Выбрать главу

Przyroda wyposażyła każdego z nas we wspaniały instrument, mózg, jednak nie rodzimy się z umiejętnością prawidłowego korzystania z tego instrumentu. Musimy się tego uczyć. Mus/my poznawać samych siebie, bo tylko odkrycie naszych istotnych potrzeb pozwoli nam szukać szczęścia w ich zaspokajaniu. Musimy także uczyć się rozumieć innych ludzi, aby w razie potrzeby umieć im mądrze pomagać, bo nikt nie znajdzie swojego osobistego szczęścia wśród nieszczęśliwych…

Irek wyłączył projektor. Następnie przez parę sekund siedział nieruchomo, znowu wędrując wzrokiem ponad kopułami białych pawilonów, tam gdzie rysował się ciemny, nie zafałszowany sztucznym słońcem horyzont Ganimeda. W pewnym momencie powtórzył na głos słowa: „wszystko za naciśnięciem guzika”. Zakołatała mu w głowie myśl, jak by to było dobrze, gdyby istniał taki guzik, który na przykład mógłby sprawić, aby pewna osóbka z czarną grzywką nie mówiła do niego: „wół”, tylko zupełnie inaczej. Albo żeby Inia…

Wstał. Odszedł od okna i zaczął krążyć po pokoju. Nie. Nie potrafiłby wyjaśnić dlaczego, ale był pewny, że nigdy nie skorzystałby z takiego guzika. Byłoby po prostu głupio, gdyby jakiś tam guzik czy automat wtrącał się w sprawy… w sprawy…

— No, w moje sprawy! — zakończył na głos. Nie wiedzieć czemu, zezłościł się na samego siebie i dlatego powiedział to tak napastliwym tonem, że aż Truszek zamigotał niespokojnie swoimi lampkami.

Przerwany bal

Słońce przygasło. Za to Ziemia pośrodku wewnętrznego parku „Pięciu Księżyców” świeciła ostrymi barwami kontynentów i nieco zbyt jasnym błękitem oceanów. Ukryte reflektory układały wysoko na niebie wielki napis:

DZIŚ BAL.

Irek od paru minut, to znaczy od chwili, gdy włożył strój dostarczony mu przez miejscowy automat, stał nieruchomo przed lustrem. Rzecz jasna, że nie szata zdobi człowieka. Ale jeśli ktoś chce nie być człowiekiem?

— Zrób tak, żebym wyglądał jak przybysz z dalekiej obcej planety — powiedział pół godziny temu robotowi. — Nie chodzi mi o kostium prawdziwego kosmity — dodał na wszelki wypadek — tylko takiego z jakiegoś filmu.

Ganimedzki robot wywiązał się z powierzonego mu zadania sumiennie i inteligentnie. Toteż tułów stojącego teraz przed lustrem chłopca tkwił w obcisłym srebrzystym kombinezonie obejmującym także szyję, gdzie przechodził w coś podobnego do dziobu małej łodzi, co podpierało brodę. Z ramion i pleców Irka spływała długa, powiewna peleryna lśniąca mgławicami, ogoniastymi kometami i wyobrażeniami nieziemskich statków kosmicznych. Wprawdzie komuś pozbawionemu wyobraźni mogły się nasunąć pytania, dlaczego przybysz z najdalszych gwiazd musi mieć na piersi wizerunek ziejącego ogniem smoka z czysto ziemskich bajek, a także czy kosmici na pewno zwykli zdobić swoje głowy rogatymi myckami obwieszonymi kolczastymi pomponikami, ale w końcu kto wie, czy istoty zamieszkujące konstelację Łabędzia nie byłyby skłonne używać w charakterze czapek nawet i żywych jeży, a smoki, jeśli kiedyś gnieździły się pod Krakowem, to równie dobrze mogą do dziś ryczeć w Mgławicy Andromedy.

Irek jeszcze stał przed lustrem, gdy w drzwiach pojawiła się malownicza para.

Mężczyzna miał bujną, okrutnie czarną brodę, która mnóstwem misternie splecionych warkoczyków opadała mu aż na piersi. Do jego policzków przylegały półksiężyce wykonane z bogato zdobionej blachy, przechodzące wyżej w lśniący od klejnotów hełm. Poza tym był spowity w przepyszną szatę przepasaną amarantowym pasem, za którym tkwił ozdobny nóż z ogromnym turkusem w głowni.

— Widzisz przed sobą walecznego króla Asyrii, Tiglatpilezara Pierwszego — zawołał przybysz głosem ojca. Pozdrowienie ci, cudzoziemcze… a raczej n i e z i e m cze!

Irek zmarszczył brwi.

