Obaj panowie ogniście zadeklarowali wiarę we mnie i niewiarę w tamtą drugą i pierwszy krok uznałam za uczyniony.
Drugi krok uszczęśliwił mnie w trzy tygodnie później.
Siedziałam wieczorem w innej redakcji i odpowiadałam na listy czytelników. Nie chciało mi się nosić do domu tych ton makulatury, więc załatwiałam sprawę w miejscu pracy, kiedy znienacka przyleciał redakcyjny fotograf, któremu się coś pomieszało ze zdjęciami. Mamrocząc pod nosem rozmaite klątwy, przystąpił do produkcji nowych odbitek i aczkolwiek spędzał czas głównie w ciemni, to jednak widzieliśmy się niejako w sposób ciągły. Szczególnie, że z litości dla niego i dla siebie zrobiłam kawę, którą pił w moim pokoju. Nic się poza tym nie działo, wyszliśmy późno prawie równocześnie, on pierwszy, ja za nim, i pojęcia nie miałam, że znów spadł na mnie ślepy fart.
Zaraz nazajutrz przyleciał wcześniej i przyjrzał mi się ze szczerym zdumieniem.
– Słuchaj, czy ja wczoraj byłem trzeźwy? – spytał podejrzliwie.
– Jak świnia. A co? Źle ci wyszły odbitki?
– Nie, ty mi źle wyszłaś. Mam wrażenie, że siedziałaś tu cały czas i nawet dłużej niż ja. Dobre mam wrażenie?
– Doskonałe – uspokoiłam go. – Wszystko się zgadza.
– Przeciwnie, nic się nie zgadza. Byłaś U Szwejka i rozrabiałaś jak pijany zając, gdybym cię tu nie widział na własne oczy, zgłupiałbym do reszty. To znaczy nie tak, może na odwrót, zgłupiałem, widząc cię tam. Nie mogłaś zdążyć przede mną, więc co to znaczyć?
Przejęłam się szaleńczo.
– Widziałeś mnie tam? Z bliska? Wyraźniej mów porządnie!
– Żeby z bliska i wyraźnie, to nie powiem, w zęby ci nie zaglądałem, ale tyle szumu robiłaś dookoła siebie, że ciężko cię było nie zauważyć. Baśka, jest grane? Masz siostrę bliźniaczkę?
– Nie mam, ale ty jesteś dla mnie anioł z nieba.
– Nowość! – ucieszył się. – Za anioła jeszcze w życiu nie robiłem!
– To teraz właśnie zaczynasz. Ile ze mnie widziałeś i które to było? Łeb, góra, dół, gęba? Kiecka może?
– Łeb, o ile chcesz to tak elegancko określić i portki, elementy kontrastowe.
W spodniach wczoraj byłaś, nie?
Owszem, byłam w spodniach. Zaczęłam je nosić niekiedy po odejściu z prokuratury, tak zwyczajnie, dla odmiany. Zazwyczaj czarne. Teraz też byłam w spodniach, tych samych. Podniosłam się, wyszłam zza biurka.
– Tomek, przyjrzyj się – zażądałam. – Podobne?
– Nawet całkiem takie same – zaopiniował Tomek, oglądając mnie z wielkim zainteresowaniem. – Ale nie w tym rzecz, ja bym może nawet nie upierał się, że to ty, szczególnie że tuż przedtem widziałem cię gdzie indziej, ale mi powiedzieli. Że oto znowu
Basia Borkowska rozrywki dostarcza…
– I uwierzyłeś…?!
– Najpierw się przyjrzałem. Potem zbaraniałem, bo wyglądałaś jak ty. Potem cię wyprowadzili tak trochę na siłę. A potem, na wszelki wypadek, wolałem przestać myśleć, żeby nie skołowacieć.
– Szkoda – rzekłam sucho i usiadłam z powrotem przy biurku. – Było mi popatrzeć w te zęby i sprawdzić, czy to naprawdę ja. Bo jest to zmora mojego życia, uczepiła się mnie ta dziopa i, żebyś mnie zabił, nie wiem dlaczego.
Tomka zaciekawiło, usiadł po drugiej stronie biurka i zażądał szczegółowych wyjaśnień. Streściłam mu sprawę, przejął się trochę i zastanowił.
– Nie do wiary. Słuchaj, przecież to niemożliwe, żeby nikt cię nigdy nie widział tak jak ja, w jednym miejscu i w drugim. Masz chyba jakichś znajomych?
Też się zastanowiłam.
– Prowadziłam regularny tryb życia i dość łatwo było zgadnąć, gdzie mogę być.
Teraz jest gorzej, jestem wolny strzelec, bywam co najmniej w pięciu miejscach, i to rozmaicie. No i proszę, już tej kretynce źle wyszło. Drugi raz. Cała moja nadzieja, że rąbnie się jeszcze parę razy… Czekaj! – ożywiłam się nagle. – Tomeczku, ja cię proszę, jeśli zobaczysz mnie gdziekolwiek, w knajpie, na ulicy, byle gdzie, szczególnie w okolicznościach awanturniczych… Może będę właziła przez okno do kogoś, żeby go okraść…?
