Выбрать главу

Na szczycie wieży Stacji Łączności Międzyplanetarnej mieściła się okrągła, szklana sala. Rankiem Łański, który przybył tu windą, zobaczył przez wygięte, przezroczyste płyty podłogi oświetlone słońcem chmury — nieruchome, zastygłe, podobne do bezkresnej lodowej pustyni. Gdzieś pod chmurami była Ziemia… Z zewnętrznej strony salę opasywały anteny: jedne — łączności międzyplanetarnej, wyciągnięte, skręcone w czwórnasób przypominały macki fantastycznych zwierząt; inne — księżycowe w kształcie kratownic poszerzały się z wolna; jeszcze inne — anteny zwiadu meteorytowego, zwinne ani przez chwilę nie pozostawały w spokoju…

Każda antena posiadała własne, zupełnie niezależne drogi, lecz wszystkie jak gdyby szukały na niebie tego samego…

Masywny, stalowy maszt przebijał na wylot salę i wyrastał wysoko do góry, wznosząc ku niebu sztandar Zjednoczonej Ludzkości. Stąd sztandar wydawał się bardzo mały — dygocący na wietrze skrawek czerwonego płomienia.

Wszystko tu przeniknięte jest światłem, jasne i czyste.

Myśl Łańskiego uleciała w wolne przestworza, unosząc się bądź do góry, ku niebu, bądź gwałtownie spadając w dół lub zamierając w locie na długo jak ptak szybujący nad ziemią.

Nagle za jego plecami, przy wejściu do windy, rozległ się czyjś spokojny głos:

— Uwaga…

Łański odwrócił się.

Był to niewielki głośnik. Okrągłe pudełko cicho szumiało. Znów ten sam głos powtórzył słowo „uwaga” jeszcze w pięciu językach.

Łański podszedł bliżej.

— Włączają się wszystkie radiostacje Ziemi — spokojnie ogłaszał spiker. — Nadajemy komunikat nadzwyczajny.

Łański nigdy nie wierzył w przeczucia. Lecz tym razem był przekonany — i to najzupełniej — że komunikat ten odegra szczególną rolę w jego życiu.

Spiker długo — w sześciu językach — powtarzał:

— Uwaga! Włączają się wszystkie radiostacje Ziemi. Nadajemy komunikat nadzwyczajny.

Łański stopniowo przestawał zwracać uwagę na to, co się dookoła działo — na chmury pod stopami i na będące w nieustannym ruchu anteny, i na sztandar powiewający wysoko w górze. Pozostała tylko czarna tarcza głośnika, powtarzająca bezustannie:

— Uwaga! Włączają się wszystkie radiostacje Ziemi. Nadajemy komunikat nadzwyczajny…

I Łański usłyszał ten komunikat. W pustej sali na szczycie wieży uroczyście i smutno rozlegał się miarowy głos spikera:

— Wczoraj służba Łączności Międzyplanetarnej odebrała radiogram o katastrofie statku „Wulkan”, który wyleciał w pierwszą ekspedycję badawczą do gwiazdy Wolf Czterysta Dwadzieścia Cztery. Niespodziewana radioaktywność, na którą natknął się statek, wywołała naturalną reakcję łańcuchową w generatorach jądrowych. Kapitan „Wulkanu” przekazał na Ziemię wiadomość o tym promieniowaniu i — w imieniu załogi — ostatnie pożegnanie. Na „Wulkanie” zginęli astronauci: Knut Gerdner, Sejroku Noma, Anatol Jugow, Ryszard Rouz.

Na całej Ziemi ogłasza się minutę milczenia. A kiedy komunikat ten dotrze do stacji na Merkurym, Wenus i Marsie, do statków międzyplanetarnych, wszędzie, gdzie będą się znajdować, niech i tam będzie ogłoszona minuta milczenia…

Zagrały kuranty. Łański zobaczył, jak jasnoczerwony sztandar Zjednoczonej Ludzkości wolno opuszcza się. Zamarły skierowane ku niebu anteny.

Trwała minuta milczenia.

Bywają w życiu człowieka takie chwile, kiedy składa przysięgę przed samym sobą. I choć tych przysiąg nikt nie słyszy — są one bardziej trwałe. Właśnie podczas tej minuty milczenia, przy opuszczonej do połowy masztu fladze, Łański przejął z rąk staruszka, swego nauczyciela i przyjaciela, skrzynkę z narzędziami. Nie wypowiedział ani słowa, myślał o astronautach, którzy zginęli, lecz kiedy upłynęła minuta milczenia i z głośników popłynęły dźwięki mozartowskiego „Requiem”, nagle zrozumiał, co znaczą instrumenty przekazane przez mistrza!

