– A te kawałki prawdy…?
– Też są. Ale zaraz. Jeszcze denatka. W życiu jej na oczy nie widziała i nic kompletnie o niej nie wie, od Borkowskiej słyszała, że ktoś ją udaje. Nawet nie wie, czy to ta zabita. Owszem, przypuszcza, że tak, skoro w pierwszej chwili rąbnęli ją informacją, że trupem padła Barbara, skąd im… to znaczy nam… taka głupota się wzięła, widocznie musiały istnieć przesłanki. Znajomych ma, oczywiście, rozmawiała z nimi, nie jest niemową, oni też nie, plotkowali skąpo, w dodatku wcale nie o tej zamordowanej ofierze, tylko o romansowych perypetiach Borkowskiego, no i w tym właśnie momencie zaczęła zipać i piguły wpieprzać. Znaczy, wyrwało się jej…
Bieżan zainteresował się gwałtownie.
– Czekaj no… Co, do cholery, mogą mieć z tym wspólnego romanse Borkowskiego?
Sypiał z denatką?
– Skąd, nie ten poziom! On się z kurwami nie zadaje. Ale musi w tym coś być, skoro baba jak róży kwiat nagle mi za lilię złamaną robi…
– Co ty tak botanicznie…?
– A, nie wiem, jakoś mi się skojarzyło. Zresztą, zaraz jej to złamanie przeszło.
Uparłem się, kto? Te plotki o romansach, skoro ona już coś w ogóle mówi, niech mówi porządnie. Pamięć straciła, amnezja całkowita, przypadkowy znajomy, gówno prawda, wypchnął jej się na usta w końcu jakiś Jureczek. Przyjaciel brata. To nie jest żadna kretynka, tylko w łgarstwach niewprawna, zrozumiała, że od brata mogę się o Jureczku dowiedzieć, wolała przypomnieć sobie samodzielnie, chociaż jakąś truciznę z czarnej flachy zażyła i znów trochę poziajała. Jerzy Kapilski, adresu nie zna, w tym miejscu okazała wyraźną satysfakcję, więc chyba rzeczywiście nie zna, na ulicy go przypadkiem spotkała po całych latach. Gdzie pracuje, nie może sobie nijak przypomnieć i w powietrzu wręcz warczało, co myśli.
– I co myślała?
– Że jesteśmy leniwi albo niedorozwinięci i brata o to nie spytamy.
– Brat się jak nazywa?
– Tak samo, Młyniak, ona niezamężna. Kazimierz Młyniak, Złota sześćdziesiąt pięć, mieszkania dwadzieścia osiem. Zdążyłem sprawdzić zupełnie zwyczajnie, przez telefon.
O Kapilskiego nie pytałem, bo i tak go nie było w domu, tego Kazimierza, tylko jakaś gosposia, ale owszem, ma siostrę, Agatę, ona ją zna. Nie wierzę w taki potworny zbieg okoliczności, żebyśmy drugi raz trafili na niewłaściwą osobę!
– Dobra, pod wieczór skoczysz do brata…
– Jasne. Zaraz. Bo niby skąd kumpel brata tej Agaty wie cokolwiek o romansach
Borkowskiego? Tu znów ją zipanie szarpnęło, znów coś zażyła, na moje oko witaminę C, wodę piła, potem się zaparła, że nie pamięta. Na piwo z nim poszła, z tym spotkanym Jureczkiem, może i coś tam więcej z napojów było, bo detale wyleciały jej z pamięci. Nawet chyba nie warto na jej gadanie zwracać uwagi, możliwe, że coś mąci. Zebrała się w sobie i zaczęła już nie pamiętać niczego, poza tym, że owszem, wnioski prywatne jakieś wyciągnęła, Barbara w prokuraturze różnych złoczyńców usadziła, płci rozmaitej, i któryś tam, albo któraś, zaczęła się na niej mścić. Innego sensu w tej imprezie ona nie widzi, więc szukajmy złoczyńcy. A może nawet sama denatka przez Borkowską poszła siedzieć, a jeśli nie ona, to jakiś narzeczony, ale dlaczego ją rąbnięto, ona nie wie.
Środowiska złoczyńców osobiście nie zna.
– To tyle?
– Nic więcej za skarby świata nie umiała sobie przypomnieć.
– Aż tego rozwodu Borkowskich…?
