korzyść w tym widziałam, zażywały przynajmniej świeżego powietrza.

W jakimś momencie dostrzegłam, że ich stosunek do mnie zaczyna się zmieniać na gorsze. Jakieś sztywne się robiły, niechętnie, grzecznie oporne i milczące, znacznie bliższy był im ojciec niż ja. Na wywiadówkę do szkoły poszedł Stefan, ja o niej nawet nie zostałam zawiadomiona. I pomyśleć, że na początku głupie insynuacje potraktowałam lekceważąco…!

Na rozmowę z nim nie miałam szans, unikał mnie jak morowej zarazy, nie miałam zresztą także i ochoty, zniechęcił mnie, wyraźnie było widoczne, że potępia mnie bezapelacyjnie i w ani jedno moje słowo nie uwierzy. To Jacuś, cholera, uwierzył w końcu, a własny mąż niczym kamień! Wróg. A zdawałoby się najbliższy człowiek, z którym w zgodzie i szczęściu przeżyłam blisko dziesięć lat! No, może ten ostatni rok nie był taki idealnie zgodny i szczęśliwy…

Zdobył się wreszcie na ten wysiłek, dla każdego mężczyzny nie do zniesienia okropny, wrócił wcześniej i usiadł ze mną przy tradycyjnej herbacie, w kuchni. Gdybym wiedziała, co zamierza, zażądałabym zapewne przeniesienia się do pokoju, klęski życiowe odbierać w kuchni, to jakieś takie mało eleganckie i niedostatecznie dramatyczne.

– Musimy porozmawiać – oznajmił takim tonem, jakby informował mnie o konieczności otrucia dzieci i wymordowania się wzajemnie.

– Nie widzę przeszkód – odparłam z nikłym cieniem kiełkującej nadziei, w obliczu jego tonu bezsensownej. – Dawno chyba należało?

– Być może, zwlekałem zbyt długo. Chcę ci powiedzieć, że składam podanie o rozwód. Nie sądzę, żeby to było dla ciebie zaskoczeniem.

Milczałam chwilę, bo zadławiło mnie lekko. Nie, tego się nie spodziewałam, pretensje, zadrażnienia, konflikty, to owszem, ale nie taki grom z jasnego nieba!

– Przeciwnie – powiedziałam trochę nieswoim głosem. – Jest.

Uniósł brwi w najprawdziwszym w świecie zdziwieniu, patrząc gdzieś na czubek mojej głowy.

– Zdumiewasz mnie – rzekł grzecznie. – Zważywszy całe twoje postępowanie, na naszym związku dawno przestało ci zależeć. Uczyniłaś, co mogłaś, żeby go rozbić. Nie wydaje mi się też, żeby zniknięcie z twojego życia mojej osoby miało źle wpłynąć na twoje doskonałe samopoczucie, o ile wiem, następców mam zatrzęsienie, samotność ci nie grozi. Nie aprobuję wprawdzie twoich gustów, ale w końcu nie moja to już sprawa.

Przez moment miałam wielką ochotę rozbić mu na głowie jakiś ciężki przedmiot, ale nic odpowiedniego nie stało na stole. Zrozumiałam bez pudła, dotarło przecież do mnie, że gachów mam na kopy, jednego wszak podobno okradłam, może kilku, byłam pewna, że nawet w to uwierzył. W tej sytuacji zaprzeczać gachom, gdzie sens, gdzie logika!

Nagle poczułam, że on ma rację. Coś się we mnie złamało, może wiara w jego uczucie, może potrzeba oparcia w nim, może przekonanie o naszej wspólnocie. W jednym błysku pojęłam, że siedzi przede mną obcy człowiek, który patrzy na mnie nie z żadną troską czy bodaj żalem, tylko ze wstrętem. I nie ma siły, znikłam dla niego, tak jak dla mnie znikł mój prawdziwy mąż, zostawiając w zamian tego wrogiego, obrzydliwego faceta, z którym w ogóle nie chcę mieć do czynienia! Zmroziło mnie, mimo tych rozsądnych spostrzeżeń, do samego dna duszy.

– Nie będę protestować – powiedziałam całkiem nawet spokojnie. – Rób, jak uważasz. Zamierzasz uzyskać rozwód z mojej winy?

