…Gdzieś za ramą ekranu Szewcow nalał sobie wina i podniósł szklankę.
— Za naszą Ziemię, przyjaciele. Za jej mieszkańców. Za tych, którzy dali moc naszym statkom. Czarny pył… Sam nic bym nie poradził. Lecz w tej godzinie nie czułem się samotny. Wiedza wszystkich ludzi była moją wiedzą, wola wszystkich ludzi moją wolą. Za naszą Ziemię, przyjaciele!
Szewcow był zatopiony w myślach.
Czarny pył wgryzał się już w poszycie burt, a Szewcow siedział na krześle i myślał. Był to jego żywioł. Umiał bezbłędnie przebijać chaos faktów stalowym taranem logiki. Umiał nadać myśli tak gwałtowne tempo, że pędziła niby samochód wyścigowy: całe otoczenie zaciera się wówczas i widać jedynie to, co na przedzie, droga zaś ostro skręca to w jedną, to w drugą stronę i szybkość rośnie coraz bardziej.
Oczywiście minuty, a nawet godziny niczego nie rozstrzygały. Czarny pył potrzebował wielu tygodni, by strawić tytanowy pancerz statku. Szewcow odczuwał jednak nieomal fizyczne działanie korozji pyłowej — przynaglił siebie do pośpiechu.
Trzymał w rękach kartkę ze starannie wydrukowaną kolumną liczb. Elektronowy mózg rzetelnie zebrał dane o właściwościach czarnego pyłu i obecnie Szewcow powinien był uchwycić tę jego cechę, która dawała najlepszą perspektywę stworzenia nowej metody ochronnej. Tych cech nie było zbyt wiele. Za każdym razem, gdy wykreślał jedną z nich, Szewcow myślał: „Jest gorzej, cofnąłem się jeszcze o krok”. I nagle, gdy doszedł do ostatniej, wyczuł, że tu właśnie uda mu się znaleźć to, co powstrzyma korozję pyłową. Cząstki czarnego pyłu były naładowane elektrycznością. „Tu można się zaczepić — pomyślał Szewcow. — Ładunki jednoimienne odpychają się. Tego się uczyłem w dzieciństwie. Przypuśćmy, że korpus statku będzie naładowany elektrycznością dodatnią, wówczas siła elektrostatycznego wzajemnego oddziaływania odtrąci wszystkie cząstki czarnego pyłu, posiadające ładunek dodatni. Dobrze. Bardzo dobrze. Lecz inne cząstki — z ładunkiem ujemnym — będą, przeciwnie, przyciągane przez statek… Co robić?…
Nie udało się „zaczepić”. Szewcow zgniótł kartkę z cyframi i rzucił ją na podłogę.
…Ekran błysnął srebrzyście i zgasł. Powoli zapaliło się światło w sali telewizyjnej.
— Rozmowę z Szewcowem można będzie kontynuować za dwie godziny — powiedział Tessiem — po tym, kiedy zakończą się audycje astronawigacyjne.
Winda skrzypiąc mknęła w górę. Tessiem opowiadał coś o wieży Stacji Łączności Międzyplanetarnej, lecz Łański prawie nie słuchał. Myślał o Szewcowie. Wciąż jeszcze widział go przed sobą — ostrą, surową twarz, to zdecydowaną i groźną, to nagle nieśmiałą i zmieszaną. Słyszał głos Szewcowa — spokojny, skupiony, a niekiedy wibrujący od ledwie powstrzymywanego napięcia.
Tessiem ostrożnie dotknął ramienia Łańskiego.
— Wychodzimy.
Przeszli do niewielkiego pokoiku. Tessiem włączył górne światło, otworzył okiennice okrągłego okna. Łański zwrócił uwagę, że ściany są dość cienkie i powiedział o tym Tessiemowi. Inżynier ukłonił się ceremonialnie.
— Zdumiewająca spostrzegawczość. Tym bardziej godna pochwały, że przez sześć minut opowiadałem panu o konstrukcji wieży. Przytakiwał pan głową, zadawał nawet wcale rzeczowe pytania… Przyjdę tu za półtorej godziny. W tym czasie będzie pan mógł dokonać wiele jeszcze oryginalnych spostrzeżeń.
W drzwiach zatrzymał się.
— I jeszcze jedno: wysokość wynosi tu dziewięćset pięćdziesiąt metrów. Proszę nie wypaść przez okno.
Łański pozostał sam.
