Pierwsze loty, wydawało się, potwierdziły hipotezę Fiesienkowa. Planety Alfa Centauri — podwójnej gwiazdy — były pozbawione życia. Martwe również były planety innych podwójnych układów — Sześćdziesiąta Pierwsza Łabędzaa, Krügera Sześćdziesiąt, Grumbridge’a Trzydzieści Cztery… Na każde dziesięć gwiazd na niebie osiem — były podwójne. Oznacza to, że prawdopodobieństwo życia na planetach innych światów zmniejsza się pięciokrotnie. Oczywiście, jeżeli Fiesienkow miał rację.
Syriusz, dokąd kierował się „Szperacz” — to także podwójna gwiazda. Lecz planeta Syriusza miała atmosferę przynajmniej o takim zagęszczeniu jak ziemska i w przybliżeniu o takim samym składzie. W każdym razie znalazłem tlen, azot, parę wodną i ślady dwutlenku węgla.
Teraz rozumiecie, dlaczego zapomniałem o czarnej kurzawie?…
Szewcow zamilkł, przez chwilę nasłuchiwał. Potem ciągnął dalej:
— Pyta pan, co widzi astronauta lecący na szybkości podświetlnej? Otóż niebo, które widzi, jest zupełnie niepodobne do tego, które przyzwyczailiśmy się widzieć na Ziemi lub przez iluminatory powolnych rakiet międzyplanetarnych. Gwiazdy wywołują wrażenie, że przesuwają się w tym kierunku, dokąd leci statek. Tessiem pokaże panu zdjęcia. Tak, niebo jest straszne… nie znam innego określenia. Właśnie — straszne. Nie otwierałem luków obserwacyjnych, za nic — o ile nie zachodziła potrzeba — nie opuściłbym statku. W tym wypadku taka potrzeba zaszła. Czarny pył zmusił mnie do włożenia skafandra i wyjścia. Mimo że nieraz oglądałem to niebo, wydało mi się wówczas szczególnie straszne…
Lecz nie opowiedziałem jeszcze, dlaczego musiałem wyjść ze statku. Było to tak…
Zdarzyło się to w trzy dni po tym, gdy Szewcow na zdjęciach astrografu odkrył nową planetę. Przedtem jeszcze Szewcow znalazł nowe metody walki z czarnym pyłem. Była ona całkiem zadowalająca — matematycznie bezsporna, konstrukcyjnie ciekawa, zupełnie pewna. Metoda miała tylko jeden poważny brak. Szewcow nie mógł się nią posłużyć. Na Ziemi przed odlotem zmontowano by potrzebne urządzenia. Teraz metoda ta miała znaczenie tylko teoretyczne. Trzeba było znaleźć jeszcze jakieś rozwiązanie możliwe do zrealizowania tu, na statku. Znaleźć albo… Właśnie, o tym „albo” Szewcow nie chciał myśleć.
Zgodnie z jakimiś niezrozumiałymi zasadami psychologicznymi myśl jego, wydawałoby się całkowicie pochłonięta czarnym pyłem, z nadzwyczajną jasnością i ostrością biegła również w innych kierunkach. W tym czasie łatwo rozwiązał kilka skomplikowanych zagadnień dotyczących projektu nowego statku międzyplanetarnego. W dalszym ciągu, posługując się astrografem, obserwował spostrzeżoną przez siebie planetę. Udało mu się odkryć jeszcze dwie planety. Atmosferę ich tworzyły metan i amoniak.
Pewnego dnia Szewcow zajęty był przy regulowaniu systemu chłodzenia w komorze maszyn. Nagle rozległ się przerywany dzwonek radiostacji. Dzwonek oznaczał, że stacja radiowa przyjęła i zanotowała jakiś komunikat. Jakiż to był komunikat? Od kogo? Skąd? Łączność z Ziemią dawno już była przerwana — potężne pola elektromagnetyczne oddzielały statek od Systemu Słonecznego. Na przedzie był Syriusz, którego dotąd nie osiągnął żaden statek międzyplanetarny. Jednakże stacja radiowa uparcie wzywała człowieka. Nie można było się mylić co do jej charakterystycznego przerywanego dzwonka…
— Nie wiem dlaczego — ciągnął Szewcow — ale od razu pomyślałem, że to stamtąd, z planety Syriusza. Myśl absurdalna, lecz właśnie ona pierwsza mi się nasunęła. A potem… Przepraszam za dygresję. Czasu mamy mało. Będę się streszczał. Wbiegłem więc po trapie, szarpnąłem rękojeść włącznika taśmy magnetofonowej tak, że w aparacie rozległ się trzask — i usłyszałem głos. Ludzki głos — po raz pierwszy od wielu miesięcy! Był to radiogram z „Aurory”, flagowego statku ekspedycji, która wyleciała w kierunku Procjona w trzy tygodnie po mnie.
