Rezygnując z kolejności alfabetycznej, Górski kiwnął głową.
– Na żakiecie lody – podjął, wpatrzony w dokumenty z laboratorium. – W owym momencie świeże, musiała żreć te lody w czasie jazdy, cała klapa żakietu, część poły i trochę w środku porządnie zachlapane. Uzasadnia chwilę zwłoki, widać próbę wytarcia tego, zrezygnowała, zdjęła żakiet, zostawiła, wysiadła bez. W kieszeniach mikroślady różnych rzeczy, ale nas interesują klucze, nosiła klucze w prawej kieszeni żakietu, wielokrotnie. Nie w torebce.
– Prawdopodobnie w ogóle nosiła klucze w kieszeniach rozmaitej odzieży. No i mamy następny punkt. Żakiet się znalazł, a gdzie klucze? U Wyduja znalazły się tylko jedne, jego własne, też w kieszeni, wyszmelcowane, oblepione śmieciem i związane drutem.
Żadna kobieta czegoś takiego by nie strawiła. I prosty wniosek, zabójca wykorzystał klucze, żeby podrzucić żakiet do domu ofiary, sam ten żakiet nie przyszedł. Nie mógł ich zostawić, bo musiał zamknąć drzwi, zabrał ze sobą.
Robert kiwał głową tak, jakby już nigdy w życiu nie miał przestać.
– Że ten zabalsamowany Wyduj żadnych sztuk nie robił, niczego nie chował i nie wyrzucał, za to osobiście rękę w ogień włożę…
– Ty nie bądź taki Scewola…
– W tym miejscu gotów jestem być. Za to Cieciak Stefania…
– Mam tu przed sobą jej zeznanie. Rany boskie, babie rwało się z ust, a myśmy zlekceważyli, co za dochodzenie upiorne, tylu błędów w jednej sprawie w życiu nie popełniłem, nawet jako gówniarz!
– To przez te baby…
– Możliwe. Jeśli coś z tego kiedyś wyrwie mi się do własnej żony, ona łeb mi ukręci, jeść nie da i żadnego szacunku do samej śmierci dla mnie nie będzie miała…
– Przy żonach szacunek najważniejszy? – zdziwił się Robert niedowierzająco.
– Ożenisz się, to zobaczysz – burknął Bieżan z goryczą. – Cieciak Stefania, z wściekłą nadzieją stawania przed sądem, zeznaje, że na własne oczy widziała, jak przyjaciółka denatki wychodziła z jej mieszkania w dniu, o godzinie i tak dalej, czyli w mniej więcej, dwie, do dwóch i pół, godzin po jej śmierci. Wedle robotnika na dachu i sąsiadki z firankami, strzał nastąpił o szesnastej pięćdziesiąt pięć, z odchyleniem do dwóch minut.
Musimy się na nich oprzeć, bo reszta świadków daje nam trochę za szeroki wachlarz czasu. A Cieciak podglądała…
– Wcale nie podglądała, trafiła przypadkiem.
– Ganc pomada. Około dziewiętnastej, może trochę później, bo jak włączyła telewizor, to już na jedynce szła kreskówka dla dzieci. I upiera się, że drzwi zamykała przyjaciółka, ta Ula cholerna.
– Borkowski Borkowskim, on sobie może być minister handlu zagranicznego…
– Nie jest.
– Ale może być, i niechby. Ja bym przeszukanie zrobił.
– Ja też. Każdy. I uważasz, że do tej pory ona się nie pozbyła dowodów? Pomijam już kompletny brak sensu…
– Ale, skoro baby… I jakieś takie to wszystko idiotyczne…?
– Dobra, zrobimy przeszukanie, prokurator da sankcję, chociaż jemu też się to wyda zbyt idiotyczne, ale co szkodzi spróbować. Zaraz… Czekaj. Borkowska to przecież była prokuratura, może po kumotersku…? Nie, ona palcem nie kiwnie. Ale może ten
Wesołowski ją zna…? I sam z siebie spróbuje zaryzykować…?
– Byłby głupia świnia, gdyby nie – zaopiniował Robert z energią. – W ostateczności faceta można przepraszać, inteligentny zrozumie, że coś tam trzeba wyeliminować, a podobno Borkowski jest inteligentny. Ryzyk-fizyk…
Bieżan poprzyglądał mu się przez chwilę.
– Coś mi się widzi, że już kiedyś zaryzykowałeś – zafizykowałeś…?
Górski sczerwieniał.
