Pokolenia następowały po pokoleniach. Praca nie była już tym ogniwem łączącym widzących, stopniowo więc odizolowywali się, zamykali w sobie. Na podobieństwo burzy jeszcze odległej, lecz nieuniknionej, zbliżała się chwila rozrachunku. Czasami widzący usiłowali coś niecoś zmienić. Kłębiła się w nich nagromadzona niegdyś siła, szukając na próżno ujścia…
Szewcow opowiadał dalej:
— W tym momencie zasłoniłem rękami oczy i zmusiłem widzącego, by przerwał na chwilę. Proszę wziąć pod uwagę, że widzący — według mego mniemania — nie robili wrażenia narodu o silnej woli. Cechowała ich gnuśność, apatia. Powiedziałem to Promieniowi. Zrozumiał, uśmiechnął się i odpowiedział:
— Teraz… tak… ponieważ… zginiemy… wszyscy… Wydało mi się, że ma na uwadze stopniową degenerację spowodowaną brakiem pracy. Zapytałem, czy zrozumiałem właściwie. Powiedział:
— Nie… Nic tu nie można zaradzić… Wiemy…
Było to tak powiedziane, że uwierzyłem natychmiast: tak, oni rzeczywiście wiedzą…
Ekran dwukrotnie zamigotał, obraz rozpłynął się i zgasł. Wówczas w sali telewizyjnej rozległ się donośny głos:
— Inżynierze Tessiem, inżynierze Tessiem, silny wiatr zerwał szósty blok anten meteorytowych.
Tessiem włączył światło i rzekł do Łańskiego:
— Oto dlaczego straciliśmy łączność z „Oceanem”.
Łański nie odpowiedział. Myśli jego z wolna powracały do tego, co zaszło tu, na Ziemi. Tak bywa, gdy człowiek nagle się ocknie z głębokiego snu: oczy są już otwarte, lecz sen jeszcze nie odszedł…
Tessiem w milczeniu spoglądał na zegarek. Po pięciu minutach — ten sam głos (wydał się Łańskiemu wesoły) zawiadamiał:
— Inżynierze Tessiem, szósty blok padając potrącił inne anteny. Trzy anteny są uszkodzone… Przerwana została łączność ze statkami „Szmaragd”, „Ocean”, „Lena”. Włazimy na górę.
Tessiem odpowiedział krótko:
— Dobrze. Łański zapytał:
— Jest chyba całkiem młody?
— Nie. — Tessiem pokręcił głową. — Pięćdziesiąt sześć lat. To Heilord, mój pomocnik. Bardzo solidny człowiek.
Po chwili dodał:
— My również możemy wejść na górę. Nie wtrącam się do spraw objętych kompetencją Heilorda. Wiem jednak, że będzie to interesujący widok.
Pogrążona w ciemnościach szklana sala drżała pod naporem huraganu. Wiatr z przeciągłym wyciem pędził skłębione, potargane gromady chmur. Powietrze przeszywały fioletowe żądła błyskawic, runęła ściana kłębiącej się, spienionej wody.
Światło reflektorów z trudem przedzierało się przez chaos chmur, wody i wiatru. W tym chaosie znajdowali się również ludzie. Ich drobne sylwetki to zjawiały się w świetle reflektorów, to znów ginęły w mroku.
— Czy niebezpieczne? — zapytał Łański.
Wściekłe wycie huraganu, przenikające przez grube szklane ściany, zagłuszało głos. Łański zapytał po raz wtóry:
— Czy niebezpieczne?
— Tak, niebezpieczne — odkrzyknął Tessiem. — W zeszłym roku dwoje zleciało. Mąż i żona, Francuzi. Musimy jednak nawiązać łączność. Przekazujemy statkom dane do obliczeń nawigacyjnych.
Łański o nic więcej nie pytał. Przyglądał się małym srebrzystym figurkom, które z uporem wdrapywały się po niewidzialnych drabinkach. Napływały chmury, zbliżający się mrok połykał ludzi. Raz po raz pojawiali się jednak w prześwitach chmur i pięli się wciąż wyżej i wyżej…
Łański przysłuchiwał się nie milknącemu wyciu huraganu i myślał, że staruszek miał rację, nakłaniając go do rozmowy z Szewcowem. Teraz Łański czuł, rozumiał, dlaczego tu przybył. Nie była to przygoda w egzotycznym, obcym świecie. Sedno sprawy tkwiło w czym innym. Podobnie jak podróżny wspinający się pod górę widzi przez czas dłuższy na swej drodze jedynie kamienie, a potem, gdy znajdzie się na szczycie, odsłania się przed nim ogromna, sięgająca aż po daleki horyzont przestrzeń, tak Łański dostrzegł nagle poza drobiazgami to największe i najważniejsze.
