Wszystko: ludzie, rzeczy… ma naturę powierzchni. Istnieje bardzo oszczędnie, tylko tak, abym ja widział… jest stworzone dla mnie. Ja… ja jestem podmiotem! To tylko cienie moich myśli… Więc muszą być stworzone przeze mnie! Bo któż inny niż ja stworzyłby to właśnie dla mnie, a nie dla siebie? Ja sam stworzyłem to wszystko!
Zrozumienie pozwoliło mu ochłonąć. Usiadł na ławce.
– Jeśli tak jest, jeśli taki jest świat, to trzeba go umiejętnie używać. Jestem przecież jego panem i stwórcą… jedynym prawdziwym człowiekiem…
Złapał się na tym, że odruchowo przeciera ciemię i sprawdza, ile włosów mu wypadło. Tym razem trzy. Zapiął ubłoconą kurtkę. W związku ze swoim odkryciem nie miał potrzeby dbać o wygląd zewnętrzny. Przecież to on narzucał kryteria piękności. Zawsze narzucał, sam nie wiedząc… Jedynie rozbite kolano pulsowało i mrowiło. Postawił sobie na kolanach torbę i zajrzał do środka. Na pierwszy ogień poszły klasówki.
– Przecież to nie ma sensu – pomyślał i zaczął nimi wycierać swoje ubłocone kolejny raz, dłonie. – Ależ zrobiłem dla siebie niewygodny świat. Nigdy już nie będę poprawiał tego syfa… – rozrzucił wokoło kartki – chyba mam naturę masochisty, że wymyśliłem sobie takich kretynowatych uczniów… przecież nie jestem złym nauczycielem. Jestem najlepszy. Ja! Bóg ich wszystkich, Alfred Dyjak.
Właściwie jestem jak w domu… dlaczego nie tu?… – pomyślał, obracając flaszkę w dłoniach – ale jak to otworzyć?… Wymyślę sobie scyzoryk.
Wpadł jednak na inny pomysł i wyciągnął z kieszeni pęk kluczy. Spróbował jednym z nich podważyć plastykowy kapturek. Tworzywo broniło się i stawiało opór, rozciągając się i bielejąc. W końcu pękło.
No pewnie – pomyślał – przecież musiało, przecież jest tylko dziełem moich myśli. Oderwał palcami kapturek do końca. Dużego korka nie było, a jedynie pozostał w środku dość płytki, plastykowy występ uszczelniający butelkę.
Korka nie mogło być, bo bym sobie z nim nie poradził – pomyślał z uznaniem o swojej pomysłowości. Powąchał butelkę i wyczuł delikatny aromat wina, kontrastujący z prostacką etykietką. Pociągnął łyk. Wino było bardzo słodkie i bardzo mocne. Poprawił drugim łykiem i obtarł usta rękawem. Lubił wina tego typu, chociaż zawsze miał po nich kaca. Było samo przez się zrozumiałe, że wino jest dobre, przecież musiało takie być.
Oglądał uważnie białą etykietkę z soczyście czerwonym napisem Regal na czarnym pasku. Ciekawe, skąd mi się to wzięło w głowie… – namyślał się. – Taka cudaczna nazwa?… Może to od regału?
Dyjak odłożył już prawie na cały regał, gdy nagle ogłosili możliwość zakupów na raty. Poczuł się tym oszukany, gdyż jego wysiłek niejako poszedł na marne. Obecnie mógł dorobić się regału bez tak starannego kolekcjonowania wizerunków na banknotach. Wniosek ten go zdemobilizował tak, że dotąd nie zdobył się, aby coś wybrać w „Gigancie” albo innym sklepie meblowym. „Gigant” jest najlepiej zaopatrzony… – pomyślał. – Bez sensu… ten będzie najlepiej zaopatrzony, który ja zechcę. W ogóle to wymyślę sobie jakiś regał już w mieszkaniu.
Przestało go to interesować, znowu pociągnął łyk i obejrzał etykietkę do końca. Powinno już zmierzchać, ale było jeszcze dość jasno, aby mógł czytać. Proszę, proszę… Centralne Piwnice Win… na Kamiennej… – zdziwił się. – To tuż obok… Inteligentnie to wymyśliłem. Niezła podświadomość. Wpadnę tam potem po więcej. Przecież to też moje.
