Выбрать главу

– Po pierwsze, nie majorowi, tylko nam – protestował Robert energicznie. – A po drugie, wszystko my. W licznym towarzystwie jesteśmy!

– No, fakt – zgodził się Bieżan. – Nikt tam nie zrobił tego, co powinien, jakieś ogólne zaćmienie umysłowe tak sobie zaświstało. Zrób nam kawy, a tu mam, zdaje się, zadołowane jakieś piwo. Jako kretyn do domu nie pójdę, bo spać bym nie mógł.

Robert w pełni poparł jego zdanie. Siedzieli ot w znacznie opustoszałej komendzie, chociaż teoretycznie godziny pracy dawno im się skończyły. Czekali na wyniki rozmaitych badań, dopiero teraz zleconych, i usiłowali uporządkować poronione dochodzenie.

– Zeznania na temat denatki możemy od razu na śmietnik wyrzucić – wyliczał

Bieżan. – Poza pierwszą notatką, opisem miejsca i czasu, sekcją, zdjęciami i jej stanem posiadania, cała reszta nadaje się do zawieszenia na gwoździu w wychodku. Mamy zwłoki NN i zaczynamy od zera.

– Nazwisko się chyba zgadza…?

– A cholera wie. Wszyscy się zasugerowali, my też, tym dowodem osobistym i pieczątką biura meldunkowego. Jedyny, który tam okazał odrobinę rozumu, to pies, nie dał się niczym zmącić i przynajmniej wiadomo, że denatka przeszła czternaście kroków i nic więcej. Nigdzie poza tym jej nie było…

– Dobrze chociaż, że mieli tego psa pod ręką – westchnął pocieszająco Robert.

– Trzeba było od razu załatwić identyfikację zwłok – ciągnął Bieżan ponuro – to nie, na litość mi się zebrało, zlekceważyłem, a już same te dzieci, których nie mogła mieć, powinny były nas ruszyć. Przepisy czasami mają swój sens. Ewidencja ludności przyśle dane dopiero jutro rano…

– Ale za to wszystkie Barbary Borkowskie w całym kraju!

– A potem się okaże, że żadna z nich, bo denatka nazywała się inaczej.

– Jeszcze mamy szansę na odciski palców.

– Ty mnie tak nie pocieszaj, mam złe przeczucia. Łaska boska, że ta facetka wróciła dzisiaj, a nie, na przykład, za dwa tygodnie, bo diabli wiedzą ile byśmy zdążyli napaskudzić!

– Ona mi na zakonnicę nie wyglądała, ta ofiara – stwierdził po chwili zgnębiony Robert. – Ze zdjęciami po lokalach polatać, opublikować…

– Dużo trzeba będzie! – westchnął Bieżan. Dostali wreszcie pierwsze wyniki z laboratorium. Dowód osobisty okazał się autentycznym produktem państwowym, którego treść w pewnym stopniu została całkiem zręcznie sfałszowana. Ostały się fałszerstwu tylko nazwisko i miejsce urodzenia, reszta uległa zmianie. Laboratorium zdołało odczytać, że imię ofiary brzmiało nie Barbara, tylko Balbina, data urodzenia i pesel postarzyły ją o dwa lata, dopisano nazwisko rodowe Mięczak oraz przerobiono imiona rodziców, aktualny meldunek zaś został przekształcony z czegoś nie do rozpoznania, bo zostało wyskrobane prawie na wylot, i opiewał na aktualny adres żywej Borkowskiej.

– Łap telefon! – rozkazał w pośpiechu Bieżan. – Biuro ewidencji, niech się odczepią od Barbary, niech szukają Balbiny! Imiona rodziców odczytali, nie żaden Gustaw i Alina, tylko Czesław i Helena, i prawdziwa data urodzenia… Nie mogę na to patrzeć, co krok, to niedopatrzenie, ślepe komendy, a ja na ich czele. Skąd myśmy właściwie wzięli rodzinę tej żywej Borkowskiej?

– Z biura meldunkowego i z paszportowego?! Najszybciej. No i to nazwisko panieńskie, Mięczak operatywnie złapaliśmy ludzi…

– Szlag jasny i nagła krew… Ale skoro pieczątki prawdziwe, w grę wchodzi Mokotów, zawsze to lepiej niż szukać po całym kraju. Czekaj, ale z tych przeróbek coś mi wynika.

Denatka chciała udawać Barbarę Borkowską, dziennikarkę…?

– Źle udawać. Gdzie miejsce pracy? Powinna być anulowana prokuratura!

– Miejsca pracy nie ma żadnego. Czekaj, ale mamy poprzednie miejsce zameldowania, odczytali to zamazane. Praga Północ, Poleska… Zaraz tam ktoś pojedzie, nie, nie zaraz, jutro, ze zdjęciem denatki. Jeszcze istnieje możliwość, że… Nie, to byłoby za późno, nie te czasy…

Robert pytająco patrzył na zwierzchnika. Bieżan znów westchnął.

