Cóż, nie będę nadużywał pana cierpliwości. Znalazłem sposób topienia pyłu w odległości od statku. Czasem brak wyboru środków technicznych wychodzi na korzyść. W takich wypadkach przychodzi nagłe olśnienie: po raz pierwszy rzecz wydaje się niezwykle prosta. Tak było tym razem. Rozwiązanie, do którego doszedłem, również było bardzo proste. Mógłbym wyjaśnić to w kilku słowach. Warto jednak opowiedzieć dokładnie, jest to bowiem klucz do wszystkiego. Do tego również, że teleskop na „Szperaczu” nazywa się podświetlnym. I do tego, dlaczego powiedziałem, że niebo, oglądane przez astronautę, jest straszne.
Niech mi Tessiem wybaczy, że będzie się musiał przez chwilę ponudzić. Lecz panu przypomnę zasadę Dopplera. Otóż jeżeli ciało będzie się posuwać na spotkanie źródła drgań (lub jeśli źródło drgań będzie poruszać się w jego kierunku — to obojętne), wówczas częstotliwość przyjmowanych przez to ciało drgań zwiększa się. W wypadku oddalania się — częstotliwość zmniejsza się. Światło, jak wiadomo, to nic innego jak elektromagnetyczne drgania. Czerwone światło ma stosunkowo niewysoką częstotliwość drgań, zielone — większą, fioletowe — jeszcze większą. Jeżeli posuwać się będziemy na spotkanie czerwonego światła, to ono przy znacznej szybkości zacznie się wydawać zielonym, później fioletowym, potem go w ogóle nie zobaczymy, stanie się ultrafioletowym. Rzecz jasna, że aby to nastąpiło — potrzebne są ogromne szybkości. To znaczy szybkości pod—świetlne, takie, z jakimi poruszają się nasze statki.
Rozumiecie teraz, że zwyczajny, optyczny teleskop obliczony na światło widoczne nie nadaje się w takich warunkach. Światło gwiazd znajdujących się przed statkiem jest odbierane jako światło ultrafioletowe. Toteż teleskopy zainstalowane na statkach są dostosowane do fotografowania w promieniach ultrafioletowych.
Domyśla się pan, że gwiazdy znajdujące się za burtą lecącego z podświetlną szybkością statku również nie są widoczne. Na początku widać zwyczajne gwiaździste niebo. Lecz szybkość zwiększa się. Gwiazdy, w kierunku których leci statek, stają się błękitne, potem fioletowe i w końcu gasną. Przed statkiem tworzy się czarna plama i w miarę zwiększania się szybkości rośnie, rozrasta się przesłaniając gwiazdy… To samo dzieje się z tyłu statku. Gwiazdy z żółtych stają się pomarańczowe, potem czerwone, wreszcie bledną i gasną… Tutaj też powstaje złowieszcza czarna plama…
„Szperacz” miał dwa potężne radiolokatory. Gdyby statek nie poruszał się, ich promieniowanie nie uczyniłoby najmniejszej szkody czarnemu pyłowi. Lecz „Szperacz” leciał na szybkości podświetlnej. Powodowało to, że promienie lokatora zmniejszyły swoją długość, mówiąc po prostu, zamieniały się w promienie cieplne…
Wszyscy byli bardzo zmęczeni — Szewcow, Tessiem, Łański. Nikt nie spał tej nocy.
— Radiolokatory miały wielką moc — kontynuował Szewcow. — Bardzo wielką. Anteny należało skierować do przodu i tak dobrać początkową częstotliwość promieniowania, by szybkość statku przetworzyła ją w częstotliwość odpowiadającą promieniom cieplnym. Część obliczeń — niezbyt skomplikowanych — dokonałem w pamięci, część — za pomocą mózgu elektronowego. Ten z całą sumiennością wyskrzypiał swoje wiadomości o częstotliwości impulsów, o kącie rozrzutu i o wielu innych rzeczach. Teraz pozostało mi włożyć skafander, wyjść i usunąć niepotrzebne już lampy. Sięgały one poza oczyszczoną przez promienie przestrzeń.
