– Pewno głodny przyjechał – dołożyła konfidencjonalnie. – Bo to u tych ruskich podobnież żadnego żarcia nie ma. Nawet mu nie zdążyłam…
Urwała nagle. Bieżan tak był pewien, że nie zdążyła dać mu jakiejś zupy, względnie innego posiłku, że na te ostatnie słowa nie zwrócił prawie żadnej uwagi. Niepewny odporności Wyduja, na wszelki wypadek, załatwił mu obstawę od szóstej rano, po czym, wbrew pesymistycznym przewidywaniom, udało im się jednak podążyć do domu.
Dzięki pośrednictwu Ani umówiłam się z prokuratorem Jackiem Żygoniem na późne popołudnie w kawiarni Na Rozdrożu, bo niepotrzebnie miałam zakodowane w pamięci, że kiedyś było tam łatwo parkować. Łatwość minęła jak sen jaki złoty, ale głupie złudzenia pozostały i pół godziny bez mała spędziłam na upychaniu samochodu w ścisłym tłoku. Żygoniowi poszło chyba sprawniej, bo już na mnie czekał.
Rozpoznaliśmy się wzajemnie. Okazało się, że widziałam go jakieś dziesięć lat temu, kiedy, świeżo po studiach, aplikował w prokuraturze, gdzie wykłócałam się o grupkę zbyt łagodnie potraktowanych bandziorów. Miał tak przeraźliwie czarne, południowo amerykańskie włosy, że łatwo go było zapamiętać, a ja, z racji kłótni, też zapewne wówczas rzucałam się w oczy. No i dobrze, znajomy człowiek poniekąd, kontakt nie sprawi trudności.
Od razu wyjawiłam przyczynę mojego zainteresowania, omal nie zostałam posądzona o dokonanie zabójstwa pod własnym domem, a skoro jestem niewinna, z pewnością okażę się też podejrzana, życzę sobie zatem dociec prawdy. W charakterze zwłok wystąpiły dwie Borkowskie, nic z tego nie rozumiem i chcę poznać obie. O ile wiem, co najmniej z jedną on miał do czynienia, a możliwe, że zna także i drugą.
Prokurator Żygoń zakłopotał się nieco, ale osoba Ani stanowiła coś w rodzaju klucza do sezamu tajemnic, nie zaparł się zatem zadnimi łapami, że pierwsze słyszy. Owszem, przyznał, że trochę wie.
– Prawdę mówiąc – powiedział ze skruchą – sam w pierwszej chwili uwierzyłem, że Barbara popadła w jakiś taki rozrywkowy amok, może miała zły dzień albo przeciwnie, szampański humor, no i straciła umiar. Jak mam nie wierzyć, jeśli cały personel knajpy mówi mi to samo? Każdemu się może zdarzyć… Dziwiło mnie tylko, że tak się przedstawiała na prawo i na lewo, co zupełnie do niej nie pasowało. Później dopiero, stopniowo, wyszło na jaw, że nic z tych rzeczy, ktoś jej świnię podkłada i psuje opinię, sama mnie prosiła, żeby jej pomóc i dojść sedna sprawy.
– I co pan wykrył? – spytałam chciwie. – Bo coś pan wykryć musiał. Macie w końcu większe możliwości niż ludzie innych zawodów.
– Musiał to być ktoś, kto o niej dużo wiedział i miał szansę widywać ją codziennie.
Wie pani, ubranie. Ta rozbestwiona hurysa za każdym razem miała na sobie identyczną odzież jak Barbara, to właśnie było najbardziej mylące. Opis osoby zgadzał się ze szczegółami, ktoś musiał podglądać, w czym wychodzi z domu…
– I taka podobna do niej jak siostra-bliźniaczka?
– Nie, niekoniecznie. Tylko włosy. A rzecz w tym, że nie widział jej nikt osobiście znajomy, informacje były pośrednie. Pochodziły właściwie z tego operowania nazwiskiem, prokurator Borkowska, kostium, torebka, jakiś tam szaliczek w kropki, parę godzin wcześniej widzę ją w tym szaliczku w kropki, a w parę godzin później dowiaduję się, że Borkowska w szaliczku po pijanemu rozrabiała w knajpie. Przy czym dowiaduję się od naocznego świadka. Nie ja jeden, rzecz jasna, mnóstwo ludzi z sądu i z prokuratury miewało taką samą przyjemność. No, ogólne oburzenie oczywiście…
– Z tego, co słyszałam, takie ekscesy wcale do niej nie pasowały – powiedziałam ostrożnie.