Siedział przy oknie i patrzał na gwiazdy — czasami przesłaniały je podobne do dymu chmury — i myślał. W życiu zdarzają się takie nagłe zwroty. To tak, jakby się skręciło z gwarnej ulicy w cichy zaułek, gdzie wszystko jest obce, dziwne, niepokojące. Rankiem był w swojej pracowni — ustawiano tam przywiezioną poprzedniego dnia marmurową bryłę. Wydało mu się wówczas, że życie jego jest ustalone i rozplanowane na wiele miesięcy naprzód. Ale przyniesiono depeszę radiową od mistrza — i wszystko się zmieniło. To, do czego się przyzwyczaił — komplikacje i gwar — pozostało gdzieś z boku. Znajduje się sam w cichym pokoiku na Stacji Łączności Międzyplanetarnej. Za oknem — niebo i gwiazdy. Jeszcze godzina, dwie, znów usłyszy głos Szewcowa — człowieka, którego do dzisiaj rano zupełnie nie znał, jak zresztą nie zna go i teraz. Nie zna, choć zdążył zauważyć (przyzwyczajenie zawodowe) cechy charakterystyczne w jego wyglądzie zewnętrznym, w postawie, w sposobie wyrażania się. Lecz powierzchowność człowieka to jest fasada budowli. Można przeliczyć wszystkie cegły i nie mieć pojęcia o duszy, o tych namiętnościach, radościach i goryczach, które kryją się za nieprzeniknioną ścianą.
Ludzi jest wielu i rzeźbiarze w swych dziełach przedstawiają nie tyle ludzi, ile ludzkie cechy i namiętności: Piękność, Miłość, Wierność, Rozum, Siłę, Poświęcenie, Śmiałość… W rzeczywistości sprawa nie polega na tym, jaki Szewcow ma nos i jakie oczy. Łański powinien widzieć w Szewcowie coś ogólnoludzkiego albo nie dostrzegać niczego.
Dlaczego jednak Łańskiego ciągnęło w dół, do ekranu. Pragnął znowu napotkać spojrzenie rozumnych oczu Szewcowa, usłyszeć jego spokojny, trochę smutny głos…
Tessiem, zgodnie z zapowiedzią, zjawił się po półtorej godzinie.
— Musimy zaczekać — powiedział. — Szewcow rozpędził swój statek z sześciokrotnym przyśpieszeniem i niemożliwe jest rozmawiać przy takim przeciążeniu. Za trzy, cztery godziny prawdopodobnie znowu połączymy się z „Oceanem”. Tymczasem radzę się przespać.
Łański nie mógł usnąć. Tej nocy zapełnił kilka kartek swego dziennika. Dziwaczny to był pamiętnik, prowadzony od przypadku do przypadku. I zapiski były dziwaczne: myśli, wyjątki z książek, uwagi i spostrzeżenia dotyczące pracy, wiersze, szkice…
Oto, co zanotował Łański tej nocy na Stacji Łączności Międzyplanetarnej:
„Pokój przyjemny. W ścianie wbudowana biblioteczka… Dywan, najprawdziwszy tekiński dywan, oczywiście, że nie tak piękny, jak dywany z syntetycznej wełny, posiada jednak coś miłego w swej prymitywnej egzotyce… Stół i waza z błękitnej majoliki… Gladiolusy… To wszystko robota Tessiema. Zdążył przy okazji dowiedzieć się, że lubię gladiolusy. Zdążył dobrać książki — wśród nich wiele interesujących. Prawda, o dywanie nie mówiłem. Widocznie Tessiem zdecydował, że rzeźbiarzowi sprawi przyjemność ta egzotyczna starożytność. Myślę, że gdyby mógł, ulokowałby tu również niewielką egipską piramidę…
Jest w tym coś innego niż zwykła uprzejmość. Tessiem to człowiek, który nie lubi i nie może tracić ani jednej minuty. Mimo to tkwi ze mną przed ekranem i słucha historii w ogólnych zarysach już mu znanej. A Szewcow? Cierpliwie opowiada, chociaż z pewnością i on ma inne, bardziej ważne sprawy. Bardziej ważne?… Cóż, prawdopodobnie i Tessiem, i Szewcow rozumieją, że niekiedy rozmowa z artystą jest nie mniej ważna niż astronawigacyjny komunikat. Czy potrafiliby to zrozumieć ludzie XX wieku lub mieć taki stosunek do Sztuki, jaki cechuje naszą epokę?
…W czarnym kręgu okna zimno świecą gwiazdy. Chmury zawisły gdzieś niżej. A tu — niebo i gwiazdy. Na pewno Szewcow stoi przy iluminatorze „Szperacza”. Stoi i spogląda na granatowo — czarną otchłań i ostre, kłujące gwiazdy… Zresztą, czy może widzieć gwiazdy? Jeśli się nie mylę, zależy to od szybkości poruszania się statku. Muszę zapytać Szewcowa.