Ciszę, która zapanowała po tym ostatnim wykrzykniku, przerwał niespodziewanie Danek.
— „Pięć Księżyców”… — mruknął z głębokim zastanowieniem. — „pięć Księżyców” — powtórzył. W jego oczach pojawiło się rozmarzenie. — Ładna nazwa…
Wszystko za naciśnięciem guziczka…
W kabinie położonej tuż za sterownią i oddzielonej od niej jedynie otwartymi pancernymi drzwiami panowała cisza. Profesor rozłożył fotel i zapadł w drzemkę, jego asystent liczył coś zawzięcie, waląc kościstymi palcami w swój podręczny kalkulator, doktor Skiba siedział zamyślony, patrząc niewidzącymi oczami prosto przed siebie, a Irek chłonął panoramę nieba, to znaczy czerń przestrzeni i złoto gwiazd widoczne na ekranie zrobionym specjalnie tak, żeby udawał okno. Inia zajęła miejsce z tyłu, i od momentu startu nie odezwała się ani razu.
Na tle miliardów światełek Drogi Mlecznej rozbłysła w iluminatorze konstelacja Kasjopei. Rysunek, jaki tworzyły jej gwiazdy, zawsze bardziej przypominał Irkowi żyrafę aniżeli gwiazdozbiór noszący oficjalnie nazwę tego sympatycznego skądinąd zwierzęcia. To podobieństwo było szczególnie uderzające, kiedy patrzyło się stąd, z obszaru planetoidów, przez który właśnie przelatywali. Obserwatorowi stojącemu na Ziemi Kasjopeja mogła się co najwyżej kojarzyć z żyrafą stojącą na głowie. Tam bowiem ta głowa, czyli ostatnia, najsłabiej świecąca gwiazda, była zwrócona w stronę północnego bieguna nieba. Tu natomiast konstelacja ustawiła się dokładnie na odwrót. Ale oprócz żyrafy przypominała Irkowi jeszcze coś lub kogoś… Zaraz… Long? Bob Long? Eee, chyba nie. Ten rozciągnięty zygzak na niebie nieodparcie narzucał wyobraźni chłopca wizerunek kogoś bardzo dobrze znanego. A cóż go właściwie mógł obchodzić jakiś tam rudzielec, nawet jeśli wgapiał się w jego siostrę z wyrazem cielęcego zachwytu na końskiej twarzy? Żyrafa… cielęcego… końskiej… „Za dużo zwierząt” — błysnęła Irkowi niejasna myśl. Potrząsnął głową. Za dużo zwierząt…
— Dziadek! — odkrycie było tak nagłe, że bezwiednie zawołał na głos. — Dziadek!
Doktor Skiba drgnął i zamrugał oczami.
— Co?
Irek zmartwiał. To fakt, że dziadek był wysoki, chudy i że chodził zawsze z brodą wysuniętą do przodu. Ale przecież nie powie ojcu, że portret nestora rodu przeszedł w jego umyśle tak mało zaszczytną zoologiczną ewolucję. Trzeba coś wymyślić, i to szybko!
— Dziadek… dziadek… — zająknął się. — Dziadek… powtórzył jeszcze raz i raptem spłynęło na niego olśnienie. — A właśnie! — wykrzyknął z ulgą. — Tato, dziadek mówił o jakimś swoim bracie. Czy on naprawdę mieszka na Ganimedzie? Czemu nigdy nas nie odwiedził?
Ojciec zagryzł wargi i dłuższy czas milczał. Wreszcie westchnął, odwrócił się i poszukał wzrokiem Ini. Był bardzo poważny i jakby nieco zaniepokojony.
Irek poczuł, że błogie zadowolenie z własnych zdolności dyplomatycznych, które przed chwilą pozwoliły mu tak chytrze wybrnąć z niezręcznej sytuacji, ustępuje w nim miejsca szczeremu zaciekawieniu. Czyżby brat dziadka Wiktora był kimś. o kim nie należy mówić przy kobietach?
Okazało się, że jest wręcz przeciwnie.
— Iniu — zapytał głośno ojciec — słyszałaś?
— Proszę? — wyrwana z zamyślenia dziewczyna rozejrzała się nieprzytomnie. — Mówiłeś coś?…
— Owszem. Irek przypomniał mi właśnie, że dziadek prosił, abyśmy będąc na Ganimedzie pozdrowili jego brata. W związku z tym postanowiłem opowiedzieć wam historię Augusta Skiby… mój stryj ma na imię August.
