Różowa poświata zgasła. Promień, wciąż jeszcze uśmiechając się, powtórzył:
— Dawno…
Tak więc moje przypuszczenia potwierdzały się. Jednakże budowa kuli pozostała dla mnie zagadką. Od tej chwili kula ani razu nie opuściła się w dół. Nieruchomo wisiała nad polaną.
Stopniowo przyzwyczaiłem się do obecności kuli. Lecz przyglądając się jej nie mogłem nie myśleć o tym, że gdzieś istnieje jeszcze jedna cywilizacja. Nieogarniony wszechświat był pełen tajemnic. Ludzie mieli jeszcze przed sobą możliwość dokonania przedziwnych, fantastycznych odkryć…
— A czy nie mógł pan dostarczyć tej kuli tutaj, na Ziemię? — zapytał Łański.
— Transmisja zakończy się, zanim pytanie pana dotrze do Szewcowa — powiedział Tessiem. — „Ocean” jest już daleko… Ja panu odpowiem. Niebezpiecznie było zabierać kulę. Mogła stawiać opór. Najważniejsze, że nie wiadomo, jakby zniosła podróż. Mogłoby to mieć fatalne następstwa również dla statku. W każdym razie obecna, druga ekspedycja poważnie zajmie się tymi kulami. O tym zdążymy jeszcze porozmawiać. Tymczasem posłuchajmy…
— Pewnego razu o zmroku — opowiadał Szewcow — usłyszałem muzykę. Była krystaliczna i czysta, jak spadający ze skał strumień górski, jak „Pieśń Solvejgi” Griega. Śpiewali widzący. Wyszedłem ze statku i usiadłem na stopniu trapu. Kula, poszarzała w wieczornym zmierzchu, kołysała się lekko na świeżym wietrze. Ponad spiralnymi drzewami świecił Syriusz Mały. Drzewa wyprostowały się i w tej chwili wyglądały jak nasze wierzby. Zmierzch, drzewa, daleka pieśń. Nagle opanował mnie żal, że muszę opuścić Planetę. To cóż, że spotkanie z istotami rozumnymi wyobrażałem sobie jako bardziej uroczyste i ważkie. Cóż z tego, że nie znalazłem tutaj bajecznych kryształowych pałaców, a tutejsi mieszkańcy nie posługiwali się latającymi aparatami. Kto wie, może inne statki kosmiczne odkryły już planety z kryształowymi pałacami. A jednak świat ten stał się mi drogi… I nie tylko dlatego, że to ja go odkryłem, lecz także dlatego, że wiele się tu nauczyłem. Niegdyś człowiek tworzył bogów na podobieństwo swoje. Potem — znowu na obraz i podobieństwo swoje — zaczął zaludniać obce planety istotami rozumnymi. Obecnie pozbyłem się tej zarozumiałości. Spotkałem widzących — i zrozumiałem, że różnorodność form życia jest nieograniczona.
A widzący? Czyż mogli oni zrozumieć ludzi? Nasz świat kroczący ciągle naprzód i nie mający zamiaru się zatrzymać, był im obcy.
Muszą się przyznać, że wiele zataiłem przed widzącymi (ściślej, przynajmniej tak mi się zdawało, bo przecie Promień mógł czytać w moich myślach). Nie powiedziałem Promieniowi, że kiedy „Szperacz” wyruszył w swój międzyplanetarny rejs, na Ziemi około siódmej części jej mieszkańców wierzyło jeszcze w najrozmaitszych bogów (widzący żadnych bogów nie mieli), że zostały tam — jakkolwiek rzadsze już teraz — katedry, kościoły, meczety, sądy, więzienia…
Na ogół wolałem mówić mniej o ludziach, a więcej dowiedzieć się o widzących. Wzajemne zrozumienie się dwóch światów — to rzecz nader skomplikowana. Proszę spróbować, na przykład, przedstawić sobie nasze życie z ich punktu widzenia. Gdyby wiekowy dąb mógł myśleć i porównywać nasze życie do swego, doszedłby prawdopodobnie do takich samych wniosków co i widzący. Tak, życie drzewa jest spokojne, czyste, powiedziałbym nawet, szlachetne. Życie drzewa jest o wiele dłuższe niż życie człowieka — są drzewa, które żyją przez tysiąclecia. Drzewa nie wiedzą, co to zmartwienie. Ale czyż znalazłby się człowiek, który swój krótki żywot chciałby zamienić na tysiąclecia takiej egzystencji?
Zresztą nie jest słuszne porównanie widzących z drzewami. Podobni są raczej do wspaniałej maszyny, która od dawna pracuje na zwolnionych obrotach.
