Później w notatkach przekazanych mi przez staruszka, Łański znalazł następujące słowa Lenina:
„Jest zupełnie możliwe, że na planetach układu słonecznego i w innych miejscach wszechświata istnieje życie i mieszkają tam istoty rozumne. Możliwe, że w zależności od siły przyciągania danej planety, właściwości jej atmosfery i innych warunków te rozumne istoty odbierają świat zewnętrzny innymi zmysłami, które znacznie się różnią od naszych zmysłów.
Proszę zwrócić uwagę, do niedawna przypuszczano, że życie w głębinach oceanu jest niemożliwe, a to na skutek olbrzymiego ciśnienia wody. Obecnie ustalono, że na dnie oceanów żyje, przystosowanych odpowiednio, wiele gatunków ryb i innych różnorodnych żywych stworzeń. Oczy niektórych są zastępowane przez narządy dotyku, innym znów oczy służą jako reflektory oświetlające drogę”.
— Miałem takie wrażenie — ciągnął Szewcow — jak gdybym stał się bardziej dojrzały, doświadczony, mądry. A przede wszystkim — ciążyła na mnie odpowiedzialność. Minęło około dwudziestu miesięcy (według czasu rakietowego) od chwili, gdy „Szperacz” opuścił Ziemię. Przez dwadzieścia miesięcy starałem się nie myśleć o Ziemi. Na początku miałem przeprawę z czarnym pyłem, potem… Tak, zdawało mi się, że będę mocniejszy, jeżeli nie będę myślał co Ziemi. Zaniechałem słuchania muzyki, przestałem oglądać mikrofilmy. Znalazłem nawet uzasadnienie: przekonałem siebie, że należy skoncentrować się wyłącznie na pracy bezpośredniej…
Popełniłem błąd. Już pierwsze moje kroki na obcej planecie nie były właściwe. Przed pół wiekiem dla załóg statków kosmicznych wydano specjalną instrukcję: „O możliwościach spotkania innych istot rozumnych”. Otóż w tej instrukcji mówiło się, że należy zachować jak najdalej posuniętą ostrożność, gdyż najlepszy astronauta może okazać się kiepskim psychologiem. Instrukcja nakazywała kapitanowi statku, który spotka się z rozumnymi istotami, przy pierwszych już komplikacjach porzucić obcą planetę. Surowe, lecz nieodzowne zarządzenie…
„Szperacz” wylądował na planecie, którą zamieszkiwały istoty rozumne. Był to świat obcy. I oto stosunki między dwoma światami stały się zależne od jednego człowieka… W tak skomplikowanej sytuacji błędy są nieuniknione. W szczególności, jeżeli człowiek jest zmęczony lub chory.
Zazwyczaj my, astronauci, wzruszamy tylko ramionami, Przypominając sobie starą instrukcję. Możliwe” że była to odkrywcza żądza, być może — lekkomyślność: z odległości każdy problem wydaje się mniej skomplikowany. A może i tutaj odbijał się wpływ tradycji literackiej: w powieściach astronauci, gdy się tylko dorwali do „obcych”, z niezwykłą łatwością przenikali w cudzy świat… Kiedy jednak wypadło mnie jako pierwszemu z ludzi spotkać się z rozumnymi istotami obcego świata, jakkolwiek nie od razu, zrozumiałem, jak słuszna jest wydana przed pół wiekiem instrukcja.
Jedynie niezwykle pomyślny zbieg okoliczności pozwolił uniknąć katastrofy. Nie wiedziałem, co się kryje w gąszczu spiralnych drzew. Nie przypuszczałem, że zadziwiające stworzenie — widmo, w specyficzny sposób reaguje na historię ludzkości… Czekały mnie niespodzianki. Na przykład potem dopiero dowiedziałem się, że widmo mogło czytać moje myśli (przynajmniej tę część myśli, które były związane z obrazami wzrokowymi).
Zrozumieć błędy — nie znaczy jeszcze, że można je naprawić. Zrozumiałem wiele… lecz niczego nie naprawiłem.
„Szperacz” pozostał na planecie.
Część trzecia
Ludzie i gwiazdy
A my
Na słońca wyzwalamy burze.
Protuberancji zachwyceni grą.
Jest coś, co ludzkie] kazało naturze
Rozszerzać myśli i działania krąg.
Niby jednego łańcucha ogniwa
Niebieskie ciała
Wspólny wiąże traf.
