Выбрать главу

– Więc jednak pani próbowała?

– A pan by nie spróbował…? Akurat mnie to wtedy zaciekawiło, ale odpowiedzi usłyszałam tak mętne, że straciłam cierpliwość. Brakowało mi także czasu. Skoro jednak słyszał pan o tych dziwolągach, niech pan dotrze do źródła, znajdzie pan może tego mojego wroga, chociaż nie wiem, co panu z niego przyjdzie. O ile się orientuję, prowadzi pan sprawę zabójstwa jakiejś osoby, która nie ma ze mną nic wspólnego.

Bieżan milczał przez chwilę, starając się usilnie, żeby to milczenie wypadło możliwie potępiająco.

– Przecież pani doskonale wie, że ma – powiedział wreszcie łagodnym głosem.

– Niech pani sobie wyobrazi, że to pani prowadzi tę sprawę. Facetka fałszuje dowód, przedstawia się powszechnie jako prokurator Barbara Borkowska, prezentuje poziom rynsztokowy, Barbarze Borkowskiej zatruwa życie i zostaje zabita. Jakie wnioski by pani z tego wyciągnęła?

– Ze Barbara Borkowska nie wytrzymała dłużej i usunęła facetkę na lepszy świat – odparła Borkowska spokojnie. – Bez względu na przyczyny osobliwej akcji. Co, niestety, odpada, bo naprawdę byłam w Kołobrzegu i w żaden sposób nie mogłam równocześnie znajdować się w Warszawie, nawet gdyby to zabójstwo stanowiło cel mojego życia.

– Zgadza się – potwierdził miło Bieżan. – Pierwszy wniosek zatem upada.

Wyciąga pani drugi. Jaki?

Borkowska przyglądała mu się w zadumie co najmniej przez sześć sekund.

– Sądzę, że kilka – rzekła wreszcie powoli. – Przede wszystkim postać denatki…

Nie powiedział mi pan, kim ona w ogóle była, musiałabym to wiedzieć.

– Rozrywkowa dziewczyna, nie notowana, nie profesjonalistka, znana w otoczeniu jako osoba uciążliwa, awanturnicza, nie pracująca, żyjąca w konkubinacie z jakimś konwojentem…

– Z konwojentem już pan rozmawiał?

– Jeszcze nie, nie ma go w kraju, musi wrócić z trasy. Bez bliskich znajomych, jedna przyjaciółka, o której nic nie wiadomo. Poza imieniem, prawdopodobnie Urszula…

Gdyby nie wpatrywał się w tę Borkowską tak intensywnie, nie dostrzegłby zapewne jednego, maleńkiego błysku oka, bo poza tym twarz jej nie drgnęła. Jednakże błysk w oku mignął.

– Ale nie jest to całkowicie pewne. Powszechnie znana z występów jako Barbara

Borkowska, wcześniej prokurator, później dziennikarka, co, tak to wygląda, stanowiło jej główne zajęcie. Zajęciem ubocznym było urządzanie przyjęć dość kameralnych, uświetnionych przesadnie głośną muzyką, znienawidzonych przez sąsiadów. Niekiedy podejmowanie adoratorów, możliwe, że odpłatnie. Inne źródła dochodów nieznane.

Głupia, sprytna i lekkomyślna, to opinia dawnej nauczycielki.

– Czy nie sądzi pan – powiedziała Borkowską powoli – że to główne zajęcie ktoś mógł jej zlecić…?

– Ten jakiś pani wróg? – spytał Bieżan szybko.

Borkowska jakby się ocknęła.

– Skoro dopuszcza pan możliwość, że ja mogłam komuś zlecić zamordowanie tej dziewczyny… a dopuszcza pan, po co mamy to ukrywać… nie ma żadnego powodu, dla którego ktoś nie miałby jej zlecić powodowania mojej kompromitacji. Wzięłabym pod uwagę zleceniodawcę, który usuwa niewygodnego świadka. Ponadto… To co od pana słyszę… Osoba ogólnie uciążliwa… Obydwoje jednakowo dobrze wiemy, do czego zdolni są ludzie w stanie stresu…

Bieżan, przekonany dotychczas, że kwestia tego udawania Borkowskiej jest elementem niejako wiodącym, zachwiał się teraz nieco w poglądach. Jako prokurator, ta kobieta była niegłupia. I gdyby nie ów drobniutki błysk w oku…

– Wszystko to musimy zbadać, oczywiście. Zakładając jednak, że pani supozycja jest trafna, mam na myśli zlecenie kompromitacji, należałoby szukać pani wrogów. Także wrogów denatki, jasne. Ale ja w tej chwili rozmawiam z panią i mam nadzieję, że mi pani w tych poszukiwaniach pomoże.

– Z przyjemnością, bo sama bym chciała tego kogoś wykryć. Właściwie liczę na pana, wrogów z pewnością mam zatrzęsienie, ale nic o nich nie wiem.