– Wyobrażasz sobie, że mógłbym postąpić inaczej? Po tym wszystkim, co dotychczas zrobiłaś? Przy całym twoim postępowaniu? Usiłowałem to ukrócić, prosiłem, żebyś się opamiętała, nic, groch o ścianę! Zaprzeczałaś, kłamałaś mi w żywe oczy, zrobiłaś sobie z tego zabawę…!

No rzeczywiście, zabawiłam się świetnie…

– … Skompromitowałaś mnie do ostatnich granic, siebie również, nie wiem, co na ciebie taki dziwny wpływ wywarło…

Trzeba było może wnikliwiej popytać…

– … Dłużej to jest nie do zniesienia!

Znienacka przyszło mi na myśl, że jeśli uprze się przy rozwodzie z mojej winy, będzie musiał postawić przed sądem świadków moich skandalicznych czynów. Znakomicie, wreszcie zetknę się z tymi tajemniczymi osobami, które mnie oglądały rzekomo na własne oczy, bo relacje pośrednie sądowi nie wystarczą, szczególnie jeśli im zaprzeczę.

A zaprzeczę, jak Bóg na niebie, chociażby po to, żeby im się przyjrzeć, tym swołoczom!

Może przy okazji wykryje się źródło, przyczyna i cel niepojętej nagonki na mnie, zobaczę bodaj z jednego wroga, może zdołam go zapytać, o co mu, do diabła, chodzi i co sobie do mnie upatrzył…?!

No proszę, nawet z takiej ohydy można mieć jakąś uciechę…

Mój mąż jednak, niestety, nie był kretynem, zapewne też o tych świadkach pomyślał, bo po wybuchu oburzenia zaproponował mi polubowne załatwienie sprawy. O mało nie zaczęłam go przekonywać do pierwszej wersji, tak bardzo spodobał mi się pomysł szkalowania mnie przed sądem, że wręcz nie mogłam się go wyrzec. Zdołałam się jakoś opamiętać, dobrze, niech mu będzie, bez orzekania o winie… Złożył pozew, wyraziłam zgodę.

Nie wiem, czy kiedykolwiek ogłuszająca prawda wyszłaby na jaw, gdyby nie wróciła właśnie z Kanady, po dwóch latach nieobecności, Agata, moja najlepsza, prawdziwa przyjaciółka, po której nasza córka dostała imię. Radosne wieści o mnie dotarły do niej błyskawicznie i przyleciała późnym wieczorem zdumiona i przerażona.

– Baśka, co się dzieje? – spytała z dzikim naciskiem, oglądając mnie uważnie ze wszystkich stron, – Co za wariactwo tu się rozgrywa, dlaczego mi niej nie napisałaś, dlaczego nie zadzwoniłaś?! Wyglądasz, chwała Bogu, normalnie, schudłaś trochę, ale i nie widzę w tobie żadnych oznak alkoholizmu! Ani narkomanii…

Przerwałam jej z wielkim zainteresowaniem.

– Zaraz, zaraz, czekaj! O narkomanii nie było mowy dotychczas, nic o niej nie wiem, nie słyszałam.

– Za to ja słyszałam! O wszystkim, co tylko możliwe! Powinnaś już wyglądać jak zmora! Zmarszczki wory, czarne kręgi pod oczami, typowe objawy gdzie…?! Nie wierzę w te pierdoły, nie wierzę, że szukasz sobie małpoludów barłogowych po spelunach i mordowniach, w bogatych Szwedów też nie wierzę! Nie wierzę, że o wschodzie słońca wracasz do domu na czworakach…!

– Nie o wschodzie słońca, tylko dość wczesnym wieczorem, ponadto okradłam podobno Araba, i a nie Szweda…

– Głupia jesteś…!!!

To ja powinnam była wpaść w histerię, a nie Agata. Zastąpiła mnie żywiołowo.

Dopiero po długiej chwili dała się uspokoić zdrową bombą koniaku, który wyparł z mojego domu wszystkie inne alkohole. Mój mąż je usunął, starannie pilnując, żeby ani kropla niczego nie pojawiła się na nowo, koniak natomiast zostawił, zapewne z tej przyczyny, że moje wybryki bazowały na piwie, wódce, winie i szampanie. Koniakiem poili mnie wyłącznie zamożni przestępcy.