Tessiem odwrócił się do Łańskiego, wskazał na ekran.
— Proszę wyjaśnić prędko, o co chodzi! Zdenerwowany nie rozumiejąc jeszcze, o co chodzi,
Łański nader chaotycznie przedstawił sprawę. Szewcow nie słuchał, patrzył na Tessiema i niekiedy przypominał o jakiejś informacji, prosił o zorganizowanie transmisji z igrzysk olimpijskich… W końcu Łański zgubił się całkiem i zamilkł. Szewcow — nawet nie spojrzał w jego stronę — powiedział do inżyniera:
— Dobra, staruszku. Za godzinę będziemy ciągnąć dalej. Ekran zgasł.
Powoli zapalały się światła. Tessiem spojrzał na Łańskiego, uśmiechnął się przepraszająco.
— Proszę wybaczyć. Nie uprzedziłem. Zaraz to wyjaśnię. Ale przede wszystkim trzeba zjeść kolację. To tu obok…
Do kolacji usiedli razem. Tessiem skupiony jadł w milczeniu. Dopiero pod koniec posiłku, przypatrując się złocistemu jabłku, rozgadał się.
— Statek Szewcowa nazywa się „Ocean”. Wyruszył poprzedniego dnia. To jego druga ekspedycja na Syriusz. Jest tam około trzydziestu osób. Tak, tak, proszę się nie dziwić. Chcę jednak wyjaśnić co innego. Otóż statek mknie z trzykrotnym przyśpieszeniem. Szewcow przebył już około stu dwudziestu milionów kilometrów. Fale radiowe zaś pełzną z szybkością trzystu tysięcy kilometrów na sekundę. Oto dlaczego Szewcow nie mógł pana zobaczyć od razu.
— Ależ przecie rozmawialiście — obruszył się Łański. — I to właśnie mnie speszyło.
Inżynier roześmiał się.
— On po prostu wie, gdzie stoi moje krzesło. Gdyby krzesło zajął ktokolwiek inny, powiedziałby to samo: „Witaj, Tessiem!” Tak… Na Ziemi nie dostrzegamy opóźnienia fal radiowych. Co innego w Kosmosie, tam rządzą inne wymiary. Jutro odległość zwiększy się i fale radiowe zużyją dwadzieścia pięć minut na to, aby dotrzeć do statku. W trzecim dniu — sześćdziesiąt minut…
Twarz inżyniera zasępiła się.
— Na to właśnie nic nie możemy poradzić — powiedział, odkładając jabłko. Trudno jest kierować statkami na odległość. Decyzje trzeba podejmować szybko, a tymczasem sygnały będą miesiącami wędrować ku Ziemi i z powrotem…
Szewcow śmieje się, myśli, że inżynierowie — radiowcy nigdy tego problemu nie rozwiążą…
— A propos — wtrącił Łański. — Dlaczego o tej ekspedycji tak mało się mówiło? Mam na myśli pierwszą ekspedycję Szewcowa.
Tessiem pokręcił głową.
— Pisało się wiele. Ale dawno. Szewcow wyleciał… tak, osiemnaście lat temu. Wtedy pisano, a potem… Rozumie pan, to był lot badawczy. A właściwie chyba trafniej będzie powiedzieć — próbny. Proszę mnie poprawiać, jeżeli się mylę. Szewcow początkowo miał jedno zadanie — sprawdzić urządzenia i ewentualnie wnieść te czy inne poprawki. Na Ziemi nie można było tego rozwiązać. Ale potem… Potem wszystko potoczyło się nowym torem. Szewcow dokonał odkrycia, zupełnie innego odkrycia. Wprawdzie, kiedy człowiek leci w pojedynkę …Tak, tak, Szewcow leciał sam. Podobnego odkrycia dokonał przedtem również astronauta lecący samotnie. Później okazało się, że zaszła omyłka. Długie lata lotu, samotność… Najmocniejsze nerwy nie wytrzymają. Człowiek przyjmuje pragnienie za rzeczywistość. Miraż za rzeczywistość, sen za jawę. Powie pan — przyrządy zdjęcia fotograficzne. Wszystko to prawda. Lecz proszę sobie wyobrazić, że znalazł się pan w nieznanym i całkiem niezwykłym świecie. Najważniejsze w takim wypadku są nie zdjęcia fotograficzne i nie rejestracja przyrządów, lecz to, jak się rozumie, jak ocenia ten świat. Dlatego Rada Badawcza zdecydowała, że w podobnych wypadkach mają być publikowane fakty nie podlegające dyskusji, o pozostałych zaś tylko informować… jak to się mówi… hipotetycznie. Również oceny Szewcowa trzeba przyjmować ostrożnie.
— Dlaczego?