– No właśnie. Czy może mi pani wskazać kogoś, kto osobiście był świadkiem tych ekscesów, widział je na własne oczy? Poza mecenas Strążek…

– Strążkowa też nie widziała – przerwała mi żywo Borkowska. – W tym rzecz.

Ktoś jej opowiadał. Musiałabym przeprowadzać całe śledztwo, które teraz spadło na pana. Serdeczne gratulacje. Poza tym, od razu panu powiem, nie znam ani jednego naocznego świadka, pod tym względem pożytku ze mnie nie będzie.

– No dobrze, zatem ci, którzy tylko słyszeli. Rozmawiały z panią przecież konkretne osoby…

– Mnóstwo. Na dobrą sprawę powinnam wymienić panu prawie wszystkich znajomych i współpracowników, bo w ogóle nie potrafię sobie przypomnieć, co kto mówił.

To były napomykania, drobne uwagi, głupie dowcipy… Nie traktowałam tego poważnie i raczej starałam się wyrzucać z pamięci.

Bieżan doznał nagle silnego wrażenia, że kręci się w kółko, jak pies za własnym ogonem. Łże mu ta baba artystycznie i umiejętnie, nic dziwnego, sama nie tak dawno przesłuchiwała rozmaitych świadków i podejrzanych, trafił fachowiec na fachowca. A skoro łże, ma w tym swój interes. Umniejsza wagę owej nagonki na siebie nie bez powodu, jeśli nie w niej leży motyw zbrodni, to on sam jest primadonną w operze. Jak się przebić przez ten elegancki mur, którym się otoczyła?

– Wobec tego poproszę panią o tyle znajomych nazwisk, ile pani zdoła sobie przypomnieć – rzekł stanowczo. – Nawet gdyby to miało być pół miasta. Im więcej zresztą, tym lepiej, musimy dotrzeć do otoczenia denatki, a okazuje się to zdumiewająco trudne. Opinie rozmaitych barmanów, kelnerów, pijaczków i rozwścieczonych sąsiadów są powierzchowne, wiedzą, że była awanturnicą i dostarczała nietypowej rozrywki pod pani imieniem i nazwiskiem. I tyle. Ktoś może wiedzieć więcej i niestety, trzeba go wydłubać z całego tłumu.

– Osobiście stawiałabym raczej na konkubenta, który powinien wiedzieć jeszcze więcej – odparła Borkowska chłodno, ale podniosła się i z szuflady biurka wyciągnęła duży notes. – Proszę, tu mam wszystkich. Może ja to po prostu panu pożyczę, a pan sobie skseruje, z tym że proszę o zwrot jeszcze dzisiaj, bo bez tego notesu jestem jak bez ręki. Nie uczę się na pamięć numerów telefonów.

Bieżanowi propozycja się spodobała, ponieważ zwrot notesu zapewniał mu kolejną rozmowę z podejrzanym świadkiem. Nie wdając się w dalszą słowną przepychankę, uzgodnił wizytę wieczorem i czym prędzej wrócił do komendy.

Tuż po nim wrócił także Robert Górski, promieniejący znacznie większymi osiągnięciami.

– To jest taki dziwoląg, o jakim w życiu nie słyszałem – oznajmił wręcz entuzjastycznie. – Czyste wariactwo, jak Boga kocham! Mogę od razu…?

Bieżan oddał już notes na ksero i niecierpliwie oczekiwał interesującej lektury, relacja Roberta zatem spadła mu jak z nieba.

– Mów! – rozkazał krótko i chciwie.

– No, więc – zaczął Robert i od razu przypomniał sobie, że w szkole wzbraniano takiego początku zdania, żadnego „więc”, ale machnął ręką na szkołę i kontynuował:

– ta Agata Młyniak już zdrowa jak koń, ale od czasu do czasu próbowała symulować nerwicę. Z reguły w momentach, kiedy wyrwało się jej coś niestosownego, dzięki czemu pi razy oko dawało się odgadnąć, kiedy przypadkiem mówi prawdę.

– Powtórz i łgarstwa – zażądał Bieżan.

– Jasne. W ogóle mam nagrane…

– Podstępnie?

– Skąd, jawnie. Wcale się nie kryłem z włączaniem, żeby potem nie było gadania, nie protestowała, kichała na to. Otóż jej nie było, przez dwa lata siedziała w Kanadzie, a w tym czasie ta nagonka na Borkowską ruszyła, więc pierwszej fazy z detalami nie zna. Jak wróciła, rozróba była już w pełnym rozkwicie. Borkowską była wściekła i zdenerwowana, jej rozwód już był w toku, z prokuratury wyleciała, ale trzymała się twardo, od razu weszła w dziennikarstwo. Bystra dziewczyna, pisać umie, a temat zna i nawet więcej zarabia. Te tam różne skandaliczne wyskoki miała w nosie, wcale jej nie obchodziły, pojęcia nie miała, komu to i do czego potrzebne i w ogóle przestała się tym zajmować całkiem. To te łgarstwa ogólnie, szczegóły są na kasecie. Razem, była wściekła i nie obchodziło jej, cha, cha.