Od ściany do mózgu elektronowego było osiem kroków. Od mózgu do ściany — dwanaście. Idąc w stronę mózgu Szewcow niechcący wydłużał kroki; nie chciało mu się patrzeć na tę szarą maszynę. Wracając z powrotem, Szewcow zmniejszał kroki. Na ścianie wisiał portret dziewczyny — portret, w którym wszystko było niezwykłe.
Szewcow, z właściwym mu nawykiem analizowania, dawno już orzekł, że to niezwykłe polega na kontrastach: wąski owal twarzy — i szeroko rozstawione wielkie oczy; lekkość, subtelność, prawie zwiewność — i siła w ostrym skręcie głowy; cienkie, zupełnie jeszcze dziecinne warkoczyki — i poważne, nieco tęskne spojrzenie…
Spacerował wzdłuż kabiny ogólnej i myślał o tym, jak dziwne są te oczy — niby jeziora prześwietlone promieniami słońca. Usiłował znaleźć wyjaśnienie, gdy nagle, usunąwszy na bok analityczne dociekania, z głębin pamięci wypłynęły dawne strofy:
Dzwonek ostry jak cięcie noża przeszył ciszę. Szewcow zatrzymał się, wciąż jednak spoglądając na portret. Dźwięk rozległ się znowu — uparcie, alarmująco. Przeskakując po kilka stopni, Szewcow wbiegł na górę, do kabiny. Na tablicy przyrządów, pod tarczą integralnego termometru, paliła się czerwona lampka. Wskazówka odchyliła się o trzy setne stopnia. Termometr wskazywał średnią temperaturę zewnętrznej powierzchni statku. Również inne przyczyny mogły spowodować podwyższenie temperatury, np. działanie promieni czy jakieś miejscowe przegrzanie. Lecz Szewcow czuł, że to czarna kurzawa.
Zszedł na dół do elektronowego mózgu. Włączył go i usłyszał chropawy głos — wydało mu się, że brzmią w nim jakieś złowieszcze tony:
— Czarny pył…
Wrócił do kabiny nawigacyjnej. Tu, przy pulpicie sterowniczym, nie opodal zwykłych klapek, znajdowały się dwa czerwone guziki. Szewcow przez chwilę zastanawiał się, wreszcie nacisnął jeden z nich. Skonstruowane przez niego urządzenie ochronne zaczęło działać.
To było światło. Za burtą „Szperacza” rozbłysły jaskrawe promienie świetlne. Skoncentrowany jasny snop wystrzelił do przodu, zmiatając swym ciśnieniem znikome w swych wymiarach cząsteczki czarnego pyłu i oczyszczając statkowi drogę… Tak przynajmniej sądził Szewcow. Tak powinno być zgodnie z wyliczeniami.
Szewcow siedział w miękkim amortyzującym krześle i czekał. Strzałka integralnego termometru nie wracała na zwykłe miejsce. Z wolna, lecz uparcie pełzła w górę. Temperatura w dalszym ciągu wzrastała.
Wówczas Szewcow nacisnął drugi guzik. Włączyły się rezerwowe światła. I znowu trzeba było czekać. Wskazówka termometru jednak w żaden sposób nie chciała opaść do zielonej kreski.
Szewcow podszedł do tablicy przyrządów i długo wpatrywał się w drgające ostrze wskazówki. „Kłamie — pomyślał. — Światło rozgrzewa metal… Światło, a nie czarny pył!”
Znowu zszedł na dół. Mrugając czerwonymi sygnałowymi lampami, mózg elektronowy ogłosił dobitnie:
— Czarny pył. Cząstki skoncentrowały się, potworzyły się grudki. Światło nie rozprasza ich…
Szewcow snuł dalej opowiadanie. Tessiem wyszedł z pokoju i wrócił z butelką rizlingu. Tessiem nalał wina.
— Za tych w Kosmosie! — zawołał.
Wznieśli kielichy. Szewcow wciąż mówił. Fale radiowe biegną bardzo wolno, nie słyszał więc, że toast wypito za jego pomyślność. Za jego i tych, którzy razem z nim mknęli przez mrok na spotkanie dalekich słońc.
— Nie należało cię puszczać, Szewcow — powiedział Tessiem, odstawiając kielich. — W takich wypadkach maszyny — roboty sprawują się lepiej, zachowują spokój.
