Mój mąż był w znacznie lepszej sytuacji. Przez dwa ostatnie, upiorne lata zaczął się bogacić, filia prosperowała, toyotę zamienił na mercedesa, w czasie się wakacji zabrał dzieci na miesiąc do Normandii, kupił sobie apartament, ja zaś musiałam teraz płacić mu alimenty. Sąd wycenił je na tysiąc złotych, zapewne w mniemaniu, że i tak bym te pieniądze przepiła!
Agata dokonała swoich odkryć dokładnie w dzień po uprawomocnieniu się wyroku.
Przyszła do mnie z szampanem.
– Z przykrością stwierdzam, że poślubiłaś kretyna – oznajmiła gniewnie. – Skoro się go wreszcie pozbyłaś, co ci, jestem pewna, wyjdzie na zdrowie, należy to uczcić.
Mam nadzieję, że jedna flacha nam wystarczy.
Wysunęłam supozycję, że właściwsze byłoby może zwykłe pół litra, ale nie zgodziła się ze mną. Nie pozwoliła także przełożyć uroczystości na żaden późniejszy termin.
– Jeszcze czego! Lada chwila twój eks wstąpi w nowe związki małżeńskie, a szlag by mnie trafił, gdybyśmy przez głupi przypadek trafiły z tym czczeniem na jego ślub.
Dawaj kieliszki! Jest zimny, z lodówki go wyjęłam.
– Ale na zagrychę mamy wyłącznie serek i dwa jajka na twardo…
– I oliwki – skorygowała. – Z migdałami. Wiedziałam, że gównem się żywisz, więc przyniosłam. Szampana pod jajka na twardo jeszcze nigdy nie piłam, ale co szkodzi spróbować?
– Z kim się żeni? – spytałam, porządkując stół w pokoju, ponieważ kuchnia do szampana nie pasowała. – Wolałabym wiedzieć, bo w końcu dosyć ściśle dotyczy to moich dzieci.
– A otóż to! Dzięki szanownej narzeczonej wylazło szydło z worka!
Okazało się, że mój były mąż żeni się z ową mistrzynią knedli, troskliwą Urszulką z ulicy Mokotowskiej. Dawno już okazywał jej atencje, aczkolwiek wstrzymywał się z zacieśnieniem romansu, żeby nie narażać w miejscu pracy opinii tej anielskiej istoty. Uczciwie mówiąc, do skoków w bok nigdy nie miał skłonności, preferował związki legalne, zważywszy jednak, iż jedyny legalny związek łączył go ze mną, należało się mnie jakoś pozbyć. Zdaniem Agaty, źródło plotek i przyczynę całej nagonki stanowiła Urszulka.
W pierwszej chwili nie zdołałam uwierzyć.
– Ale nie powiesz przecież, że ona sobie to wszystko wysysała z palca! – zaprotestowałam w osłupieniu. – Ostatecznie Jacuś o moich wybrykach w barze Tajfun słyszał od personelu! I nie mogła występować jako ja, szczególnie pod własnym domem!
I przecież Stefan to nie imbecyl, gdyby słyszał wszystko wyłącznie od niej…
– Imbecyl – przerwała mi krótko Agata i pyknęła korkiem od szampana.
Odruchowo podsunęłam jej kieliszki. – W niektórych sytuacjach życiowych idiocieje każdy mężczyzna, a inteligencja nie ma z tym nic wspólnego, bo nie w głowie mu się zajączki lęgną. Jeśli wdzięczna postać dzień w dzień kręci mu tyłkiem przed nosem, wielbiącymi oczka patrzy, kadzielnicą majta…
– Stefan nigdy nie leciał na wampy! Wywęszał je jak tresowany pies!
– Toteż ona wcale nie wamp, tylko kapłanka. No, twoje zdrowie! Żeby ci się druga młodość szczęściła
– Bóg ci zapłać. Twoje…
Szampan był znakomity i miał jakąś szczególną właściwość przywracania równowagi umysłowej. Usiadłyśmy wreszcie przy stole, jak ludzie.
– Powiedz, co wiesz, jakoś porządnie i po kolei – zażądałam. – Bo to duża rzecz i akcja niezwykła a w dodatku nie wszystko mi się zgadza. Wal!
Ubiegłe lata, jeszcze sprzed jej wyjazdu do Kanady, sprawiły, że wspólnych znajomych mieliśmy zatrzęsienie, zarówno z wcześniejszych, jak i późniejszych czasów.
Agata dopadła wszystkich, dokładając im także aktualnych współpracowników mojego męża. Byłego. Wśród nich znalazła dawnego kumpla swojego brata, zawód miał właściwy, chemik…
– Pamiętałam, że ten Jureczek wybierał się na chemię i raz nawet, razem z Kaziem, zrobili straszny smród w mieszkaniu, w związku z czym matka wzbroniła mu wstępu do naszego domu – opowiadała. – Nie wiem, co oni tam przyrządzili, ale śmierdziało trzy tygodnie. Jeszcze do szkoły chodziłyśmy, niemożliwe, żebym ci o tym wtedy nie mówiła!
