— Jednakże nie możemy powiedzieć, że praca została zupełnie wyeliminowana — zaoponował Łański. — Widzący musieli budować sobie jakieś domostwa, bronić się przed ocalałymi drapieżnikami…
— To nie wystarcza — wzruszył ramionami inżynier. — To zaledwie namiastka pracy. Czyż zwierzęta nie budują sobie mieszkań i nie walczą z drapieżnikami? Nie, dla rozwoju społeczności ludzkiej jest niezbędna właśnie praca ludzka, właśnie wytwarzanie. Widzący podobni są do dzieci, wprawdzie utalentowanych dzieci (wyjątkowo utalentowanych — wtrącił Łański), które nie nauczyły się pracować i nie weszły w wiek dojrzały… Ale już czas.
Tessiem włączył prądnicę.
Telewizyjną salę przeniknął drobny trzask wyładowań. Łańskiemu się wydało, że słyszy głos wszechświata: szum dalekich gwiazd, trzask fal elektromagnetycznych, mknących wśród pustki w ciągu miliardów lat.
— Trzeba temu jakoś zaradzić — powiedział Szewcow. — „Ocean” wszedł w strefę pól elektromagnetycznych, zaczęły się komplikacje… Zróbmy tak. Będę opowiadał o najistotniejszych rzeczach. Jeżeli będzie pan miał wątpliwości natury technicznej, proszą zwrócić się do Tessiema. Zna się na tym.
Właściwie mówiąc, należałoby zacząć tę historią od końca. Potem zaś — jeżeli starczy czasu — opowiedzieć szczegółowo, z detalami. Ale spróbujmy zachować kolejność. Zresztą dzisiaj ja sam już nie pamiętam, w jakiej kolejności odkrywałem ten obcy świat. Widzący ze zdumiewającą szybkością opanowywał nasz język, co umożliwiało mi zwracać się do niego w kwestiach coraz bardziej ogólnych… Była to łańcuchowa reakcja odkryć.
Ale trzeba będzie dokładniej opowiedzieć przede wszystkim o oczach widzącego. Jak już, zdaje się, mówiłem, barwa jego oczu była zmienna, przybierały raz kolor różowy, to znów czerwony. Co więcej, na tym tle zapalały się niekiedy i nagle gasły jasne iskierki. W krótkim czasie zauważyłem interesującą prawidłowość — im bardziej widzący wytężał swą myśl — tym więcej pojawiało się iskierek. Gdy na przykład czekał na mnie przy statku, iskierek nie widziało się prawie wcale. Natomiast, gdy rozmawialiśmy, ilość ich powiększała się znacznie i były bardziej dostrzegalne. Nie wiem nawet, z czym mógłbym je porównać. Coś takiego można oglądać w spintaryskopie, kiedy cząsteczki radioaktywne bombardują jego ekran. Zresztą nie miał pan chyba nigdy do czynienia ze spintaryskopem. Najważniejsze, że iskierki w oczach Widzącego Istotę Rzeczy były związane z procesem myślenia. Już sama świadomość faktu, że — w sposób najbardziej bezpośredni — widzę pracę myśli, podniecała mnie… I jeszcze jedna okoliczność. Podczas wytężonego myślenia iskierki w oczach widzącego jak gdyby falowały, ich blask zmieniał się zależnie od jakiegoś wewnętrznego rytmu. A nawet — kilku rytmów. W najbliższym czasie miałem możność przekonać się o tym.
Mówiłem już, że widzący posiadali szeroką znajomość medycyny. Oczywiście dość osobliwa była to wiedza. Ich medycyna przypominała naszą — w pewnej mierze — wschodnią medycynę ludową — chińską, indyjską.
Promień, przekazując swoje myśli, patrzał mi w oczy. I prawdopodobnie z oczu moich wyczytał, że nie jestem zupełnie zdrów.
Powiedział do mnie:
— Trzeba poprawić…
Nie znał jeszcze słowa „leczyć”. Zrozumiałem go i spytałem:
— Jak?
