Выбрать главу

I te sztuki robiła, o, nie zaraz się dowiedziałam, popatrzyłam sobie, Borkowskiego żonę obejrzałam z bliska, a potem tę Felę… Ona nawet nie wiedziała, że ja wiem… Napatoczył się ten Miecio, narzeczony, co mi się napłakał, drugiej takiej na świecie nie ma, palant głupi, każdy chłop od tej dupy zgłupieje… Ja się wcale nie wyrażam, ale tak to było.

Podobno ona w łóżku strasznie niezwykła, pytałam oślicę, nic nie powiedziała, tylko ten uśmieszek miała na mordzie jakiś taki… Nie mógł pan sprawdzić? Co z pana za mężczyzna…?! Pijmy, nasze zdrowie!

Komisarz Górski prawie już przestał łypać okiem na zwierzchnika, gorliwie spełniał obowiązki służbowe. Zenia była w rozpędzie.

– Pan myśli, że mi co powiedziała? Gówno! Sama wszystko zgadłam, potem ja jej powiedziałam, na wszystkie świętości mnie zaklęła, żebym gębę trzymała na kłódkę, bo już ten głupek na nią leciał, za Indie, Chiny i całą Australię nie wiem, jak ona to zrobiła, tyłkiem mu kręciła przed nosem czy jak…? Nie do pojęcia! No, a potem się z nią ożenił, nawet szkoda mi było tej Barbary, ale myślałam sobie, że na co jej taki kretyn, już lepiej… tego… bezrobocie… ale ona wyszła do przodu. Bystra facetka. A potem zbrodnia. Nic nie wiedziałam, aż ludzie gadać zaczęli, a potem pan przyszedł, więc myślałam sobie, że Barbara nie wytrzymała, kropnęła tę Felę, a tu pan o Ulkę pyta… Poleciałam do niej, no i proszę! Nie Barbara, tylko ta żmija, mało jej było, że ją wykończyła, jeszcze chciała i to na nią zrzucić… A ja wiem dlaczego, bo ten przygłupek, Borkowski, chyba się w końcu połapał, że takie gówno umysłowe sobie wziął, ona dobra była tylko do tych takich… Do chłopa znaczy… Może rozmawiać z nią chciał albo co…? O, do rozmowy, to ona była nawet dla mnie za głupia!

Niezwykły samokrytycyzm Zeni musiał wstrząsnąć komisarzem Górskim, bo bez żadnego nacisku dolał koniaku do obu naczyń. Milczenie w kuchni Borkowskich panowało kamienne i chyba wysoce sugestywne, bo nawet nowy człowiek, przynajmniej nowy dla mnie, który pojawił się w drzwiach, też zastygł niczym rzeźba z dowolnego materiału.

Zenia nie dostrzegała żadnych zjawisk otaczających.

– A ja teraz przyleciałam i ona sama się przyznała… Ta Fela to jakaś taka… Wariatka, nie? Wyrwało się Ulce, że już na samym początku takie żarciki sobie robiła, do Barbary próbowała dzwonić, że mąż za sekretarką lata, ledwo jej Ulka słuchawkę z ręki wydarła… A w ogóle spodobało jej się i forsy chciała… Ta głupia jej płaciła za udawanie, a teraz miała płacić, żeby przestała, to wariactwo jakieś, nie? Ulka się bała, że do Borkowskiego dojdzie, bo już mniej na nią leciał, samo łóżko mu nie wystarczało, jakieś tam takie miał grymasy… O Jezu, ona głupia! I świnia! Na bazarze spluwę kupiła, nie wiem za ile, Fela się zapierała do Chmielewskiej na wywiad jechać, no to niech będzie, podwiozła ją i kropnęła! Własną ręką! I na Barbarę chciała zwalić, że niby ona nie wytrzymała, podrzucić jej… No nie, to już za dużo! A ta Fela okropna, na lody się uparła, żarła w samochodzie, wywaliła na siebie, do Chmielewskiej w zapaćkanym żakiecie nie pójdzie, dojść nie mogłam, która tak nie chciała… Ulka całkiem ją odmawiała, dom ominęła, dół był dalej czy coś… Wróciła, Fela swoje, nie wytrzymała, mówiła, że ją rozpacz ogarnęła, akurat, teraz rozpacz, było wcześniej myśleć… Kropnęła i uciekła. Myślała, że w życiu na nią nie padnie, żywa dusza nie wiedziała, że ona i Fela to przyjaciółki, Fela pary z pyska nie puściła, bo jej się balanga podobała, aż tu nagle gliniarz przyleciał! Do niej, znaczy, do Ulki. I głupie pytania zadawał i tak dalej… No to się zdenerwowała i całkiem nie wiedziała, co robić, a i spluwę, i klucze od mieszkania Feli ciągle miała, bo chciała Barbarze podrzucić, a Barbary nie było, ani jej samochodu…

W tym miejscu Zenię zmogło. Wsparłszy ręce na stole, a głowę na rękach, zasnęła martwym bykiem w jednym mgnieniu oka. Komisarz Górski, trzymający się nieporównywalnie lepiej, wręcz znakomicie, zastygł z angielką, uniesioną ku ustom. Przez chwilę panowało ogólne milczenie.

