Выбрать главу

Zgodnie z moimi przewidywaniami, kula zaczęła wreszcie zbliżać się do mnie. Włączyłem indykatory, lecz ani jedna kontrolna lampa nie zapaliła się. Oznaczało to, że dookoła kuli nie ma ani promieniowania radioaktywnego, ani pola elektrycznego czy magnetycznego. Stałem bez ruchu, starając się zrozumieć, w jaki sposób kula utrzymuje się w powietrzu. Wyczuwałem, że jest masywna; podmuchy wiatru wprawiały ją tylko w ledwo widoczne kołysanie. Na jej lustrzanej powierzchni nie można było dostrzec żadnych przyrządów, które by ją poruszały. Mimo to kula utrzymywała się w powietrzu i jak mogłem sądzić, utrzymywała się dość pewnie.

Kula krążyła dookoła mnie jakieś dziesięć minut. Latała teraz na wysokości człowieka i niekiedy tak blisko mnie, że gdybym chciał, bez trudu mógłbym ją dosięgnąć ręką. Przyznam się jednak, że nie miałem na to najmniejszej chęci. Wprost przeciwnie, starałem się zachowywać jak najspokojniej. Liczyłem, że wreszcie coś się stanie i wszystko się wyjaśni. Zawiodłem się. Gdy kula miała już dosyć tego krążenia, uniosła się nieco do góry i zawisła kołysząc się prawie niewidocznie.

Podniosłem bryłkę zeschłej gleby i rzuciłem w kulę. Spodziewałem się wszystkiego, nawet wyładowania elektrycznego. Tymczasem nastąpiło coś nieoczekiwanego. Bryłka nie doleciała do kuli. Odniosłem wrażenie, że pocisk wpadł w jakąś gęstą substancję otaczającą kulę. Bryłka zawisła w powietrzu i po chwili spadła na dół…

Rzuciłem kamień. Zjawisko powtórzyło się. Kamień nie doleciał do kuli. Jakaś siła odrzuciła go w dół.

Znalazłem jeszcze jeden, cięższy już kamień. Nie zdążyłem jednak nim cisnąć, poczułem nagle, że sam gdzieś lecę. Kula odrzuciła mnie na jakieś pięć metrów. Tylko dzięki skafandrowi obeszło się bez potłuczeń. Kula spokojnie wisiała w tym samym miejscu…

Skierowałem się ku drabince. Przeszedłem pod samą kulą, lecz nic nie nastąpiło, kula nawet nie poruszyła się. Była wobec mnie usposobiona jak najbardziej pokojowo: broniła się i to wszystko. Wystarczyło jednak, że wspiąłem się po trapie i otworzyłem luk, gdy kula natychmiast ruszyła. Zapewne pałała chęcią przedostania się do wnętrza statku. Udało mi się jednak w porę zamknąć za sobą pokrywę włazu.

Byłem ciekaw, co ten stwór teraz przedsięweźmie. Nasze ziemskie urządzenia cybernetyczne w takiej sytuacji zatrzymałyby się raczej przy trapie, czekając, aż luk otworzy się ponownie.

Nie zdejmując skafandra wszedłem do kabiny nawigacyjnej i włączyłem ekran aparatu obserwacji zewnętrznej. Na ekranie zobaczyłem kulę dosłownie przylepioną do burty statku i gwałtownie zmniejszającą swoją objętość. Uruchomiłem niezwłocznie łączność telewizyjną z przedziałem, naprzeciw którego znajdowała się kula. I wtedy zobaczyłem coś niewiarygodnego. Kula przenikała przez powłokę statku! W miarę jak kula zmniejszała się po stronie zewnętrznej, wewnątrz, z drugiej strony masywnej, tytanowej ściany statku wyrastała inna kula…

Dziwne, ale właśnie w chwili gdy przyglądałem się, jak kula przenika poprzez powłokę statku, nagle uspokoiłem się i zrozumiałem, że kula nie uczyni mi nic złego. Z trudem przyszłoby mi teraz powiedzieć, dlaczego doszedłem do takiego wniosku. Myśli przemknęły niby wicher, niby błyskawica. Lecz ich sens był mniej więcej taki właśnie.

