Выбрать главу

Barbara Borkowska, operowała własnym nazwiskiem, więc nie było wątpliwości, kim jest.

Po drugie: z miejsca natrafiono na następcę narzeczonego. Dorosły obecnie, i w dodatku solidny, wręcz utalentowany, mechanik samochodowy urwał się przed laty początkującej grupie przestępczej z wielkim przejęciem wyciągał tę Felę z bagna moralnego. Niby nawet wyciągnął, Feli jednakże już po dwóch latach wyciąganie się znudziło i sama wybrała sobie kolejnego amanta, frajera i przygłupa, ale z mieszkaniem po rodzicach. Podobno ją nawet zameldował, tyle że nie wiadomo gdzie, jego adresu nikt z dawnych kumpli nie znał, a mechanik uniósł się honorem i nawet nie pytał.

– Dlaczego Feli? – spytał w tym miejscu Górski. – Przecież ma być Balbina! Ile ona w końcu tych imion miała?

– Wedle ewidencji ludności dwa – przypomniał mu Bieżan, chciwie wczytany w raporty wywiadowców. – Balbina Felicja. Może używała obu na zmianę.

– No może. Używane podkreślić…

– A z tym mechanikiem, jak mu tam, Antoni Woźniak, trzeba może jeszcze będzie pogadać…

Po trzecie i najdziwniejsze: przy frajerze ta Borkowska naukę kontynuowała i wieczorowo dobrnęła aż do drugiej klasy szkoły średniej. Jeszcze dwa razy tyle, a maturę by zrobiła, bo wcale nie była tępa, tyle że jej się nie chciało. Głupia dziewucha, spragniona wyłącznie rozrywek. Ta ostatnia informacja pochodziła od pani profesor, u której Balbina-Fela raz na miesiąc zdawała jakieś egzaminy i z którą zamieniała niekiedy parę słów prywatnie. Pani profesor napatoczyła się przypadkowo, przytrafiającym się czasami zrządzeniem opatrzności, kiedy zdjęcie Borkowskiej pokazywane było kioskarce, występującej przed laty jako świadek oskarżenia na rozprawie o włamanie. Kioskarka nie rozpoznała jej wcale, ale pani profesor, nabywająca akurat prasę, spojrzała raz i z miejsca przypomniała sobie jedną z najbardziej denerwujących uczennic.

– Mieszanina głupoty i sprytu, lenistwa i energii, lekkomyślna nieprawdopodobnie – powiedziała od razu do wywiadowcy, a w głosie jej jeszcze zadźwięczał ton dawnego rozdrażnienia. – Irytująca tak, że trudno to zapomnieć. Nie, nie wiem, gdzie mieszka i co się z nią dzieje, ale co do przyjaciół… Chyba miała jakąś przyjaciółkę, bo kilka razy przyszła na sprawdzian z tą samą dziewczyną, dla towarzystwa, jak sądzę. Nie, żadnych szczegółów, mam tylko wrażenie, że to była blondynka, trochę niższa od niej i taka… wątlejsza. To, niestety, wszystko co pamiętam, a i tak pamiętam tylko dzięki temu, że nerwicy przez nią dostawałam.

Po czwarte wreszcie, na samym końcu, objawił się telefonicznie jeden dzielnicowy z Mokotowa z komunikatem, że w jego rejonie mieszka taka, Balbina Borkowska, jednostka dość uciążliwa. Nic karalnego, mandaty najwyżej albo nawet tylko upomnienia, ale ludzie się skarżą, że hałasuje, radio ryczy, telewizor też, kolumny ma chyba, bo czasami aż szyby brzęczą, a jak jej się zwraca uwagę, pysk rozwiera na cały regulator. W razie interwencji policji wszystko przycisza i do widzenia, niweczy dowód. Wyrzucić jej się nie da, bo zameldowana legalnie, jako konkubina takiego jednego, Wiesław Wyduj niejaki, konwojent w przedsiębiorstwie transportowym, nigdy dotychczas nie karany, ale, zdaniem dzielnicowego, podejrzany o wszystko, co tylko możliwe. Chwilowo go nie ma już od dwóch tygodni, bo z transportem do ruskich pojechał, a tam na granicy tydzień się stoi. Ponadto o wymienionej krążą plotki, jakoby odpłatnie przyjmowała wizyty rozmaitych osobników płci męskiej.

– Adres…!!! – zawył dziko Bieżan w słuchawkę.

– Dolna trzydzieści A, mieszkania dwadzieścia trzy, pokój z kuchnią, parter – odparł służbiście dzielnicowy.

Nie komentując i nie rozważając żadnych innych informacji, Bieżan poderwał

Górskiego i jak szaleńcy popędzili na ową Dolną. Ściśle biorąc, pojechali radiowozem.

Na miejscu od razu pożałowali, że nie ściągnęli kogoś z komisariatu, bo numer trzydziesty był widoczny jak byk, ale tego „A” długo nie mogli znaleźć. Ktoś z rzadko przechodzących lokatorów powiedział im wreszcie, że to oficyna, po drugiej stronie podwórza.

– No, tutaj ganiać kogoś, to ja bym nie chciał – wyznał Robert, spluwając ukradkiem przez lewe ramię, żeby nie wymówić w złą godzinę. – Na cztery… gorzej, na pięć stron świata można pryskać. Szerokie możliwości.