Tessiem skubał w zdenerwowaniu kędzierzawą bródkę.
A więc mózg stwierdzał wyraźnie:
— Czarny pył. Cząstki skupiły się, zbiły się w grudki. Światło nie rozprasza ich.
Szewcow przewidywał, że urządzenie przeciwpyłowe może źle funkcjonować. Tego jednak nie oczekiwał. Nie zdając sobie jeszcze sprawy z rozmiarów niebezpieczeństwa, zdecydował, że trzeba coś robić. Polecił więc mózgowi elektronowemu, by zbadał czarny pył, dokładnie określił jego konsystencję, skład, właściwości…
Niespokojnie przemierzał kabinę ogólną. „No dobrze — mówił do siebie — na razie nic się nie stało. Wysłano mnie, bym się rozprawił z tym pyłem i rozprawię się. «Caravelle» i «Newa» nie miały takiego urządzenia, jakie posiadam. A to — najważniejsze”. Wiedział, że to nie było najważniejsze, lecz nie chciał się przyznać. „Nic się nie stało — powtórzył. — Niech mózg bada pył. Tymczasem będę zastanawiał się nad czym innym”.
Szewcow stał przed portretem i nie myśląc o czarnej kurzawie, patrzał w świetliste, odbijające błękitnym chłodem, oczy:
Nie, to nie zuchwałość, nie metodyczność i nie sentymentalizm. Każda strofa wiersza odsuwała rozterkę, wypełniała serce niezachwianą wiarą w siebie i spokojem, które były tak potrzebne do walki z czarnym pyłem.
— Powiedziałeś roboty — powtórzył Szewcow i pokręcił głową. — Nie, Tessiem. Kiedy mózg zakończył opracowywanie danych o pyle, wystukałem na klawiszach pytanie: „Jak uniknąć korozji pyłowej?” I wiesz, co mi odpowiedział? „Hamować”. Była w tym jakaś racja. Ciśnienie światła do pewnego stopnia bądź co bądź zmniejszało intensywność korozji. Również koncentracja pyłu wzrastała przy tym stosunkowo wolno. Mózg wcale nie głupio polecił — „hamować”. Załóżmy, że zdążyłbym wytrącić szybkość przed tym, zanim czarny pył strawiłby statek… Nawet na pewno zdążyłbym. Nie mogłem się jednak zgodzić z mózgiem. Chociaż, wyznaję, zrobiło mi się go żal. Ostatecznie nie jest winien, że posiada taki obrzydliwy głos. Przecież to myśmy go stworzyli, ludzie. Myśmy też nauczyli mózg układać logiczne schematy, a nie nauczyliśmy go tylko myśleć o ludziach. Wystukałem na klawiszach: „Wielce szanowna szafo! Troszczysz się tylko o swoje lakierowane pudło. Ja zaś zostałem wysłany, bym zmógł ten przeklęty czarny pył. I jeśli twoja elektronowa łepetyna nie wymyśliła nic mądrzejszego niż kapitulację, to pal cię diabli! Za dane zaś o pyle — dziękuję”. I wiesz, Tessiem, mózg długo mrugał swymi czerwonymi oczkami, aż nareszcie wyskrzypiał beznamiętnie:
— Nie rozumiem. Trzeba hamować.
Ale już nie zwracałem na niego uwagi. Mózg dostarczył mi szczegółowych danych o czarnym pyle — miałem o czym myśleć.
Tam, na Ziemi, zbyt mało znaliśmy jeszcze czarny pył. Toteż Rada Badawcza, rozważając problem lotu, dopuszczała możliwość nieprzewidzianych trudności. W rzeczywistości leciałem po to, by wyjaśnić, jakie są te trudności, i znaleźć sposoby zwalczania ich. Lecz stało się coś innego. „Szperacz” zetknął się z różnymi formami czarnego pyłu, których nie przewidywano. Teraz nie mogło być nawet mowy, aby skorygować znajdujące się na statku urządzenie ochronne. Trzeba było wynaleźć zupełnie nowe.
Od samego początku lotu wiele myślałem o czarnym pyle. Podobnie jak szachista starałem się przewidzieć kilka następnych ruchów… Ale posunięcie, którym zaatakował mnie czarny pył, było zaskakujące. Trzeba było od razu zrezygnować ze wszystkich przygotowanych zawczasu wariantów rozwiązań.