Czuję, jak nasza ziemia oddziaływa
Na losy słone, na tok niebieskich spraw’
Siedziałem w kabinie nawigacyjnej przed teleekranem i myślałem o Ziemi. Opanowało mnie jakieś dziwne uczucie spokoju.
Po sześciu godzinach widmo wróciło. Usłyszałem kroki i zszedłem do kabiny ogólnej. Widmo zbliżyło się do krzesła i rzekło:
— Nie są źli… są nieszczęśliwi…
I tym razem nie pojęło wielu spraw. Jednak opinia taka mimo wszystko byłaby bardziej słuszna dla tego okresu historii ludzkości, którą widmo oglądało. Nie było innego wyjścia — zademonstrowałem film ponownie. „Istotnie w odległych czasach ludzkość była nieszczęśliwa, bezradna, zacofana i dlatego okrutna. Niech więc przyjrzy się — myślałem — jak społeczeństwo ludzkie wygląda obecnie”.
I widmo zobaczyło.
Zobaczyło salwę „Aurory” i pierwsze traktory na polach, start sputników kosmicznych i upór, z jakim ludzie szturmowali nieprzebytą tajgę i surowe stepy. Planetę pokrywały rusztowania budów, za pomocą podziemnych eksplozji jądrowych tworzono złoża rzadkich metali, kierowane wybuchy wulkanów wznosiły na oceanach wyspy, wyrastały nowe łańcuchy górskie, usuwano stare, ku gwiazdom szybowały już statki — na przekór niebezpieczeństwom i odległościom…
Widmo milczało. Zapytałem je o coś, nie odpowiedziało. Siedziało w zupełnym bezruchu, wpatrując się w zgaszony ekran. Raz tylko podniosło głowę, jakby chciało zapytać. Lecz milcząc znowu pogrążyło się w stan jakiegoś odrętwienia. O czym myślało? Czy zrozumiało historię ludzkości? Czy zmieniło swoje poprzednie, zbyt pochopne zdanie o ludziach?…
Zanim podjęliśmy na nowo rozmowę, minęła godzina. Zrozumiałe, że interesowała mnie nazwa tej planety, nazwy żyjących tam istot. Bez tego trudno mi było zadawać inne pytania.
Nie będę przytaczał tej rozmowy z wszystkimi szczegółami. Długotrwałe wypytywanie nie doprowadziło prawie do niczego. Poszczególne wyrazy w języku widm brzmiały tak krótko, że po prostu nie sposób było je wymówić. Wyglądało to jak westchnienie, jak lekki podmuch wiatru. Gdy się o tym przekonałem, usiłowałem pojąć przynajmniej sens słów. Po dłuższym namyśle widmo powiedziało, że naród jego nazywa się „Widzący Istotę Rzeczy”. Wyobraźcie sobie, na moje pytanie: „Jak się nazywają wasze rozumne istoty?” — odpowiedziało: „Widzący Istotę Rzeczy”. Powtórzyło więc po prostu to samo, ale innymi słowami. Zrozumiałem wówczas, że nie mogło inaczej. Bo i jak na przykład wytłumaczyć słowo „ludzie”?… W każdym razie, od tej chwili zacząłem mówić „widzący”.
Z imionami wypadło mniej więcej podobnie. Tu natknąłem się na dalsze niespodzianki. Okazało się, że imiona często się zmieniają. Dlaczego? Nie wiem, ale zmieniają się. Imię (obecne imię) mojego widzącego w naszym języku — jeśli dobrze zrozumiałem — oznaczało „Promień”. Inne imiona (według sensu) znaczyły: „Czerwony Liść”, „Miękka Woda”, „Światło Księżyca”…
Najgorzej wypadło z nazwami ciał niebieskich. Kiedy przyprowadziłem widzącego do luku i wskazałem na niebo, ten od razu powiedział: „Syriusz A. i Syriusz B.”. Zdetonowała mnie nieco taka erudycja, później jednak uprzytomniłem sobie, że widzący po prostu powtarza moje słowa. Gdy zrozumiałem, że sprawa jest beznadziejna, poprosiłem go, by mówił przynajmniej „Syriusz Wielki” i „Syriusz Mały”. Tak brzmiało lepiej. Nie sprzeciwiał się. Jeśli chodzi o nazwę planety, to nie posunęliśmy się dalej poza słowo „Planeta”. Pozostało więc „Planeta”.