— Król… król? — wzruszył ramionami. — Kto to taki? My — wypiął dumnie pierś — z planety Bualuabarbar w Galaktyce Kwitnących Gwangli nie mamy królów. Ale pozdrawiam cię, pozdrawiam — dodał łaskawie. — A kim jest dama, która ci towarzyszy?

Władca zaśmiał się triumfalnie.

— To piękna niewolnica, którą przywieźli mi kupcy z dalekiego i tajemniczego kraju Wysp Szczęśliwych, a którą, ujęty jej wdziękiem i talentami, postanowiłem usynowić… to jest tego, chciałem powiedzieć…

— Ucórczyć — podsunęła cicho niewolnica.

— U… co? A fe, cóż za okropne słowo! — król skrzywił się z niesmakiem. — Niemal jak nazwa tej planety… Buabua… co dalej? Zresztą nieważne! Oto moja towarzyszka w całej krasie! — zawołał, cofając się o krok, by kosmita mógł bez przeszkód nasycić oczy widokiem byłej mieszkanki Wysp Szczęśliwych.

W padającym przez okno kolorowym świetle ukazała się twarz Ini. Dziewczyna była blada, ale w kącikach jej warg błąkał się nikły uśmieszek.

— No, wiesz! — wykrzyknął Irek z nieco przesadnym entuzjazmem. — Nigdy bym cię nie poznał!

Inia miała na sobie powiewną, haftowaną złotem suknię, spod której spływały bufiaste szarawary. Jej kibić obejmował szeroki pas zrobiony z tysięcy srebrnych kółeczek. Głowę ucórczonej niewolnicy zdobiła spiczasta czapka zwieńczona złotym półpierścieniem, z luźną, muślinową chustką przyczepioną do jego rożków.

Spiczasta czapka pochyliła się w stronę Irka.

— Jasne — powiedziała Inia. — Sama bym siebie nie poznała. Ale w przeciwieństwie do ciebie wolę nie patrzeć w lustro. Wiem, jak wyglądamy. Koszmarnie!

— Też coś!… — doktor Skiba zrobił obrażoną minę, jednak zaraz zaśmiał się na cały głos. — Masz rację, ale przecież to ma być zabawa, a nie powtórka z historii!

Słowo „powtórka” odbiło się niemiłym echem w umyśle kosmity. Na szczęście właśnie w tym momencie framugę szerokich drzwi pokoju wypełniło coś ogromnego, co na pierwszy rzut oka przypominało monstrualną główkę kapusty, z której odstają przywiędłe na brzeżkach liście.

— No, jesteście gotowi? Tak? To świetnie! Wobec tego idziemy! — wesoło zawołała ukryta w kapuście Mamma. — Wspaniale wyglądacie!

Doktor Skiba patrzył w stronę drzwi jak zahipnotyzowany. Wreszcie uniósł powoli rękę i usiłował potrzeć palcami czoło. Natrafił na krawędź asyryjskiego hełmu i szybko cofnął dłoń.

— Tak, tak, jesteśmy gotowi — rzekł niepewnie. — Ty także bajecznie wyglądasz — zdołał wykrztusić. — Tylko ten kostium… nie bardzo wiem…

— Czego nie wiesz?! — fuknęła Mamma. — Przebrałam się za pączek róży! Przecież to widać na pierwszy rzut oka!

Ogromna sala balowa w głównym pawilonie „Pięciu Księżyców” oświetlona była setkami pastelowych lampek dyskretnie ukrytymi nad bufetami, pełnymi wyszukanych smakołyków, i pomiędzy ozdobnymi palmami, za którymi widać było pląsające na ścianach ruchome obrazy przedstawiające sceny ze znanych książek lub filmów. Sferoramiczna muzyka była tak samo dobrze słyszalna w każdym zakątku sali, co jednak nie znaczy, że jej dźwięki mogły komukolwiek przeszkadzać w miłej, beztroskiej rozmowie. A należało się spodziewać dyskusji ożywionych i wielce interesujących. Przecież gdy spotykają się król Asyrii z Pączkiem Róży, mieszkanka Wysp Szczęśliwych z kosmitą, średniowieczny admirał floty hiszpańskiej z zamaskowanym piratem, anioł poruszający nadymanymi skrzydłami z ponurym typem w czerwonym kapturze, to z pewnością będą sobie mieli mnóstwo do powiedzenia. A oprócz wymienionych w sali znajdowali się jeszcze: staroświecki blaszany robot kroczący sztywno na prostokątnych nogach zakończonych jednak u dołu ludzkimi stopami tkwiącymi w miękkich sandałach, przygarbiony przedpotopowy pustelnik, który nie nosił maski, bo broda oraz wąsy i tak zasłaniały mu dokładnie całą twarz, no i postawna dama w marszczonej szmaragdowej sukni i w kapeluszu o kolosalnym rondzie.