Tessiem wie, co to znaczy — przesłać radiogram z jednego statku międzyplanetarnego na drugi. Najtrudniejsze to obliczenie kierunku. Fale radiowe biegną wąskim pasmem. Łatwo chybić. Co prawda „Aurora” była zaopatrzona w najnowszą aparaturę obliczeniową. Wyobrażam sobie jednak, ile musieli się napracować… Złożyli mi gratulacje z okazji urodzin, życzyli sukcesów i przekazali dane, ułatwiające odwrotne nadanie radiodepeszy. Życzenia spóźniły się o trzy dni, mimo że wysłano je przed dwoma miesiącami. Cóż, Tessiem potwierdzi, trzy dni w takich warunkach — błąd nic nie znaczący. Na „Aurorze” znajdowali się wysokokwalifikowani inżynierowie…
Jeszcze wiele razy włączałem taśmę magnetofonową. Jak opętany powtarzałem te słowa. Wykrzykiwałem je. Wykułem na pamięć długą kolumnę cyfr, zamykającą radiodepeszę. Te suche liczby brzmiały dla mnie niby pieszczotliwa muzyka, słyszałem ludzki głos, prawdziwy ludzki głos!
W bateriach „Szperacza” nagromadziło się sporo energii. Mogłem zawiadomić „Aurorę” o znalezionym przeze mnie rozwiązaniu, którego niestety nie mogłem sam wykorzystać. „Aurora” przekazałaby je na Ziemię i na inne statki. Przyznaję, w pierwszej chwili miałem chęć od razu, nie zwlekając ani minuty, wysłać radiodepeszę na „Aurorę”. Zszedłem jednak na dół, do kabiny ogólnej, jak najdalej od pokusy… Energia była jednym z niewielu środków, którymi dysponowałem w walce z korozją pyłową. Zużyć ją — to znaczy ponieść klęskę.
Zszedłem do kabiny ogólnej i powiedziałem sobie: „Trzeba myśleć o czarnym pyle”. Powiem otwarcie, nigdy jeszcze nie odczuwałem takiego chaosu. Coś podobnego do taśmy telegraficznej: kropka, kreska, kropka, kreska… Myśli o czarnym pyle przeplatały się ze wspomnieniami o radio — depeszy, te z rozmyślaniami o planecie w systemie Syriusza, by z kolei ustąpić przed rozważaniami ogólnymi, przypadkowymi, ubocznymi. A jednak właśnie wtedy znalazłem to drugie rozwiązanie.
Zaczęło się od tego, że przestałem interesować się elektrycznymi i magnetycznymi właściwościami czarnego pyłu. Tu za każdym razem sprawa utykała z braku niezbędnej aparatury… Zacząłem analizować inne właściwości pyłu. Trzeba wiedzieć, że czarny pył składa się z molekuł wody, amoniaku, metanu. W istocie są to drobinki lodu, zamarznięta ciecz, zamarznięte gazy. Innymi słowy — raczej grad niż pył.
Sądzi pan prawdopodobnie, że w takim razie łatwo jest ten pył roztopić. Na początku też tak myślałem. Przyszło mi na myśl rozgrzać zewnętrzną powierzchnię statku prądem o wysokiej częstotliwości. Trudność jednak polega na tym, że cząsteczki pyłu uszkadzają metal w momencie zetknięcia się. Potem nie są już groźne. Można je łatwo roztopić. Zresztą, roztapiają się one pod wpływem uderzenia… Lecz to już jest za późno. Uderzenie nastąpiło. Oto dlaczego musiałem zająć się elektrycznymi właściwościami pyłu.