Nastąpiło zetknięcie się dwóch światów. Jeden — jeszcze w dzieciństwie — zapomniał o pracy. Życie upływało mu lekko i beztrosko, ponieważ sama przyroda — w wyniku szczególnego zbiegu okoliczności — troszczyła się o jego egzystencję. Drugi — przeszedł surową szkołę walki z przyrodą.
Jeden świat od dawna już nie wiedział, co to nieszczęście lub smutek. Drugi — w ciągu wieków brał udział w najokrutniejszej walce dobra ze złem, przetrwał, nabrał siły, zahartował się.
Jeden świat istniał kosztem szczodrej obfitości przyrody, która w ciągu tysiąclecia nic nie uroniła ze swego bogactwa. Drugi — przez tysiąclecia otrzymywał jedynie nędzne ochłapy. Nadszedł jednak czas, kiedy i ten świat, po ujarzmieniu przyrody, mógłby powiedzieć: „Dość. Teraz mam wszystko”, a mimo to oświadczył: „Odtąd nie potrzebuję troszczyć się o byt. To dobrze, teraz właśnie zaistniały wyjątkowe możliwości”.
Jeden świat przeżywał nie kończące się — i dlatego w pewnym sensie nużące święto. Drugi osiągnął wreszcie stan, gdy najwyższym szczęściem ludzkości stała się wspaniała, zawrotna, przeobrażająca wszechświat praca.
I jeżeli ten pierwszy świat oczekiwała nieunikniona zagłada, w wypadku gdyby przyroda przestała go tak szczodrze obdarowywać, drugi świat nie oglądałby się na miłosierdzie przyrody. Gotów był rzucić wyzwanie słońcu, gwiazdom, wszechświatu.
Tu, w szklanej sali na szczycie wieży Stacji Łączności Międzyplanetarnej, Łański po raz pierwszy pomyślał, że za każdym człowiekiem, za każdą drobną i wątłą postacią, migającą teraz w promieniach reflektorów, stoją tysiące i tysiące lat historii ludzkości. Historii bardzo surowej, niekiedy nawet okrutnej, lecz hartującej człowieka, uczącej go ciągłego kroczenia naprzód.
Do rana anteny naprawiono. Za dnia natomiast zdarzył się wypadek, który Łański wspominał później z mieszanym uczuciem przykrości i zadowolenia. Wiatr ucichł i zgodnie z rozkładem przyleciał reoplanem rzeźbiarz z Barcelony. Do Łańskiego stale zwracali się młodzi rzeźbiarze, więc się nie dziwił wizycie. Hiszpan jednak nie był młody, nosił wojownicze pirackie wąsy i wyróżniał się nadzwyczajną galanterią.
Spotkali się w Sali Wypoczynku, gdzie Łański rozmawiał z Tessiemem i Heilordem. Po niezliczonej ilości usprawiedliwień gość przystąpił wreszcie do sprawy. W pierwszej chwili Łański myślał, że się przesłyszał. W wyszukanie grzecznych zwrotach, przeplatanych kwiecistymi komplementami pod adresem obecnych, rzeźbiarz oświadczył wreszcie, że dokonał wynalazku, który spowoduje przewrót w sztuce. „Kamienne posągi są nieładne — stwierdził. — To przeżytek barbarzyństwa”. On wynalazł nowy, nadzwyczaj piękny materiał. Nawet najbardziej nieudolny rzeźbiarz może tworzyć z tego materiału arcydzieła.
Nowym materiałem okazała się masa plastyczna, którą można cyzelować i obrabiać dłutem. Plastyk o złocistym zabarwieniu łączył w sobie zalety marmuru i brązu. Rzeźbiarz zademonstrował kilka statuetek; materiał rzeczywiście budził zainteresowanie. O jakimkolwiek przewrocie w sztuce nie mogło być mowy. Niemniej tworzywo mogło się okazać wielce przydatne do wielu prac rzeźbiarskich i dekoracyjnych.
Łański uważnie słuchał gościa. Tessiem zadał kilka pytań na temat technologii wytwarzania plastyku. Do stołu, przy którym siedzieli, podeszli również inni inżynierowie Stacji. Rzeźbiarz wytłumaczył to zainteresowanie po swojemu. Stopniowo grzeczność przechodziła w zarozumiałość.