W ogóle wielu spraw nie zrozumiałem. Przede wszystkim nie rozumiem samego Szewcowa. Tessiem powiedział:»Marzyciel«. Nie jest to zapewne ścisłe określenie. Powiedziałbym inaczej:»Myśliciel«. Zresztą Szewcow teraz, na ekranie, to nie ten Szewcow, który kiedyś przemierzał przestrzeń. Tam, w Kosmosie, Szewcow zobaczył to, czego nie widział nikt spośród ludzi. Przeszły nad nim nieznane wichry, pozostawiły swój trwały ślad.
…Szewcow lubi wiersze. Cóż, w jednej z bardzo starych książek wyczytałem takie słowa:»Poezja to siostra astronomii«. Tak myśleli również starożytni Grecy.’ W ich mitach Urania — muza astronomii i Euterpe — muza poezji lirycznej były rodzonymi siostrami. Ale nie było muzy, opiekunki rzeźbiarzy…
Niekiedy zazdroszczę inżynierom. Ci mogą powiedzieć, że nowa maszyna jest lepsza niż stara, i obliczyć — w metrach, kilogramach, sekundach, kaloriach, o ile lepsza… Z nami nie jest tak. Wykonasz cos i nie wiesz: dobrze czy niezbyt dobrze. Tylko czas przynosi ostateczną ocenę stworzonego dzieła sztuki. Lecz ten, kto stworzył to dzieło, nie słyszy już tej oceny.
Zawsze pociągały mnie wzory historyczne — Spartakus, Pawłów, Einstein… Jeden tylko raz zająłem się astronautami — kiedy pracowałem nad płaskorzeźbą dla upamiętnienia pierwszej wyprawy na Księżyc. Jak zwykle” zacząłem od studiowania epoki. Wśród licznych materiałów, z którymi wówczas zapoznałem się, były również powieści o astronautach. Jeszcze dotychczas z zadowoleniem wspominam książki —»Galaktyka Artemidy«,»Kraj zielonych obłoków«,»Księżycowa Droga«. Stwierdziłem ciekawą rzecz — wydaje mi się, że książki o przyszłości pisało się oglądając się na… przeszłość. Przeniesiono do astronautyki wszystko to, co było charakterystyczne kiedyś dla powieści o podróżach morskich. Sztormy rzucające statki na skały, mityczne żmije, cudaczne kałamarnice i gigantyczne ośmiornice — cała romantyka podróży morskich przeniosła się do Kosmosu. Tylko że zamiast mielizn i raf, na statki czyhało przyciąganie innych planet zamieszkałych gęsto przez zaczerpnięte z fantazji morskie żmije, kałamarnice i ośmiornice… Jednakże powieści te pozostawiły przyjemne wspomnienie. Przypominały one w pewnym stopniu tekiński dywan — być może, swoją prymitywną egzotyką.
Los astronautów naszych czasów był inny, bardziej surowy, ale bez porównania wspanialszy. To nie kałamarnice i ośmiornice, nawet jeżeli się trafiały, stanowiły główne niebezpieczeństwo. Gigantyczne chmury czarnego pyłu rozciągające się na miliardy kilometrów, tworzenie się nowych gwiazd, kolosalnie silne promieniowanie, pojawiające się nie wiadomo skąd i nagle przeszywające statki… — oto, co napotykali na swej drodze.
Orężem człowieka w tych gigantycznych zmaganiach była przede wszystkim myśl. Gdybym mógł, stworzyłbym statuę myśli — gwałtownej i powściągliwej, matematycznie ścisłej i psotnej, jadowicie złej i bezgranicznie dobrej, wiosennie swawolnej i jesiennie smutnej… Niestety, myśl ludzka jest tak różnorodna jak sam człowiek. Jedna rzeźba nie jest w stanie oddać wszystkiego. To dobrze i źle, nie, raczej bardzo dobrze. Sztuka prawdopodobnie zanikłaby, gdyby pewnego razu można było od razu wszystko „wypowiedzieć…
W okno zaglądają zimne gwiazdy. Czy mógł je widzieć Szewcow — wówczas, w czasie lotu? Zresztą, wątpliwe, żeby patrzał przez iluminator, zajęty był czymś innym.
Słuchając Szewcowa nagle pomyślałem: co jest najważniejsze w odkryciu — sam moment odkrycia, czy poprzedzająca go wytężona praca? Być może, to właśnie miał na myśli staruszek?…
Szewcow szukał rozwiązania, tymczasem statek mknął i czarny pył wżerał się w jego poszycie. Mózg elektronowy obliczył, kiedy skończy się wszystko, i powiedział o tym człowiekowi. Powiedział beznamiętnym, obojętnym głosem. Szewcow, wspominając o tym, roześmiał się. Wyobraziłem sobie siebie na miejscu Szewcowa i doznałem takiego uczucia, jak przed skokiem z dużej wysokości: jednocześnie pociąga i odpycha. Rzecz polega nie tylko na umiejętnościach i doświadczeniu.* Najważniejsze — niewzruszona wiara w zwycięstwo. Wiara w zwycięstwo rozumu nad wszystkimi siłami przyrody. Przecież właśnie wtedy, siedząc na krześle i zastanawiając się spokojnie nad sposobami rozwiązania, Szewcow dokonał bohaterskiego czynu.