A owszem, mgliście przypomniało mi się, że w domu rodzinnym Agaty była potężna awantura, i chyba nawet ona sama przez jakiś czas śmierdziała czymś obrzydliwym, ale rychło wyleciało nam to z głowy, bo obie przeżywałyśmy perturbacje uczuciowe, znacznie ważniejsze niż wszystkie smrody świata. Kumpel Kazia, Jureczek, nie zwracał uwagi na znacznie młodsze dziewczynki, starszy był od nas o cztery lata i w skład wulkanu uczuć nie wchodził, poszedł zatem w niepamięć.
– Zadzwoniłam do Kazia po nazwisko – mówiła dalej – bo co szkodziło spróbować. Okazało się, że nie stracili kontaktu, i więcej! Kazio się rozgadał, ten Jureczek w pierze porasta, bo zmienił firmę, zmienił czy dołożył sobie, wszystko jedno, dość że już z półtora roku robi coś tam chemicznego dla Stefana. Rzecz jasna, nie miał zielonego pojęcia, że Stefan to twój mąż, Kazio też nie kojarzył, że dawna Mięczakówna to obecnie
Borkowska, a ja im wolałam nie przypominać. Patrz, jaki fart, myślałam, że pójdę łańcuszkiem, jeden chemik prowadzi do drugiego chemika, a tu Jureczek spadł jak z nieba.
Ty, to jajko z oliwką pod szampana wcale nieźle idzie!
Serek też nam szedł nieźle.
Łatwo zgadnąć, że Agata dopadła Jureczka od razu, spotykając się z nim starannie zaplanowanym przypadkiem.
– Przypomniałam mu się i wyobraź sobie, on nas pamiętał! Tyle że nie był pewien, która z nas jest która, ale to już bez znaczenia. Zaprzyjaźniliśmy się od serca w pierwszej najbliższej knajpie, przy piwie, i plotki nam się zgoła zaiskrzyły. Jego świeżutko; spotkało wielkie szczęście, usprawnienie mu przyjęli, zdaje się, że pasty do zębów albo może zmywacza do smaru, nie jestem pewna, bo smar nas akurat nie dotyczy, a zęby niech szlag trafi… Dość że z tej zawodowej przyczyny był taki rozmowny, wyjaśniam ci, żebyś nie miała głupich wątpliwości. Baba plotkuje zawsze, facet do faceta przeważnie, ale facet do baby ma opory i udaje, że plotek nie słucha…
– I nie powtarza… – mruknęłam.
– Toteż właśnie. Rozanielenie przebiło w nim męskie cechy. No i teraz przystępuję do meritum, dolej nam jeszcze!
Meritum zaprezentowało się niezwykle.
Jureczek, acz pracujący tylko na zleceniach, zagnieździł się w firmie i znał wszystkich, także prezesa i jego sekretarkę. O sekretarce wypowiadał się niezbyt entuzjastycznie, ładna była, owszem, ale jakaś bezbarwna i chociaż okrągłości miała na właściwych miejscach, to jednak nie rzucała się w oczy. Trochę taka wdzięczna trawka, co to lada podmuch ją złamie i trzeba się nią opiekować. Zdaniem Jureczka, był to pic fotomontaż; cicha woda, po wierzchu sama szlachetna łagodność, a w środku stal kuloodporna i jadowita żmija. Głupia przy tym jak próchno, do końca pracy, bo z chwilą zawarcia upragnionego związku małżeńskiego przestała pracować…
– Skąd on wiedział, że upragnionego? – przerwałam podejrzliwie…
– Po czwartym piwie przyznał się, że podsłuchał – odparła Agata z satysfakcją. – Ty wiesz, że na mnie piwo alkoholicznie nie działa, nerki mi tylko energiczniej pracują, więc byłam trzeźwa jak świnia. A on pewno głodny z roboty wychodził.
Podsłuchał przypadkiem, w przypadek wierzę, w damskim wychodku, mają tam podzielone na płci, przez zwykłe roztargnienie, bo o czymś innym strasznie myślał, wszedł do damskiego. I w kabinie siedział, kiedy dwie baby usłyszał, rozpoznał po głosach, popatrz, chemik, a słuch ma! Jedna to była taka Zenia z księgowości, a druga Urszulka, sekretarka pana prezesa. Przyjaciółki. No i Urszulka powiedziała, że trupem padnie, a na męża go złapie. Ta Zenia miała wątpliwości, żonaty, dzieciaty, nie dziwkarz, żona na poziomie to niby jak? Urszulka na to rzekła, że ma swoje sposoby i gówno ją obchodzą żona i dzieci, a poziomy to można i podwyższać, i obniżać. Możliwe, że usłyszał więcej, ale powtórzyć mi nie umiał, co nie ma znaczenia, bo i tyle chyba wystarczy, nie?