Włączyłem oba radiolokatory, potem zszedłem na dół do komory śluzowej, włożyłem skafander i wyszedłem na zewnątrz…
W skafandrze cicho szumiały iniektory. Tłoczyły powietrze do naboju pochłaniającego dwutlenek węgla. Przez przezroczystą osłonę hełmu Szewcow spoglądał na niebo. Przed „Szperaczem” widniała olbrzymia czarna plama. Podobna była do nie kończącego się tunelu. W taki tunel można wejść, lecz nie można już wyjść, ponieważ na przedzie będzie zawsze ciemność, bez przebłysku światła, bez życia… Poza czernią świeciły fioletowe gwiazdy — spokojne, wyblakłe. W dalszej odległości od czerni gwiazdy miały już zwykłą żółtą, błękitną barwę. Był to skrawek zwykłego nieba, obramowanego z dwóch stron przez czarne plamy. Z dwóch — ponieważ z tyłu „Szperacza” również rozciągała się czerń. Okalały ją krwawoczerwone gwiazdy, co dawało jeszcze bardziej ponury, odstręczający obraz… Plamy czerni wyglądały koszmarnie. Nieprzeniknione, mrożące krew, jak gdyby nasuwały się na statek, napierały na niego z dwóch stron, groziły zgnieceniem…
Niekiedy na plamach czerni pojawiały się dziwne, migocące ogniki, podobne do wybuchów dalekiej zorzy polarnej. Były to te drgania elektromagnetyczne, których nie można dojrzeć, kiedy statek nie leci z szybkością podświetlną. Ruch statku zmieniał częstotliwość tych drgań czyniąc je niewidzialnymi. Oplątywały one plamy czerni bladymi, iluzorycznymi nićmi i szybko znikały, czyniąc mrok jeszcze bardziej nieprzeniknionym.
Szewcow pomyślał, że świat, jakim go widzimy, zależy od prędkości. Wystarczy zmienić prędkość — i wygląd świata się zmieni.
„Co nas zmusza lecieć wciąż dalej i dalej w Kosmos? — myślał Szewcow. — Potrzeba? Nie. Na Ziemi jest teraz wszystko, a my pędzimy w czarny bezkres. Pragnienie wiedzy? Nie. W każdym razie nie tylko głód wiedzy…”
Lampy zostały usunięte. Należało przejść do komory śluzowej, zdjąć skafander, lecz Szewcow stał przy mostku..Szperacza”. Pierwszy raz złowrogie niebo nie przerażało go…
Winda, poskrzypując, sunęła do góry.
— Wie pan — odezwał się Tessiem — przypomniałem sobie kilka strofek z pewnej ballady Kiplinga. Poeci niekiedy nawet nie domyślają się, jak wiele mają słuszności. Proszę posłuchać:
Łański milczał. Nie chciało mu się mówić.
Po powrocie do swego pokoju, zapisał w pamiętniku:
„Kiedyś ludzie wyruszyli na ocean w łupinkach, wyruszyli na spotkanie falom, wiatrom, sztormom — i zwyciężali. A potem przyszła nasza kolej. I my wyruszyliśmy na swoich statkach w Świat Gwiazd. I chociaż te statki są niby ziarnka piasku w porównaniu z bezkresem wszechświata, idziemy na spotkanie niebezpieczeństwom, straszniejszym od wszystkich sztormów, idziemy i zwyciężamy. I ci, którzy przyjdą po nas, również wyruszą swymi statkami na spotkanie jeszcze nie znanych, ogromnych niebezpieczeństw.
Los człowieka może być różny, lecz los ludzkości jest jeden — kroczyć naprzód i zwyciężać”.
Część druga
Na obcej planecie
Bóstwem nazwać można albo cudem
Tylko to, co człowiek zdobył trudem,
To, co go prostuje, uczłowiecza,
W jasną myśl przetwarza marzeń mglistość,
Z prehistorii, z mroków średniowiecza
W komunizmu wiedzie rzeczywistość…
Aby stworzyć dzieło sztuki, nie wystarczy mieć talent, warunki, czas. Podobnie jak wodór i tlen pozostają obojętną mieszaniną gazów do czasu, aż przebiegnie przez nie iskra elektryczna, tak w duszy artysty również musi błysnąć płomień wzniecony przez jakieś wydarzenie. Tylko wówczas z mieszaniny najróżniejszych czynników może powstać coś, co zmusi do schwycenia za pędzel, dłuto czy pióro…