– No, wiesz, uzurpować sobie prawa do mieszkania… Kiedyś takie kanty się zdarzały, obcy ci się ładuje, wzywasz milicję, a tu gówno, zameldowany w tym samym domu co i ty. Jedna kołomyja i krzyż pański dla wszystkich. Ale to chyba już nie teraz.

– Po coś jej to, w każdym razie, było…

W chwilę potem dostali radosną informację, że odciski palców denatki owszem, znajdują się w kartotece. Raz została zatrzymana, jeszcze jako nieletnia, przed czternastu laty, w wyniku obecności na miejscu włamania do sklepu spożywczego. Więcej nigdy. Ponadto właścicielka odcisków nazywa się Balbina Felicja Borkowska, a nie żadna

Barbara. Imiona rodziców, data i miejsce urodzenia, zamieszkała na Poleskiej…

– Jutro wydłubiesz akta tego włamania – zarządził Bieżan. – Na razie widzę jedną korzyść, mianowicie mamy pewność, że zamordowana Borkowska rzeczywiście istniała i nazywała się Borkowska. I już widać drogę, po której do niej dojdziemy. Zdjęcia też nam dadzą jutro, więc, ostatecznie, zgadzam się na razie iść do domu…

Połowa dnia wystarczyła nazajutrz, żeby stwierdzić, co następuje:

Na Poleskiej nikt absolutnie Balbiny Borkowskiej nie rozpoznał i nikt o niej nic nie wiedział, poza jedną wysoce sklerotyczną staruszką, wspominającą czasy sprzed dwunastu lat na bazie nienawiści do dawnej sąsiadki. Już tej sąsiadki Bóg wie odkąd nie ma, ponadto staruszka za skarby świata nie mogła sobie przypomnieć jej nazwiska, ponadto nie była pewna, w którym domku mieszkała. Ale sublokatorów przyjmowała i bogaciła się na nich strasznie.

Tę dziewuchę też u siebie trzymała, mówiła, że zameldowana, ale to łgarstwo całkiem, a dziewucha była pyskata i wyzywała staruszkę od strupli i próchna, i jakieś młode bandyty koło niej się plątały, w dodatku kota zagryzły, a nieprawda, że pies, tego kota wszystkie psy się bały, nerwowy był. To oni, staruszce złość, nie, nie w tym domu obok, tylko dwa albo trzy domy dalej…

Stare domki już znikły z powierzchni ziemi, przeistoczyły się w nowe wille, względnie w teren pod wielorodzinną zabudowę i żywa dusza o żadnej dziwusze nie słyszała. Biuro meldunkowe miało straszny melanż w starych aktach i z wielkim trudem wydłubało niepewną informację, że owa Borkowska wymeldowała się w nieznanym kierunku. Postępowania sądowego w tej kwestii nie wszczęto, ponieważ akurat personel się zmieniał.

Akta włamania do sklepu spożywczego, uzyskał w tak imponującym tempie zgoła cudem, stwierdzały iż młodociana Balbina Borkowska osobistego udziału nie brała, przeciwnie, starała się nawet powstrzyma narzeczonego, niejakiego Klemensa Piwkę, pseudonim Ramon, który to Ramon, prowodyr grupy przestępczej, czwarty raz właśnie odsiaduje pięcioletni wyrok. Z narzeczoną zerwał od razu po tamtym włamaniu, twierdząc, że mu niefart przynosi.

– Ktoś ją po nim odziedziczył – mruknął Bieżan w trakcie czytania akt. – Mamy nazwiska, puścić ludzi…

– Od razu? – upewnił się niespokojnie Górski.

– Od razu. Leć i załatwiaj. Tu masz spis… Ewidencja ludności doniosła, że Balbina

Felicja dwojga imion Borkowska, córka Czesława i Heleny, urodzona i tak dalej, zameldowana jest na Poleskiej i o żadnych zmianach nic nie wiadomo. Możliwe, że najnowszych informacji jeszcze nie wprowadzono do komputera.

Bieżanowi pociemniało w oczach, ale nie stracił ducha. I słusznie, bo w ciągu następnych dwóch godzin dotarły do niego informacje pocieszające.

Po pierwsze: wywiadowcy ze zdjęciami błyskawicznie donieśli, że owszem, osoba została rozpoznana w kilku miejscach; jako postać niezwykle barwna, niekoniecznie na co dzień, od czasu do czasu, ale jeśli już dawała występ, to rzetelny. Jakaś podobno była pani prokurator, później dziennikarka, dość wulgarna raczej i acz atrakcyjna zewnętrznie, to nie bardzo sympatyczna. Rozrabiara i awanturnica. Przedstawiała się jako