– A, tak, owszem, jest na kasecie. Jej zdaniem, Borkowski to idiota klasy wszechświatowej i od początku uważała, że to się źle skończy. On bufon głupi, za żonę kuchty wielbiącej potrzebuje i pracującej żony na wysokim poziomie zwyczajnie nie wytrzymał. Z nagonką na Borkowską nie miało to nic wspólnego, tak uważa, a do własnej opinii każdy ma prawo. Z czego wyraźnie wynika, że w tym miejscu znów zełgała, ale bardzo rozpaczliwie.
– Zanim nam oddadzą ten notes, przesłuchajmy kasetę – zarządził Bieżan.
Kaseta okazała się istną kopalnią złota i potężnym źródłem wniosków, które, rzecz jasna, należało sprawdzić, ale przynajmniej do sprawdzania nagromadziło się tyle, że w tym całym śmietniku zabłysło wyraźne światło.
– Obie łżą jak najęte – zaopiniował Górski z zapałem. – Coś w tym jest, bo niby po co i dlaczego? Nie chcę się upierać przy żadnej koncepcji, ale udział Borkowskiej w zabójstwie sam się pcha jak dziki.
– Właśnie za bardzo się pcha – odparł Bieżan w zadumie. – Też się nie chcę upierać, ale zrzucenie na nią wszystkich podejrzeń byłoby logiczną konsekwencją poprzedniej nagonki. Nie dało się jej przydeptać paskudzeniem opinii, no to może zbrodnia da jej wreszcie radę. Kto jej tak nienawidzi, do diabła…?!
– No właśnie. Że też te baby nie chcą mówić prawdy! Co one w tym mają? Chronią kogoś czy jak…?
– Otóż to. Wynajętego zabójcę…?
Skserowany notes Borkowskiej wrócił wreszcie na biurko Bieżana. Prezentował sobą melanż przeraźliwy, niektóre osoby w nim były wykreślone, przy niektórych widniał krzyżyk, świadczący zapewne, iż osoba zeszła z tego świata, reszta robiła wrażenie mieszaniny znajomości prywatnych i służbowych, usług wszelkiego autoramentu, poczynając od fryzjera, poprzez informacje i hotele, a kończąc na laboratorium kryminalistycznym policji. Część tego tłumu Bieżan znał osobiście, prokuratura, policja, jego własny były zwierzchnik, od ładnych paru lat na emeryturze, kilkanaście nazwisk znanych z prasy i telewizji duże grono przestępców, a także, prawdopodobnie, świadków w sprawach już zamkniętych. Razem wziąwszy, policzyli, czterysta trzydzieści osiem pozycji do sprawdzenia. Bieżan rzucił okiem na zegarek.
– Bierz drugi telefon – rozkazał. – Póki jeszcze godziny pracy, dzwonimy po urzędach. Prokurator i prasa, pytaj o inne nazwiska, może ktoś kogoś zna…
Agata przyleciała do mnie w dzikich nerwach.
– Udałam że umarłam, i zastąpiła mnie na Starym Mieście ta debilka, Danusia – oznajmiła roztrzęsionym głosem. – Skompromituje kraj, zawód i historię, obcymi językami mówi jak ciężko chora krowa z zajęczą wargą. Trudno, niech diabli biorą turystykę, dopiero co był u mnie gliniarz, słuchaj, ja się chyba wygłupiłam!
Zważywszy, iż tego samego zdania byłam o sobie, przyjęłam jej komunikat dość spokojnie.
– Siadaj, dam ci coś. Chcesz koniaku?
– Wszystko jedno, może być nawet witriol. Mówiłam tak, jak mówiłyśmy, że mam mówić, nie wiedzieć albo nie pamiętać, ale zdaje się, że coś niepotrzebnego z tego wyszło. On nagrywał!
– Nagminnie nagrywają. Ja też nagrywałam. Za twoją zgodą?
Agata padła na fotel przy stoliku i zachłannie wpatrzyła się w butelkę koniaku.
Przyśpieszyłam wyjmowanie kieliszków.
– Za moją. Zgodziłam się, bo pomyślałam, że gdyby nie, zaraz uznają to za podejrzane.
– Mogłaś się stremować i jąkać. I przeprosić, przy nagrywaniu źle się czujesz, nie jesteś przyzwyczajona.