– Na razie nie mamy kogo ganiać, bo jedno u ruskich, a drugie w kostnicy – przypomniał mu Bieżan. – Na tego Wyduja… czy Wydoja…? Należałoby zaczekać z identyfikacją, o ile nie znajdziemy żadnej rodziny. Do sąsiadów przyjechaliśmy, chwalić Boga już ludzie wracają z pracy. Rozdzielamy się, ona hałasowała, idziemy wszędzie tam, gdzie dźwięk mógł dobiegać, bierz tamtą stronę, a ja tę.

Górski okazał się wygrany, bo w stojącym poprzecznie budynku była winda, Bieżan musiał latać po schodach. Za to przypadła mu część społeczeństwa przekraczająca już wiek produkcyjny i większość lokatorów znajdowała się w domu nie tylko w tej chwili, ale i w ciągu dnia. Wiedzą napchano go zgoła do wypęku.

– No, wreszcie się ktoś za to wziął! – zaczęła mściwie rodzina z parteru, nie bacząc, iż obiad po części stygnie, a po części się przypala. – To jest sodoma i gomora, wariactwa można dostać, pan widzi, tu są dzieci, a z tego okna naprzeciwko ryki i łomoty, że nie siedmiu, a stu braci ze snu by wyrwało! Ten mąż, co tam mieszka, to jeszcze nic, albo go nie ma, albo pijany tak na spokojnie, ale żona…?! Balangi, czy on jest, czy go nie ma, do rana prawie, a potem awantury, od różnych się wyzywają, a ona pieniądze bierze od każdego, kto się nawinie, jeszcze się kłóci, że za mało! Jego w kuchni zamyka, żeby nie przeszkadzał, a sama w pokoju te balety urządza…!

– Już jej dwa razy szyby wybiłem – wyznał zuchwale kierowca z mieszkania obok, również na parterze. – Mnie by różnicy nie robiło, mogę pracować na noce, ale patrz pan, dziecko roku nie ma, a nerwicy dostaje. Żona też. Co mam robić, okna zamurować? Co to, więzienie…? I nic nie pomogło, nawet tych szyb tak zaraz nie wstawili, jeszcze gorzej było!

– Bo to jest taka, proszę pana redaktora – naszeptała staruszka z pierwszego piętra.

– I tak spać nie można, to patrzę. Tam całe procesje chodzą, jeden za drugim, ona tam dom publiczny sobie zrobiła, a jeszcze taka druga jej przychodzi do pomocy, boczkami się zakrada, a to wszystko różne zbiry, możliwe, że już paru żywych stamtąd nie wyszło, a raz trupa jednego wynosili, na tamtą stronę, na Huculską…

– Owszem, patrzę – rzekł cierpko emerytowany elektryk teatralny, też z pierwszego piętra. – A co mam robić? O drugiej w nocy mnie ze snu wyrywa takie przeraźliwe:

Ole! Ole! Ole!!! Raz mi się nawet walka byków przyśniła… Nie, nie reaguję czynnie, chociaż wiem, które to okno, kiedyś specjalnie patrzyłem prawie od rana, wie pan, dźwięk swoje, a obraz swoje, obejrzałem sobie tę osobę koło południa, nie krępowała się… Tak, to ona na tym zdjęciu. Ktoś jeszcze był, nie mąż, męża też widziałem, zapewne chwilowy adorator… Niech pan sam spojrzy, z mojego okna wszystko widać. Jeden raz dostrzegłem wizytę osoby płci żeńskiej, od Konduktorskiej weszła, rzekłbym: przemknęła się.

A widziałem… – zakłopotał się nagle odrobinę – no, co tu ukrywać, żaden wstyd, pierogi sobie gotowałem, takie kupne, i jednego miałem na łyżce dla spróbowania, czy już doszły, gorący okropnie, i tak dmuchałem, bezmyślnie patrząc w okno. Ta osoba, blondynka, ukazała się w jej oknie, zaraz się cofnęła, ale ja byłem niegdyś człowiekiem teatru, rozpoznałbym ją w pewnym stopniu. Powiedzmy: rodzaj urody. A może nawet twarz…

– Zgadza się, koszmar zupełny – powiedział dość pobłażliwie niezbyt młoda plastyczka z drugiego piętra. – Mnie to dotyka średnio, ponieważ z reguły w lecie mnie nie ma, wyjeżdżam w rozmaite plenery, widzi pan, co robię. Dekoracyjki z patyków i suchych roślinek. O te roślinki muszę się są starać, nie każda się nada, a mam takie tanie miejsce pobytu… W zimie okna bywają zamknięte, u mniej może nie całkiem, ale tam, na dole, owszem, dźwięki są wyciszone. Zdarza się natomiast wiosną, jeśli tropikalny klimat zwali nam się na głowę, że jednej nocy nie da rady spokojnie przespać, nie wiem, czy ta idiotka jest głucha…? Ja nie wytrzymuję na drugim piętrze, a ona u siebie w domu…? Przerażające, owszem, już ją rozpoznaję, wiem, jak wygląda, pracuję przy oknie, ślepa nie jestem, jeden raz specjalnie, widząc ją przy zamykaniu okna, poczekałam i popatrzyłam. Wychodziła. Tak, to ona, chociaż zdjęcie nie najlepsze… Muszę przyznać, a widziałam ją kilkakrotnie, i zdziwiłam się, jak elegancko i nobliwie jest ubrana.