– Wcale – zgodził się chętnie prokurator Jacuś. – Toteż z początku myślałem, że to jakiś jeden wyskok, a potem zaczęło mnie dziwić. Na prośbę Baśki pogadałem z ludźmi i w oczy zaczęło bić, że ktoś ją próbuje zniszczyć. Ale już przepadło, wyleciała z prokuratury, bo trudno w prasie ogłaszać, że jest nagonka, a de facto pani prokurator przedstawia sobą postać szlachetną. Nikt by nie uwierzył.
– Nawet przeciwnie, dopiero wtedy uwierzyliby granitowo w zeszmacenie – przyświadczyłam. – No dobrze, a ta druga? Dowiedział się pan czegoś o tej, symulantce? Dublerce?
Prokurator Jacuś westchnął smętnie.
– Postać dość znana w niektórych kręgach od paru lat, ale dopiero w ostatnich czasach zaczęła więcej rozrabiać i dopiero wtedy wszyscy usłyszeli, jak się nazywa. Co śmieszne, jej rzekome prokuratorstwo prawie wszyscy knajpiani kumple uważali za doskonały dowcip, gorszyli się tylko ludzie obcy, z innego środowiska. Ona zaś podwyższyła kategorię lokali. Ewidentnie celowe działanie, skierowane przeciwko Baśce.
– I po co jej to było?
– Nie mam pojęcia. Chyba ktoś chciał się pozbyć Baśki z prokuratury. Może zemsta?
– A jak pan myśli, dlaczego ją zabił? I kto?
Żygoń mieszał kawę w filiżance i zastanawiał się, moim zdaniem, uczciwie.
– Gdyby kropnięto Baśkę, szukałbym zdeklarowanego przestępcy, którego oskarżała skutecznie. Nie byłby to pierwszy taki wypadek i zapewne nie ostatni, jesteśmy na pierwszej linii frontu, bo od prokuratora zależy wszczęcie dochodzenia i nakaz aresztowania, a Barbara na żadne kombinacje nie szła. Istnieje jeszcze jedna możliwość…
Zawahał się i upił trochę tej kawy. Mogłabym chyba zgadnąć, co zaraz powie, ale wolałam sobie chwilę pomilczeć.
– Bo jeżeli brali jedną za drugą – rzekł wreszcie – istnieje możliwość, że sprawca się zwyczajnie pomylił. Ona podobno jechała do pani na wywiad?
Kiwnęłam głową z wielkim zadowoleniem, zgadłam bowiem bezbłędnie.
– Otóż to. Umówiona wcześniej. Wbrew mojej woli, ale to już bez znaczenia.
– Diabli wiedzą skąd dzwoniła, ale skoro starała się tak cholernie udawać Barbarę, prawdopodobnie z jakiegoś publicznego miejsca. Psychopata głupi uwierzył i skorzystał z okazji, przekonany, że to właśnie Barbarę załatwia. Idiotyczna sprawa, za całe Chiny nie wiadomo, kogo szukać, wroga Barbary czy wroga tej drugiej. Ale raczej wroga Barbary. Nie zazdroszczę gliniarzom.
– Ja też nie. Chętnie bym im pomogła i dlatego szarpię pazurami, kogo mogę, w tym pana. Poza tym, ostatecznie, w grę wchodzi mój śmietnik i moja wierzba, ani śmietnikowi, ani wierzbie wprawdzie nie zaszkodzi, ale mnie korci przeraźliwie. Powiem o tym mojemu prywatnemu komisarzowi.
Prokurator Jacuś spojrzał na mnie z wielkim zainteresowaniem.
– Ma pani takiego?
– Mam. Sprzed pięciu albo sześciu lat. Obydwoje chcieliśmy wtedy ujawnić obrzydliwe przestępstwa na wysokim szczeblu, zaczynały się przekręty biznesmenów i dostojników, mafie rozkwitały, a może nawet wydawały owoce, mnie się nic nie stało, ale on poleciał i długo musiał swoje odpracowywać. Daliśmy spokój działaniom jawnym, bo już widać było, że trzeba podstępnie. Jak pan sam zapewne zauważył, jeden podporucznik i jedna ja, to trochę za mało na całe społeczeństwo.
Prokurator Jacuś doskonale rozumiał, co mówię.
– On już wrócił do siebie?
– Wrócił, i nawet o stopień wyżej.
– To niegłupi chłopak. Bardzo dobrze, niech mu pani powie. Ja mogę służyć sprawami, w których Barbara ostro się naraziła. Jeden się odgrażał jawnie i bezczelnie, ale on chyba jeszcze siedzi, co nie przeszkadza, że może mieć wspólników.