Trudno mi to będzie oddać. Antyczni rzeźbiarze najczęściej uwieczniali człowieka w chwili działania. Takie na przykład konne posągi kondotierów włoskich. Bohater naszych czasów — to myśl. I nam, rzeźbiarzom XXI wieku, wypadło mieć do czynienia głównie z człowiekiem myślącym. Człowiek ten nie nosi wspaniałego rynsztunku ani pięknie drapowanych szat. Jest ubrany w najzwyklejszą odzież, siedzi przy zwyczajnym stole lub przy tablicy sterowniczej — i myśli. Działanie, jeśli się można tak wyrazić, skoncentrowało się w mózgu człowieka. Właśnie tam toczą się niespotykane pojedynki, dokonują się nadzwyczajne bohaterskie czyny. A potem człowiek po prostu naciska guzik lub klawisz, przesuwa dźwignię lub coś notuje.
W Myślicielu Rodina najważniejsze to poza myślącego człowieka. Myśl w tym wypadku sprowadza się do działania, do ruchu obnażonego ciała. Bez porównania trudniej oddać samą myśl. Potrzebne tu jest jakieś niezwykle subtelne ujęcie.
Tak, byłoby lepiej, gdyby Szewcow wyszedł z dwoma atomowymi pistoletami na spotkanie tuzina okazałych ośmiornic…”
Kiedy na teleekranie znowu ukazał się Szewcow, Łański zapytał, czy mógł on widzieć gwiazdy. Szewcow nie odpowiedział. Kontynuował opowiadanie. Łański zaczął się już przyzwyczajać do tego, że odpowiedzi nie przychodzą natychmiast. Osobliwe uczucie, które powstało w nim na początku rozmowy, nie znikło. Ekran stał o trzy metry od krzesła, lecz Łański stale czuł, że Szewcow jest daleko, jak gwiazdy za oknem…
— Tak więc — kontynuował swą opowieść Szewcow — zmiętą kartkę zawierającą dane o czarnym pyle podniosłem i wygładziłem. Już wiedziałem: „uchwycić się” można było tylko tej właściwości, że cząstki czarnego pyłu są naładowane elektrycznością.— Lecz jak się „uchwycić”, tego nie wiedziałem. Trzeba było rozważać. Myśleć spokojnie, systematycznie. I pierwsze, na co się zdecydowałem — to usunąć teleskop. Umocowany był na zewnątrz statku i podczas moich długich rozmyślań czarny pył mógłby go zniszczyć doszczętnie… Udałem się do kabiny nawigacyjnej, włączyłem mechanizm demontażu teleskopu i tu… Rozumie pan, sprawa polegała na tym, że teleskop zainstalowany na „Szperaczu” nie był zwyczajnym, optycznym teleskopem, ale tak zwanym teleskopem podświetlnym, właściwie astrografem. Tessiem wie, co to znaczy, i wyjaśni to panu później. Astrograf automatycznie — w określonych odstępach czasu — wykonywał zdjęcia nieba, ściślej, tej jego części, w kierunku której podążał „Szperacz”. Proces wywoływania zdjęć następował automatycznie, powstawał w ten sposób album. I oto, przeglądając bez szczególnego zainteresowania ostatni album (myśli moje pochłaniał czarny pył), nagle zobaczyłem coś dziwnego… „Szperacz”, jak wiecie, leciał w kierunku Syriusza. I oto na zdjęciu zobaczyłem, że obok Syriusza znajduje się jakaś planeta. Gdyby „Szperacz” w tej chwili płonął, mimo to zainteresowałbym się planetą! Ustawiłem astrograf na poprzednim miejscu i…
Czy warto drobiazgowo opowiadać o tym, jak udało się otrzymać zdjęcia o dużym powiększeniu, jak w przybliżeniu została obliczona masa planety, jak analiza widmowa wykazała istnienie czystego tlenu w atmosferze tej planety… Zupełnie zapomniałem o czarnym pyle. Zapyta pan: — cóż nadzwyczajnego, jeszcze jedna planeta?… Zanim „Szperacz” wystartował w kierunku Syriusza, ludzie dotarli już na czternaście układów gwiezdnych, odkryli ogólnie biorąc osiemdziesiąt dziewięć planet. Na dwunastu planetach udało się stwierdzić istnienie życia. Na czterech z nich życie reprezentowały rośliny o stosunkowo wysoko rozwiniętej formie; na dwóch planetach, pokrytych licznymi morzami, istniały stworzenia ziemnowodne… I jakkolwiek istot rozumnych astronauci jeszcze nie spotkali, to odkrycie nowej planety samo przez się było zjawiskiem zwykłym. Prawdopodobnie i pan tak sądzi. Cóż, wypada coś niecoś wyjaśnić. I Sto lat temu, kiedy problem istnienia życia w innych systemach gwiezdnych roztrząsano tylko teoretycznie, członek Akademii Nauk Fiesienkow wysunął hipotezę, że planety w układzie gwiazd podwójnych są martwe. Dla powstania i rozwoju życia, twierdził Fiesienkow, trzeba, aby w ciągu długiego czasu warunki na planecie, na przykład — temperatura, promieniowanie — były na ogół stałe. A możliwe to jest tylko wówczas, kiedy orbita planety zbliżona jest do koła. Natomiast gwiazdy podwójne mają orbity skomplikowane: planety bądź zbliżają się ku gwiazdom, bądź zbyt się oddalają…