Ale dość tego. Przecież człowieka nie zawsze łatwo zrozumieć, a tym bardziej „obcych” — widzących? Toteż nic dziwnego, że niewiele zrozumiałem, podobnie jak nie rozumiem dotychczas. Na przykład nie potrafiłem „rozgryźć” ustroju społecznego widzących. Najprawdopodobniej widzącymi rządzili seniorzy. Zresztą, rządzili to źle użyte słowo. Do seniorów zwracano się jedynie w wypadkach, gdy należało coś postanowić — i to wszystko. Tyle zrozumiałem z wyjaśnień Promienia. Natomiast w żaden sposób nie udało mi się dowiedzieć, ilu widzących zamieszkuje Planetę. Nie miałem też okazji obejrzeć zwierząt. Jedyny tylko raz na dużej wysokości przeleciało stado prawie niewidocznych ptaków, podobnych, jak mi się zdawało, do naszych bocianów. Oczywiście, Planeta czekała jeszcze na swych badaczy…
Skądś, z daleka — raz cichsza, to znów głośniejsza — dolatywała krystaliczna pieśń. Przyszło mi na myśl, że na obcych światach wszystko może być odmienne, jedno jest jednak zrozumiałe dla wszystkich — to muzyka. W pewnej starej książce natknąłem się na taką myśclass="underline" istoty rozumne, które stworzyły doskonałe statki kosmiczne, nie mogą być istotami złymi. Sformułowałbym to inaczej: nie mogą być złymi istoty rozumne, które stworzyły tak piękną muzykę.
Siedząc na stopniach trapu, pomyślałem, że przyjdzie czas, gdy ludzie i widzący zrozumieją się nawzajem. I nie dlatego, że ludzie posiadają międzyplanetarne statki, widzący zaś umieją przekazywać myśli i natychmiast uzdrawiać chorych. Nie. Ludzie i widzący zrozumieją się nawzajem dlatego, że oba te światy kochają życie i to, w czym ono się przejawia, najpiękniejsze…
Tak, o tym rozmyślałem, słuchając pieśni widzących. Niepostrzeżenie nadeszła noc. Najprawdziwsza, usypana gwiazdami noc! Po raz pierwszy w ciągu tego całego okresu… Może dlatego właśnie śpiewali widzący?
Nad lasem wisiał malejący sierp księżyca, a na niebie świeciły gwiazdy. Dziwne niebo! Niebo z innymi gwiazdozbiorami. Niektóre z nich, jak na przykład gwiazdozbiór Plejady, można było jeszcze rozróżnić, inne natomiast zmieniły się nie do poznania. Nie mogłem znaleźć Wielkiej Niedźwiedzicy, Oriona, Perseusza… Jak każdy astronauta, nieraz oglądałem niebo, jednakże tylko teraz odczułem, jak bardzo różniło się ono od ziemskiego. Gwiazdozbiory, wieczne i niezmienne gwiazdozbiory wyglądały tu inaczej.
Cóż, ludzie długo patrzyli na niebo z dołu. Dlatego zdawało się ono niezmiernie dalekie. A dzisiaj wędrujemy przez to niebo. Czy można więc dziwić się, że nie widzę na nim konstelacji Wielkiego Psa? Przecież mój statek znajduje się w systemie Syriusza — Alfy Wielkiego Psa…
Nie mam pojęcia, jaka siła zmusiła mnie nagle, bym wstał i poszedł w kierunku, skąd dochodził śpiew. Szybko przemierzyłem polanę i zatrzymałem się tuż przy wysokim, strzelistym drzewie. Było bardzo cicho; jedynie wiatr szeleścił długimi liśćmi i poskrzypywały wyciągnięte, teraz niemal proste gałęzie. Pieśń przedtem jasna i czysta, brzmiała coraz głośniej — zrozumiałem więc, że obrałem prawidłowy kierunek.
Chmury przesłoniły księżyc, zrobiło się ciemno. Instynktownie przycisnąłem się do drzewa. I nagłe stwierdziłem, że kora pokrywająca pień świeci się. Promieniuje łagodnym czerwonawym światłem. Tak samo świeciły inne drzewa. Był to prawdopodobnie jeszcze jeden sposób obrony przed gwałtownymi zmianami natężenia promieniowania. Kora drzew pochłaniała nadmiar promieni i wydzielała je z nastaniem ciemności.
Wszedłem do tego fluoryzującego lasu. Drzewa świeciły zbyt słabo, by móc dobrze się orientować. Jednakże gleba również fluoryzowała (żółtozielone światło) i na niej pozostawały odbicia moich śladów. Prawdopodobnie był to mech — we dnie nie zwróciłem na niego uwagi (możliwe, że po prostu nie był widoczny). Teraz jednak dodawało mi to otuchy: łatwo już mogłem znaleźć drogę powrotną.