– No i dobrze. Niech będzie. Mam coś robić, niech robię uczciwie albo wcale.
Z Warszawy jestem, nie szkodzi, pojadę rąbać wiatrołomy, wrócę do drogówki, wżenię się w krowy, konie i owies…
– Konie niemodne.
– No to w owce i nierogaciznę. Wały przeciwpowodziowe zacznę umacniać…
Bieżan pomilczał długą chwilę, po czym westchnął.
– Dobra, odczepmy się od błędów i wypaczeń – zaproponował łagodnie. – Stoimy na żakiecie, który znalazł się w domu denatki, zaplamiony, bez kluczy, a przyniosła go, wszystko na to wskazuje, przyjaciółka, Ula. Urszula Borkowska, z domu Biełka, inspiratorka nagonki na pierwszą Borkowska, Barbarę. Jedziemy dalej po faktach udowodnionych.
– Bez przeszukania domu Borkowskich nic nie zdziałamy – powiedział Górski z dziką determinacją.
– Zaraz. Przeszukamy. Może nawet jeszcze dziś. Tu mamy zeznanie adoratora denatki sprzed dziesięciu lat, mechanika samochodowego, Bartłomiej Wikac, który stwierdza, że istotnie, jego ukochana Fela miała jedną przyjaciółkę, Ulę jakoś tam. Białaczka, Białka, Białasek, Biłka, mnóstwo nazwisk wymienił, wszystkie na be, za żadne głowy nie da. W tym wieku i w tych sferach operuje się imieniem, nazwisko mało ważne. Na Biełkę też się zgadza. Rozpoznał ją, fotografię wskazał. Gdyby to nie było tak upiornie głupie i całkowicie bez sensu, już bym tą drugą Borkowską zatrzymał. Ale, rany boskie, gdzie motyw…?!!!
– Ale może… coś tam… jeszcze… – wybąkał z siebie Robert, patrząc na zwierzchnika baranim wzrokiem.
– A, tak, dlaczego nie. Rysopisy. Z McDonald’sa, od nauczycielki, od Cieciakowej, od każdego. Od Zenobii Wiśniewskiej, od Wyduja, on przez u zwykłe, a nie kreskowane…
Od facetki z przeciwka, nie, co ja mówię, od elektryka teatralnego… Już sam obłędu dostaję. Wychodzi coś, w co absolutnie nie można uwierzyć i ja raczej zrezygnuję ze służby niż podobny idiotyzm prokuraturze podetknę…
Motyw zbrodni bruździł im straszliwie. W kwestii przyjaźni Urszuli Borkowskiej z Balbiną Felicją Borkowską nie mieli już żadnych wątpliwości, poza wszystkim bowiem w mieszkaniu denatki, wśród rozmaitych śmieci, znalazło się zdjęcie sprzed dziesięciu lat, na którym obie widniały razem, objęte uściskiem. Odzież, której osierocony Wyduj nie ośmielił się dotychczas nawet dotknąć, wyraźnie wskazywała na minioną działalność ofiary, naśladującej w każdym szczególe Barbarę Borkowską, prokurator i dziennikarkę. Uporczywe naśladownictwo potwierdzały zeznania świadków bezstronnych, naczelnego jednej z redakcji, dość znanego pisarza, fotoreportera… Bieżan z Górskim dotarli do wszystkich.
Cel maskarady budził pewne wątpliwości. Wedle Zenobii Wiśniewskiej był nim mąż, Stefan Borkowski, dostatecznie ogłupiony, żeby uwierzyć w upadek moralny pierwszej małżonki i zamienić ją na drugą, w jego oczach nadziemsko szlachetną. Wedle innych osób chodziło raczej o usunięcie Barbary Borkowskiej z prokuratury, ponieważ uparcie przeciwstawiała się łapówkom i układom. Oba te cele zostały osiągnięte, nagonka zatem powinna była zdechnąć, tymczasem nic podobnego, trwała nadal, paskudząc wszelkie wnioski.
I może po to właśnie trwała? Żeby namącić, żeby rozdmuchać wątpliwości? W takim wypadku druga żona, jako organizatorka imprezy, odpadała w przedbiegach, Bieżan poznał ją osobiście, jego zdaniem, była na to za głupia. Już bardziej do takiej roli pasował Borkowski, który z tajemniczych przyczyn mógł, na przykład, znienawidzić pierwszą żonę…
Bezpośrednio jednakże Feli nie kropnął, bo rzeczywiście przebywał w Szwecji. Ale wynająć zabójcę miał szansę, dlaczego nie…?