Widzący Istotę Rzeczy zbliżył się do mnie. Zobaczyłem, jak w jego oczach zamigotały iskierki. Muszę przyznać, że nie bardzo mi się chciało zostać „poprawionym” przez istotę, mającą dość mgliste pojęcie o anatomii i fizjologii człowieka i jego chorobach. Próbowałem więc usunąć się na bok. Niestety, nie byłem w stanie. Rytm iskierek — zwykle nierówny, chwiejny — nagle stał się wyraźny i szybki. Doznałem wrażenia, jak gdyby w oczach widzącego powstały i zawirowały ogniste wichry. Poczułem działanie hipnozy: coś mię obezwładniało, przytępiało świadomość…
Nie wiem, jak długo trwał ten dziwny stan odrętwienia. Iskierki zaczęły blednąc i zmienił się ich rytm. Promień siedział na krześle i jak zawsze uśmiechał się zagadkowo. Poczułem nagle, że choroba opuściła mnie. Moja myśl odzyskała jasność, każda zaś komórka wprost dygotała od nadmiaru sił…
Chciałem się dowiedzieć, w jaki sposób tak szybko powróciłem do zdrowia, i zacząłem wymieniać po kolei rozmaite sposoby leczenia chorób, wyjaśniając pokrótce ich treść. Promień odpowiadał wciąż:
— Nie… Nie…
I dopiero, gdy wyczerpałem prawie wszystkie swoje medyczne wiadomości, powiedział:
— Tak… to… czen — cziu… nakłuwanie igłami…
Oczywiście, widzący nie rozumieli, że nakłuwanie igłami wzmacnia bioprądy. Nie wiedzieli również, co to są bioprądy. Podobnie jak lekarze chińscy, którzy przed czterema tysiącami lat zauważyli, że chorzy przychodzili niekiedy do zdrowia po przypadkowych ukłuciach, widzący również kroczyli drogą bezpośrednich doświadczeń. Trzeba przyznać, że udało im się niegdyś osiągnąć niezłe rezultaty.
Trudno to wprost wyrazić, jak się potem dobrze czułem. Dotąd — przez szereg miesięcy — między mną a światem zewnętrznym stała jak gdyby mętna szyba. Obecnie wydawało mi się, że znikła. Moja myśl pracowała sprawnie, jak należy.
…”Szperacz” przebył jeszcze na planecie około dwustu godzin. Przez cały ten czas właz statku stał otworem. Widzący wchodzili swobodnie. Niekiedy ogarniał mnie strach. Z kajuty nawigacyjnej obserwowałem snujące się po ogólnej kabinie milczące postacie widm. W ich czerwonych oczach migotały białe iskierki. Trzeba powiedzieć, że zazwyczaj w oczach widzących iskierki te ukazywały się bardzo rzadko. Prawdopodobnie wytężona praca mózgu od dawna już przestała ich cechować. Oczy te patrzyły jakoś bezmyślnie, obojętnie. Tu na statku jednak widzący myśleli ze szczególnym napięciem. O czym? Nie wiem. Nie próbowali się ze mną porozumieć. Przychodzili i wychodzili. Jeden tylko Promień zachowywał się inaczej. On w ogóle w jakiś sposób wyróżniał się wśród widzących. Zwracano się do niego nie tyle zresztą z uszanowaniem, co z dużą powściągliwością. Gdy Promieniowi zwróciłem na to uwagę, odpowiedział: „Długo żyję…”
Indagowałem go w dalszym ciągu i dowiedziałem się, że widzący mogą żyć do czterystu lat. Trwałość ich osiedli (miast tam nie ma) obliczona jest na jedno pokolenie. Następne pokolenie, gdy osiągnie wiek dojrzały, porzuca osiedle i buduje sobie nowe, własne. Osiedle, w sąsiedztwie którego wylądował „Szperacz”, było zupełnie młode — mieszkali tam widzący w wieku mniej więcej osiemdziesięciu lat. Promień przywędrował z osiedla sędziwych starców. Jeżeli go dobrze zrozumiałem, liczył sobie około trzystu trzydziestu lat. Warto dodać, że wraz z różnicą wieku uwydatniała się różnica stosunku do zbliżającej się katastrofy. Promień nie przywiązywał do niej szczególnego znaczenia, podczas gdy młodzi widzący nie chcieli się pogodzić z zagładą.
Próbowałem dowiedzieć się czegoś więcej na temat katastrofy, lecz usiłowania moje spełzły na niczym. Natychmiast pogrążał się w głęboką zadumę i nie odpowiadał…
Zastanawiałem się, czy nie opuścić statku na pewien czas. Ale co bym przez to zyskał? Zasadniczo niczego nowego (jeżeli nie liczyć przyczyn zbliżającej się katastrofy) nie mogłem się już dowiedzieć. Warunki życia na planecie były mi już znane. Zobaczyłem Widzących Istotę Rzeczy i zapoznałem się — przynajmniej w ogólnych zarysach — z ich historią. Przechowywałem materiały zarejestrowane za pomocą przyrządów „Odkrywcy” i moim głównym zadaniem było dostarczyć je na Ziemię. Przyleciałaby wówczas tutaj dobrze wyposażona ekspedycja, nie z jednym człowiekiem, lecz złożona z licznej, specjalnie przygotowanej ekipy ludzi.