To, co na pierwszy rzut oka wydawało się niewiarygodne, świadczyło jedynie o wysokim stopniu rozwoju istot, które stworzyły tę kulę. Gdyby największym uczonym XVII lub XVIII wieku powiedziano, że będzie można widzieć przez grubą metalową płytę, przyjęliby to jako żart. A przecież, gdy odkryto promienie rentgena i gamma, przekonaliśmy się, że promienie te przenikają przez metal. Istoty, które stworzyły kulę, potrafiły uczynić metal podatnym na przenikanie przezeń tworzywa, z którego była wykonana kula. To jednak przekreślało moje przypuszczenia, że na innym kontynencie Planety mogła istnieć cywilizacja różniąca się od cywilizacji Widzących Istotę Rzeczy. Aby stworzyć tego rodzaju kulę, niezbędny był szczególnie wysoki rozwój nauki i techniki. Sąsiedztwo z tak rozwiniętymi istotami musiałoby wywrzeć wpływ na widzących. Bardziej prawdopodobne było to, że kula — coś w rodzaju automatycznej stacji badawczej — pochodzi z innej planety. W każdym razie jej zachowanie się w znacznym stopniu przypominało zachowanie się naszych stacji cybernetycznych zainstalowanych na automatycznych statkach, wysyłanych ku dalekim planetom. Kula obserwowała, broniła się, lecz nie napadała. Tak właśnie zachowywały się nasze roboty.

Wszystkie te myśli przemknęły mi przez głowę w ciągu kilku sekund. Próbowałem nawet dociec, w jaki właściwie sposób kula przenikała przez metal. Nie wiedziałem jeszcze wówczas, że na Ziemi są już prowadzone doświadczenia nad przetwarzaniem przedmiotów materialnych w kierowane promienie i ponowną ich zamianę w dotychczasową postać.

Obserwowałem za pomocą ekranu, jak kuła rozdzieliła się na dwie prawie równe części. Jedna jej część (w postaci półkuli) przywarła do zewnętrznej strony burty. Druga, w kształcie kuli, znalazłszy się wewnątrz statku z wolna przesuwała się z przedziału do przedziału.

Podszedłem do pulpitu sterowniczego i otworzyłem wszystkie wewnętrzne przejścia. Nie było sensu wstrzymywać poruszania się kuli. Byłem najmocniej przekonany, że od tej strony nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo.

Trwało to ponad dwie godziny. Kula zajrzała do wszystkich przedziałów, pokręciła się przy aparacie elektronowym i wreszcie przedostała się do kabiny nawigacyjnej. Tutaj zatrzymała się przy każdym urządzeniu, przez pięć minut wisiała nad pulpitem sterowniczym. Potem najkrótszą drogą (nie tą, którą przybyła do kabiny nawigacyjnej) ruszyła z powrotem do przedziału, z którego rozpoczęła obserwacje. Tutaj wszystko powtórzyło się w odwrotnej kolejności. Kula przylgnęła do powłoki statku i zaczęła stopniowo zmniejszać swe rozmiary. Odpowiednio rosła kula na zewnątrz statku. Po trzech minutach (patrzyłem na zegar) obie części złączyły się i połyskując w promieniach Wielkiego Syriusza, kula zaczęła z wolna unosić się nad statkiem.

Włączyłem efektory magnetyczne. Widoczna na ekranie kula drgnęła i zatrzymała się. Zwiększyłem natężenie pola magnetycznego i kula, jak gdyby niechętnie, zaczęła się zbliżać do statku. Po chwili wyłączyłem efektory, nie chciałem bowiem uszkodzić kuli. Obecnie nie miałem prawie wątpliwości, że jest to automatyczna stacja badawcza.

Kula uniosła się jakieś trzydzieści metrów nad statkiem i zamarła w bezruchu. Wszystko to dokładnie opisałem w dzienniku okrętowym. Potem krótko uzasadniłem swoje przypuszczenia. Wreszcie opuściłem statek, tym razem już bez skafandra.

Kula natychmiast ożyła. Zbliżyła się do mnie i jęła zataczać kręgi. Udałem, że nic sobie z tego nie robię. Właziłem po trapie tam i z powrotem, chodziłem koło statku. Kula posuwała się za mną ślad w ślad, lecz ani razu nie pozwoliła sobie na bezpośrednie zbliżenie. Później znowu zajęła swe miejsce nad polaną.

Z niecierpliwością czekałem na Promienia. Widzący mogli wiele wiedzieć o kuli.

Promień przyszedł, przynosząc chyba ze trzydzieści sztuk różnego rodzaju owoców. Uczynił to na moją prośbę. Chciałem dowiedzieć się, czym się żywią widzący.

Trzeba stwierdzić, że kula absolutnie nie reagowała na przybycie Promienia. Z kolei wydawało się, że Promień również nie dostrzegł kuli. Natychmiast spytałem go o nią. Promień nie spojrzał nawet do góry, uśmiechnął się i odpowiedział jednym słowem:

— Dawno…

Pokazałem wówczas na niebo i spytałem:

— Czy stamtąd?

— Tak — odpowiedział spokojnie.

— Pokaż — powiedziałem.

Uśmiechnął się. W jego oczach ukazała się znana mi różowa poświata. Różowa mgła zbliżyła się do mnie i zobaczyłem powalone drzewa i głęboki dymiący lej. Z dołu wypłynęły jedna za drugą trzy kule i balansując lekko, poszybowały nad zwęglonymi drzewami.