– Jeśli pan tego nie nagrywał… – zaczęłam złowieszczo.

– Naprawdę nie rozumiem, dlaczego pani musi mnie uważać za idiotę – powiedział Bieżan z wyrzutem. – Nie mieliśmy dotychczas kontaktów, świadczących o moim upadku umysłowym. Skąd pani biorą się takie poglądy?

– Najmocniej przepraszam, z zaskoczenia chyba – wyznałam z zakłopotaniem.

– Nie mógł pan się przecież spodziewać aż takiego plonu? Cud zwyczajny, że tu byłam, podejrzewałam to wszystko, ale wie pan… obawiam się, że moja głupota jest jakoś inaczej ukierunkowana… W taką stronę aż tak daleko by nie poszła…

– A, bo pani jest kryminalistka – odparł podinspektor pobłażliwie i podniósł całą ekipę od stołu.

– No, do roboty. Panie będą świadkami…

W kuchni pozostała wyłącznie błogo śpiąca Zenia.

* * *

– Nie! – krzyknęła Martusia strasznie. – To niemożliwe! To nie do wiary!

Przyświadczyłam, że nie do wiary, ale za to prawdziwe. Wracając do domu, wstąpiłam do całodobowego sklepu i dokupiłam piwa, bo wiedziałam, że bez długiej nocnej

Polaków rozmowy się nie obejdzie, ona nie popuści. I miałam rację, w oczekiwaniu na mój powrót wytrąbiła już prawie całą zawartość lodówki, więc nowy zapas bardzo się przydał.

– Wcale bym tyle tego nie wypiła – powiedziała na wstępie – ale jak twój telefon zaczął dzwonić na twoim biurku, bardzo się zdenerwowałam i co miałam robić? Koty już nakarmiłam, więcej nie chciały!

Rzeczywiście, zapomniałam o komórce i zostawiłam ją w domu, w żaden sposób nie można było się ze mną porozumieć. Wyjaśniłam jej, że koty to nie są wory bez dna, i od razu przystąpiłam do tematu.

– Więc sama widzisz, do czego może doprowadzić głupi upór. Ona nic innego nie miała w głowie, tylko tego Borkowskiego, wymyśliła intrygę i proszę!

– Ale jeśli była zdolna wymyślić, nie mogła być aż tak potwornie głupia…!

– Była. Nawet ta łuska od pocisku nie przyszła jej do łba. Gdyby wyczyściła samochód, klucze Feli i kopyto wpuściła do kolektora, nawet porządnych poszlak by nie mieli…

– Nie uwierzę, że nie zrobiła tego z samej głupoty!!!

– Uwierz, uwierz. Czekaj, otworzę sobie drugą butelkę, bo jeden kieliszek z poprzedniej to za mało. Ale właściwie słusznie nie wierzysz, ona tak nienawidziła Barbary, że nie mogła się odczepić od chęci zwalenia na nią jeszcze i tego. Przedobrzyła.

Martusia gwałtownie chwyciła nową puszkę i pomilczała przez chwilę.

– No nie, taka nienawiść to destrukcja – oznajmiła stanowczo. – Przesada. Szkoda życia. Całe zmarnowane na jedną nienawiść, co za rozrzutność!

– Toteż w tym właśnie leży sedno głupoty – stwierdziłam pouczająco i nie wiadomo dlaczego z wielką satysfakcją. Chociaż nie, wiadomo, sama kiedyś zrezygnowałam z zemsty, bo najzwyczajniej w świecie brakowało mi czasu, i teraz miałam z tego nadzwyczajną uciechę. – Tylko w wypadku, jeśli nie masz kompletnie nic innego do roboty, możesz się poświęcić nienawiści i mszczeniu, szczególnie jeśli ci to sprawi przyjemność, a, to owszem. Ale nawet i przy czymś takim trochę rozumu trzeba mieć.

– A ona nie miała. Wiesz, znam różne głupie baby… głupich facetów też… ale taki rozmiar przekracza moje możliwości. Z czego ty właściwie jesteś taka zadowolona? – spytała nagle podejrzliwie.

– Bo nareszcie wszystko zrozumiałam. Uwielbiam wszystko rozumieć!

– Dziwne masz jakieś upodobania…