Zamknął oczy i długo milczał, Łańskiemu wydało się, że staruszek śpi. Zjawiła się kobieta — również jak on wiekowa — milcząc poprawiła pled i wyszła. Nagle staruszek uniósł głowę, przenikliwie spojrzał na Łańskiego i powiedział:
— Nie mogą pracować. Trzeba jednak. Sprawa wielkiej wagi. Słyszałeś o wyprawie Szewcowa?
— Tak, trochę — odpowiedział Łański.
Starzec zdenerwował się znowu.
— Dlaczego? Przestałeś czytać? Dalej poza swój kamień nie sięgasz?
Po chwili uspokoił się.
— Dobrze. Słuchaj. Trzeba wykonać dzieło, które będzie trwać wiecznie. Chciałem, ale nie mogę. Ty to zrobisz. Obserwuję ciebie przez cały czas. Innym potrzebna jest pomoc, rada. Ty sam sobie radzisz. Dlatego nie wzywałem ciebie. A teraz tu jesteś. Wykonasz tę pracę zamiast mnie. Muszę dożyć — chcę to zobaczyć… Słuchaj, Szewcowa nie ma. Znowu pomknął ku Syriuszowi. Poinformowano mnie, że łączność telewizyjna z rakietą utrzyma się jeszcze przez kilka dni. Polecisz na tę… jak ją?… Stację Łączności Międzyplanetarnej. Przygotowałem wszystko, czekają na ciebie. Zobaczysz Szewcowa i wysłuchasz jego relacji. Zrozumiałeś?
Łański nie chciał sprzeciwiać się mistrzowi, mimo to bardzo delikatnie zapytał, czy koniecznie musi rozmawiać z Szewcowem.
— Młody jeszcze jesteś — powiedział dobrotliwie starzec. — Zrozumiesz, kiedy ci opowie. Sądzisz, że twoja płaskorzeźba… ta… księżycowa… to objawienie? Nie. Patrzałeś wstecz, w przeszłość. Powstał obrazek. Nie przerywaj! Trzeba patrzeć w przód.
— Nawet, jeśli przedstawia się wydarzenia dawno minione? — zapytał Łański.
— Zawsze! Konkretne wydarzenia — to tylko odskocznia. Dzięki temu możemy odróżnić wielką twórczość od po prostu dobrej. Twoi astronauci — to podróżnicy. Odważni, śmiali, lecz tylko podróżnicy, odkrywcy. W przyszłość nie zaglądałeś… — staruszek zmęczony machnął ręką. — Zresztą sam to rozumiesz. Porozmawiaj z Szewcowem. Musisz natychmiast lecieć. Posiadam te… no jakże… sprawozdania, kopię dziennika okrętowego, decyzję Rady Badawczej. Z Szewcowem widziałem się. Wiele mi opowiadał. Zapisane wszystko to jest na krystolofonie. Milcz! Na początek sam musisz usłyszeć. Tak lepiej. W ciągu najbliższych dni będzie ogłoszony dokładny komunikat. Ale musisz sam się zobaczyć z Szewcowem. Tak, tak lepiej. I jeszcze… — nachylił się ku Łańskiemu, spojrzał mu przenikliwie w oczy. — Na stole leżą moje narzędzia. Przynieś je.
Łański przyniósł płaską drewnianą skrzynkę, pokrytą popękanym, chropowatym lakierem. Staruszek długo głaskał chudymi, kościstymi palcami wieko skrzynki. Chciał ją otworzyć — nie mógł się zdecydować.
— Weź to — wyrzekł żałośnie. — Weź. Mnie już nie trzeba. No, bierz, bierz…
I dodał gniewnie:
— To są niezawodne narzędzia. Nie uznaję nowych wymysłów. Tych… dłut elektrycznych nawet nie brałem do ręki. Masz. A teraz idź sobie.
Czwarta Stacja Łączności Międzyplanetarnej znajdowała się na północy Europy — w Norwegii, na Przylądku Północnym. Sfatygowany już dwumiejscowy reaplan, wyjąc silnikami, płynął nad gęstą warstwą chmur. Pilot włączył automatyczny ster, mrugał do Łańskiego: „Jeszcze czterdzieści minut. Wynudzimy się!” — i zajął się ilustrowanym czasopismem.
Łański myślał o staruszku. Mistrz był wielkim artystą, lecz nigdy nie dość dobrze obeznany z problemem nauki i techniki. A mimo to dostrzegał coś, czego nie mógł zauważyć Łański. Nie orientował się jeszcze, o co właściwie chodzi, lecz wierzył mocno, że starzec rzeczywiście miał na widoku coś bardzo ważnego. Było mu przykro, Łański kochał naukę i jak mu się zdawało, znane mu były jej najnowsze osiągnięcia.