— Nam? — zdziwiła się Inia. — Przecież to Irek, a nie ja…
— Wam — przerwał ojciec. — Wam obojgu. A nawet przede wszystkim tobie, mimo że to Irek zaczął tę rozmowę. Zaraz zrozumiecie dlaczego. Otóż brat dziadka mieszkał kiedyś na Księżycu. Był wybitnym biochemikiem. Pewnego razu zdarzyło się nieszczęście. Stracił równocześnie żonę i synka. Eksplozja na orbicie. Załamał się. Opuścił swój instytut i wyemigrował na Ganimeda. Podobno poleciał z nim jego najbliższy przyjaciel… Oprócz niego nie chciał widzieć nikogo, kto przypominałby mu swoją osobą dawne czasy. Dostał małe, opuszczone laboratorium i zaczął głosić jakąś dziwaczną teorię o uszczęśliwianiu ludzi sztucznymi środkami, sprawiającymi ponoć, że zapomina się o kłopotach i troskach. Więcej nic o nim nie wiem, ale to wystarczy. Widzisz, Iniu, smutek jest częścią życia człowieka, tak samo jak radość. Nikt Jednak nie ma prawa zapamiętywać się w swoim osobistym smutku do tego stopnia, aby uciekać od ludzi i pracy. Rozumiesz, czemu to mówię właśnie tobie, prawda? Oczywiście, twoja sytuacja jest zupełnie inna niż ta, w jakiej znalazł się kiedyś August Skiba. Niemniej jednak uważałem, że powinienem opowiedzieć ci jego historię. Jest ona zupełnie nietypowa, lecz bardzo znamienna. A teraz bez żadnych porównań… Córeczko, mnie także żal Piotra i wcale nie zamierzam cię namawiać, żebyś próbowała o nim zapomnieć. Ale… — zawahał się — są wakacje. Lecimy na księżyc Jowisza, na Ganimeda, którego ani ty, ani Irek jeszcze nie znacie. Zobaczysz nowe krainy i nowych ludzi. Staraj się myśleć także o tym, co niosą bieżące chwile, zapamiętywać rzeczy godne zapamiętania. A potem, kiedy będziesz już mogła odwiedzić tę bazę, z której wtedy wystartował Piotr… chciałbym tam być razem z tobą. Dobrze?
Inia nie zwlekała zbyt długo z odpowiedzią, choć słowa z trudem przechodziły jej przez.gardło.
— Dobrze, tato… Ja… och, nie umiem teraz wyrazić tego, co czuję. Uwierz mi tylko, że nie musisz się o mnie martwić. A co do Ganimeda… Profesor Bodrin napraw dę nie będzie miał ze mną kłopotów. Dałam mu przecież słowo. Tobie także przyrzekam — zdobyła się na blady, przelotny uśmiech — że nie popsuję wam wakacji. Kto wie, może nawet pójdę z wami w góry na jakaś łatwiejszą trasę… Jeśli, naturalnie, zechcecie mnie zabrać z sobą.
Irek już otworzył usta, żeby zapewnić siostrę, jak miło mu będzie wtajemniczać ją w arkana wspinaczki, ale zanim zdążył się odezwać, nad drzwiami sterowni zapłonęło ostre, czerwone światło. Równocześnie z głośnika padły słowa:
— Pogotowie alarmowe. Możliwe duże przeciążenia. Proszę się przygotować!
— Iniu! — zawołał ojciec.
— Słyszałam, słyszałam — odpowiedziała dziewczyna. Doktor Skiba upewnił się jednak na wszelki wypadek, czy jego córka postępuje zgodnie z instrukcją, i dopiero potem zwrócił głowę w stronę Irka. Ale ten nie czekał na pomoc ani wskazówki. Zanim ojciec zdążył powiedzieć choć słowo, już odchylił oparcie i przycisnął czerwony guzik na poręczy. Jego fotel natychmiast przeobraził się w ogromny, nadymany śpiwór podobny trochę do kokona monstrualnej poczwarki.
Iluminator przekazujący dotąd obraz czarnego nieba, haftowanego bezładnymi ściegami gwiazd, raptownie pojaśniał. Przeleciały płomieniste, żółtofioletowe obłoki. Nieruchome konstelacje oszalały i zaczęły tańczyć. Irek poczuł, że żołądek podchodzi mu pod gardło.
— Proszę się nie niepokoić — przemówił głośnik. Statek hamuje i schodzi z kursu. Otrzymaliśmy polecenie, aby pozostawić wolny tor ekipie badawczej lecącej z misją specjalną. Nasze drogi przecinały się, więc musieliśmy wykonać gwałtowny manewr. Na pierwotny kurs wrócimy za minutę. Przepraszam. Dziękuję'.