Zrób mi zdjęcie! Dwa, dziesięć, sto, jeśli zdołasz! Zbliżenia!!!
– Ależ z największą przyjemnością! – zgodził się zdumiony Tomek. – Tylko mi nie rozwal narzędzia pracy, jeśli rzeczywiście postanowisz kogoś okradać… Cholera, mogłem ci zrobić wczoraj, miałem aparat, że też nie przyszło mi to do głowy!
– Pech, ale nie będę narzekać. I tak się już coś ruszyło…
W rezultacie zyskałam piękny komplet zdjęć, wykonanych w najrozmaitszych okolicznościach, bo mijaliśmy się z Tomkiem dość często u progu, można powiedzieć, miejsc zatrudnienia. Na wszystkich widniałam ja we własnej osobie i nie robiłam nic nagannego. Co nie przeszkadzało, że mniej więcej; w tym samym czasie naraziłam się ciężko telewizji, od czego, kiedy się o tym dowiedziałam, włosy stanęły mi dęba na głowie. Podobno dzwoniłam do i rozmaitych programów, proponując swój występ i komunikując obszernie, iż jestem wyrzuconym z pracy prokuratorem, który chętnie wyjawi nie znane społeczeństwu tajemnice zawodu. Kiedy wreszcie umówiono się ze mną i uzgodniono czas i miejsce, nie pojawiłam się wcale, paskudząc ludziom pół dnia roboty. Kolejna instytucja na własnej skórze i stwierdziła moją gorszącą nieodpowiedzialność skandaliczną bezczelność, a plotki skwapliwie rozdmuchały wydarzenie.
O, nie utrzymywałam w tajemnicy swoich wszystkich przypadłości! Znała je doskonale nie tylko Agata, także Mariola, zamieszkała trzy piętra wyżej, także Jacuś, z którym wcale nie zerwałam znajomości, także moi rodzice i brat. Ojciec w te głupoty nie wierzył, matka nie chciała o nich słuchać, brat na moje gadanie nie zwracał uwagi, zresztą, widywaliśmy się rzadko. Moja bratowa miała nadzieję, że jest w nich odrobina prawdy. Kurczowo trzymałam się Tomka, który wziął sobie za punkt honoru uwiecznić mnie w pijanym widzie, najlepiej demolującą cokolwiek. Niestety, nie trafiał.
Występy dawałam zdecydowanie rzadziej niż przed czterema laty, w dodatku jakby zgrupowane. Przez dwa miesiące zachowywałam się nienagannie, po czym na tydzień wpadałam w jakiś szał i co drugi wieczór wywijałam numery, na zmianę, to zawodowe, to prywatne. Wyliczyłam tę sinusoidę i wreszcie Tomkowi się udało.
Faktem jest, że uczynił mi wymówkę za nieco zbyt rozrywkowy tryb życia, do jakiego go zmusiłam… no, niech będzie, nakłoniłam… w ciągu wytypowanego tygodnia, ale cel został osiągnięty. I to jak wspaniale, istny cud!
Naszą nadzieję stanowiła ugruntowana już wiedza, że jeśli gdzieś zaczynam rozrabiać, czynię to dość długo, jest szansa zatem na mnie trafić. W błyskawicznym objeździe miejsc rozrywkowych, trzecim czy czwartym kolejnym, nadział się na piękną scenę. W holu hotelu Victoria wydzierałam Szwedowi z rąk torebkę, którą mi usiłował odebrać przy akompaniamencie rozlicznych okrzyków. Okrzyki brzmiały bełkotliwie, bo ani Szwed nie był trzeźwy, ani ja, ale dało się z nich wywnioskować, że opłacił moje usługi zbyt wysoką ceną. Przedtem dość długo balował ze mną w restauracji, potem w pokoju na górze, wreszcie zjechałam na dół, a on za mną z owymi okrzykami. W rezultacie został obrzucony zgruchmonionym plikiem banknotów, ja zaś, razem z torebką, uciekłam. Szwed ochłonął i odmówił zeznań.
Swoją tożsamość, jak zwykle, rozgłaszałam wszem i wobec.
Tomek trzasnął tuzin zdjęć, więcej nie zdążył, ponieważ przyjechał, kiedy już uciekałam, rozproszywszy honorarium. Obejrzałam się z szalonym zainteresowaniem. Rany boskie, moje włosy, moja odzież, moja torebka, kawałek twarzy, którą można mi było przypisać… Gotowa byłabym posądzić się o rozdwojenie jaźni, gdyby nie to, że równocześnie, dokładnie w tym samym czasie, siedziałam w komisariacie policji w mojej dzielnicy i rozmawiałam o początkującej grupie przestępczej, którą, być może, należało dyplomatycznie opisać. Rozważaliśmy właśnie rozmiar dyplomacji. Możliwe, że policja posądziła mnie o pomieszanie zmysłów, ponieważ dwukrotnie upewniałam się, czy rzeczywiście u nich byłam i kiedy.