Pilot uchwycił ster. Silniki zaskowytały, ucichły. Reaplan, tnąc ze świstem powietrze, pomknął w dół.
— Spójrzcie, spójrzcie — zawołał pilot — już stacja! Wśród chmur wznosiła się czarna, zwężająca się ku górze Wieża. Chmury, jak fale, napierały na nią i sama wieża podobna była do latarni wśród rozkołysanego morza.
— Tysiąc siedemset metrów — powiedział pilot. — Na Wyspach Azorskich wyżej. Dwa tysiące sto. No, ale teraz proszę się trzymać. Lądujemy z wietrzykiem.
Reaplan dał nura w obłoki. W kabinie zrobiło się ciemno, automaty wyłączyły światło. Pilot nachylił się ku tablicy z przyrządami, wyciągnął szyję, po dziecinnemu zmarszczył wąski, orli nos. Przez chwilę trwał dziwny stan nieważkości, potem spotęgowane ciśnienie zasnuło wszystko czerwono — szarą mgłą. Rozległ się przenikliwy skowyt silników, a potem wszystko ucichło. Wzbijając słupy śnieżnej kurzawy, reaplan miękko wylądował na ziemi. Pilot uśmiechnął się, powiedział coś Łańskiemu i skierował maszynę pod szklany dach hangaru.
Łański znowu ujrzał wieżę Stacji Łączności Międzyplanetarnej, ściślej — jej podstawę, ponieważ na wysokości około dwustu metrów nad ziemią rozciągała się jednolita masa chmur. Wieża wydawała się potwornie wielka, podobna do wyciosanej i oszlifowanej góry.
Łański uścisnął pilotowi dłoń i wysiadł z maszyny. Obok schodów ruchomych stał człowiek w futrzanej kurtce i czerwonym szalu. Bezwiednie — myśląc wciąż jeszcze o mistrzu — Łański zagadnął go po włosku. Człowiek wzruszył ramionami i odpowiedział po angielsku. Za chwilę mówili po rosyjsku. Był to inżynier Tessiem, kierownik stacji, Norweg. Nieźle władał rosyjskim.
— Myślałem, że jest pan Włochem — powiedział Tessiem. — Gdyby nie znajomość rosyjskiego, musielibyśmy porozumiewać się za pomocą elektronowego tłumacza. Miła perspektywa!.. A teraz — prędko na górę! Schody ruchome, potem winda. Za siedem minut rozpocznie się transmisja. Szybciej, szybciej!..
W maleńkiej kabinie windy pośpiesznej Tessiem zdjął szal, kurtkę i pozostał w czarnym swetrze. Norweg był wspaniale zbudowany. Kędzierzawa, krótko ostrzyżona broda postarzała go nieco: nie miał chyba więcej niż czterdzieści siedem, czterdzieści osiem lat.
— Pierwsza transmisja jest próbna — powiedział. — Przeznaczona tylko dla wyregulowania aparatów. Później półgodzinna przerwa — i będziemy mogli nawiązać kontakt.
Przeszli do niewielkiej półokrągłej, nisko sklepionej sali Pod ścianą stał teleekran. Był to zwyczajny ekran telewizji.przestrzennej, o nieco większych rozmiarach. W półmroki — połyskiwały srebrzyste nici tworzące raster. Nad ekranem świeciła się kwadratowa tarcza zegara. Tessiem przysuną bliżej ekranu dwa krzesła.
— Nie spóźniliśmy się — uśmiechnął się Tessiem. — Za raz zacznie się transmisja. Proszę uważać.
Łański spostrzegł, że przy krześle Tessiema znajduje się pulpit sterowniczy. Inżynier, nie patrząc, nawiązywał łączność telewizyjną. Pokój z wolna pogrążał się w mroku. Potem z sufitu trysnęły zielonkawe promienie, oświetliły siedzących w krzesłach ludzi. Srebrne nici ekranu zaiskrzyły się, rozbłysły białym płomieniem. Łańskiego ogarnęło uczucie trwogi i wtedy ujrzał Szewcowa.
Na ekranie ukazała się kabina radiowa statku. Wszedł człowiek w skafandrze, przysunął niewidoczne za ramą ekranu krzesło, usiadł. Miał ciekawą twarz, rysy ostre i kanciaste. Oczy wesołe o figlarnych ognikach. Włosy spadające na czoło.
Człowiek spojrzał na Tessiema, uśmiechnął się i skinął ręką.
— Witaj! — powiedział. — Cieszę się, że cię widzę. Wymknęliśmy się znowu w Kosmos…
— Witaj, Szewcow — odpowiedział inżynier. — Pozdrów ode mnie chłopaków. Dobiorę się ja kiedy do was — zobaczymy, czy wówczas polecicie.
Szewcow nawet nie spojrzał na Łańskiego.
— No, staruszku, teraz regulujemy — zwrócił się do Tessiema — mówił, o co chodzi.