W tej chwili poprzysiągł, że odtąd wszystkie swoje pomysły i siły odda sprawie, dla której starzec przysłał go tutaj.

Nie wyrzekł ani jednego słowa, czuł jednak, wiedział, wierzył, że tak się stanie.

W windzie Łański spojrzał na zegarek i pomyślał: „Komunikat został już odebrany na» Oceanie«. Teraz i tam czczą poległych chwilą milczenia”.

W południe Tessiem i Łański siedzieli w sali telewizyjnej. Srebrzysty ekran połyskiwał zimnym płomieniem. Znowu ujrzeli kabinę radiową „Oceanu”. Szewcow przywitał się z Łańskim i jak zwykle rzucił: „Witaj, Tessiem!”

Szewcow był w fatalnym nastroju. Opowiadał apatycznie, niechętnie, chaotycznie. Minuta milczenia minęła, lecz on nie mógł nie myśleć o „Wulkanie”.

— Nie pamiętam — rozpoczął Szewcow — czy mówiłem, że w systemie Syriusza były jeszcze dwie planety. Masa ich była duża, atmosfera składała się z amoniaku i metanu. Słowem, podobne były do naszego Jowisza. Astrograf ujawnił je później aniżeli pierwszą planetę, ponieważ kryły się one.w promieniach Syriusza. Nie, zacznę inaczej. W ten sposób wiele rzeczy nie zrozumiecie. Wyjaśnię to w inny sposób. Czarna kurzawa została pokonana, lecz ja z każdym dniem czułem się coraz gorzej. Byłem chory. Samotność i stałe naprężenie nerwowe nadwerężyły moje siły. Męczyła bezsenność, dokuczały częste bóle głowy…

Pewnego razu — po raz pierwszy w ciągu wyprawy — włączyłem automatyczny diagnozograf. Długo mnie osłuchiwał, prześwietlał, wreszcie przekazał wyniki mózgowi elektronowemu. Maszyna wyskrzeczała swoim wstrętnym głosem: „Nerwowe wyczerpanie. Konieczny długotrwały wypoczynek. Zmiana warunków”. Przeklęty mózg znęcał się nade mną: „Zmiana warunków”.

Lot trwał. „Szperacz” mknął przez czarny pył. Radiolokatory oczyszczały drogę. Bez przerwy pracowała automatyczna aparatura, badająca skład i gęstość pyłu. Przygotowywałem się do hamowania. Należało stopniowo zmniejszać pęd „Szperacza”, zawrócić i nabierając szybkości, ruszyć ku Ziemi.

Lecz stało się inaczej. Pewnego razu zadzwoniła radiostacja. Wszedłem do kabiny nawigacyjnej, włączyłem magnetofon i usłyszałem sygnały SOS. Trzy kropki, trzy kreski, trzy kropki. Potem współrzędną statku i liczbę, umownie oznaczającą, że na statku nastąpił wybuch akceleratora jonowego.

Nieznany statek leciał w kierunku Syriusza. Wydawało się to nieprawdopodobne. Czarny pył zagradzał drogę statkom lecącym z Ziemi ku Syriuszowi. „Szperacz” pierwszy przerwał zasłonę czarnego pyłu. Nie istniał, nie mógł istnieć statek w tym rejonie wszechświata przed „Szperaczem”.

Spodziewałem się, że stacja radiowa wyłapie jakieś inne sygnały. Przynajmniej nazwę statku. To od razu wyjaśniłoby wszystko. Jednakże samozapisujący aparat stacji radiowej wciąż nadawał tylko sygnały SOS. Tak minęło kilka godzin. Przemyślałem dziesiątki wariantów — żaden z nich nie dawał zadowalającej odpowiedzi.

W końcu, kiedy straciłem nadzieję, że cokolwiek się dowiem, znalazłem rozwiązanie. Przyszło ono, gdy przeglądałem rejestry starych statków. Wśród statków, które kiedyś wyleciały z Ziemi, był jeden, zaginiony bez wieści — nazywał się „Argonauta”. Statek ten opuścił Ziemię przed sześćdziesięcioma czterema laty. Po kilku latach nastąpiła katastrofa: jak przypuszczano, eksplodował akcelerator.

W ciągu sześćdziesięciu lat statek (lub to, co z niego po wybuchu zostało) opisując olbrzymi łuk mógł obejść bokiem czarny pył, wyjść ku Syriuszowi i teraz — kontynuując krążenie — lecieć w kierunku Ziemi.

A więc na spotkanie „Szperacza” przypuszczalnie leciał zaginiony statek. Jego automat awaryjny wysyłał w Kosmos sygnały SOS. Automat taki może funkcjonować nawet sto lat. Przy tym sam określa współrzędne…