— Marzyciel — krótko odpowiedział Tessiem.
Łański nie zrozumiał, czy stwierdzenie to miało charakter pochwały, czy nagany.
Skubiąc bródkę inżynier ciągnął dalej:
— Szewcow to konstruktor. Niezwykle oryginalny konstruktor. Nie lubi rozwiązywać zadań aktualnych, dzisiejszych. Potrzebne mu zadania przyszłości. Projekty jego rozsadzały wszelkie aktualne plany. Dla ich realizacji nie było… jak to się mówi… bazy. Nie było jeszcze tak trwałych materiałów, tak wysokokalorycznego paliwa, tak niezawodnych przyrządów… Nikt nie miał wątpliwości, że przyjdzie czas, kiedy wszystko to będzie. Ale tymczasem, gdy inni konstruktorzy rozwiązywali zadania wykonalne, on… tak, przypomniałem sobie, on nazywał je problemami perspektywicznymi. No cóż, może i trzeba, żeby ktoś się tym zajmował. Ale rozumiem też, że zakres dzisiejszej nauki i techniki, choć jest szeroki, nie jest jednak nieograniczony. Człowiekowi (szczególnie takiemu jak Szewcow) niekiedy trudno się z tym pogodzić.
— I nie został rzeźbiarzem? — uśmiechnął się Łański.
— Nie. Dopiął swego. Nie pamiętam dokładnie, lecz już w trzy czy cztery lata po odlocie Szewcowa nadszedł czas realizacji niektórych jego projektów. Później — innych. Kiedy powrócił, prawie wszystkie zostały zrealizowane. Na Ziemi minęło około siedemnastu lat. Dla Szewcowa — o wiele mniej. Przy poruszaniu się z dużą szybkością czas kurczy się — działają tu prawa relatywistycznej mechaniki… No, ale na nas czas. Zaraz będzie transmisja.
— Nie wiem, czy moja rozmowa z Szewcowem da jakiś efekt — powiedział Łański. — Widzimy się po raz pierwszy.
Inżynier machnął ręką.
— Na Ziemi może nie dałoby efektu, lecz w Kosmosie… Astronauta, gdy oderwie się na czas dłuższy od Ziemi, gotów jest godzinami siedzieć przy ekranie. Każdy człowiek wówczas wydaje mu się bliskim. Proszę mi wierzyć. Mam doświadczenie… dwadzieścia lat pracy na Stacji. Wszystko ułoży się dobrze.
Od chwili kiedy po raz drugi weszli do sali telewizyjnej i na ekranie pojawiła się kabina radiowa statku, Łański doznał szczególnego, trudnego do sprecyzowania poczucia wagi tego, co się dzieje. Może być, że wpływało na to opóźnienie się fal radiowych. Zmuszało to fizycznie odczuwać ogromną odległość, jaka dzieliła Stację Łączności Międzyplanetarnej od statku. Właśnie fizycznie — poprzez upływ czasu. Podczas gdy Łański zadawał Szewcowowi pytania, astronauta wciąż mówił — nie słyszał go. Łański patrzał na zegarek i uświadomił sobie bieg fal radiowych poprzez czarną otchłań… Szewcow kontynuował opowiadanie, nie słysząc jego słów. Dopiero po kwadransie przerwał i odpowiadał na pytania.
Łański czuł nawet, jak zwiększa się dzieląca ich odległość, gdyż odpowiedzi Szewcowa docierały z coraz większym opóźnieniem.
Doprawdy, dziwna to była rozmowa! Szewcow mówił zwięźle, nie zatrzymując się prawie na szczegółach. Wiele z tego Łański zrozumiał dopiero później — po rozmowach z Tessiemem, po długich rozważaniach nad sprawozdaniami Rady Badawczej…
— Czy wiecie coś o korozji pyłowej? — zapytał Szewcow i nie czekając na odpowiedź, mówił dalej. — Od tego wszystkiego się zaczęło…
Wśród wielu niebezpieczeństw Świata Gwiazd jedno było nieuchwytne, nieuniknione i śmiertelnie groźne. Nazywano je — niezupełnie trafnie — czarną kurzawą.
Trasy statków międzygwiezdnych wytyczano tak, by omijały one wielkie skupiska pyłu. Przedostanie się przy szybkości podświetlnej przez zagęszczone chmury pyłu międzygwiezdnego było niepodobieństwem. Pył oblepiał statek, atakował metal, tocząc go i porywając atom za atomem.
Tak mrówki — pigmeje zżerają do kości ogromne cielsko dzika… Na mapach wszechświata zaznaczano chmury pyłu, obserwowano je z Ziemi, występowały one w postaci ciemnych plam na tle gwiaździstego nieba.