Sięgnął do torby po numer „Problemów”, pożyczony z biblioteki szkolnej. Na okładce był powtarzający się wzór z butelek. Pokiwał głową z aprobatą.
Zdrowie redakcji! – wychylił kolejny łyk.
Egzemplarz ten wcisnęła mu koleżanka ucząca rosyjskiego; był w nim pasjonujący, według niej, artykuł o płci. Dyjak kartkował czasopismo, ale co innego rzuciło mu się w oczy. Na stronach poświęconych przedrukom przeczytał tytuł: „Wskrzeszanie jaźni – przedłużanie istnienia”. Było tam napisane, że ślady przebiegów prądów czynnościowych kory mózgowej w sprzyjających warunkach zostają zapisane jako stabilna modyfikacja struktury tkanki kostnej formującej sklepienie czaszki. Może to mieć miejsce, gdy impulsy czynnościowe osiągają wysokie wartości, w szoku albo przy śmierci osobnika. Dodatkowym warunkiem zapisu jest zachodzenie względnie szybkiej wymiany materiałowej organizmu, przynajmniej jakiś czas po śmierci. Następnie autor snuł rozważania, że analiza mikroskopowych defektów struktury kostnej czaszki pozwoli czytać myśli.
– To jakieś brednie – skwitował i wyrzucił „Problemy” za siebie. Nie zwrócił uwagi na szybkość, z jaką przyswoił sobie treść artykułu. Znowu kolejny łyk. Dyjakowi nie było już zimno. Sięgnął teraz do torby po wylewkę i kołki rozporowe.
– No to lecimy… w siną dal! – Wylewka, a za nią kołki poszybowały na trawnik. Zajrzał do środka. Torba była już pusta.
– Mogę cię przenicować! – zwrócił się do niej. – Nie jesteś mi już potrzebna… stara torba… – roześmiał się i szerokim zamachem wyrzucił torbę w ślad za wylewką i kołkami rozporowymi. Myśl jego skierowała się na temat kobiet i oblizał się obleśnie. Jakoś dotąd nie miał do nich zbyt wiele szczęścia.
To ta moja pieprzona, masochistyczna natura – pomyślał, znowu wypił łyk i dumnie wypiął indyczą, wąską pierś. – Wszystkie będą moje… jak tylko zechcę. Bo to tylko moje wymysły. A naprawdę istnieję tylko ja.
Nabrał odwagi i pewności siebie.
V
Postanowił dostosować się do sytuacji, to znaczy używać życia w pełni. Wstał, obciągnął kurtkę i przygładził włosy. Zatkał butelkę małym dekielkiem pozostałym po odarciu kapturka i wcisnął ją w kieszeń kurtki. Przechodzący obok staruszek z laską uważnie mu się przyglądał. Dyjak zainteresował się nim.
– Dziadek, napij się ze mną.
– Nie. Ja nie mam czasu. Muszę się zająć swoimi sprawami – bronił się staruszek zupełnie jak jeden z rodziców na ostatniej wywiadówce. Dyjak silnie złapał go pod ramię i przemocą posadził na ławkę.
– Jak cię, dziadek, wymyśliłem, żebyś tu przyszedł, to siedź… – taka logika zdawała się Dyjakowi nieodparta.
Tamten był zbyt przerażony, żeby oponować. Przypominał kogoś. Dyjak otworzył zębami butelkę.
– To jest wino Regał, wykończenie ciemny orzech… – roześmiał się z własnego dowcipu, a następnie wciągnął nozdrzami zapach z szyjki butelki – ten bukiet to też mój pomysł. No, dziadek, teraz twoja kolej – dodał, płucząc usta kolejnym łykiem wina.
Starzec odpychał butelkę słabą dłonią. Każde spojrzenie na niego przywodziło Dyjakowi kogoś na myśl. Próbował tłumaczyć się, że nie może, że jest chory.
– Nic ci nie będzie, dziadek. Pij, jak dają. Bez mojej woli nic ci się nie stanie. Ja jestem twój władca. Stwórca prawdziwy…
Staruszek bronił się z uporem, co w końcu rozzłościło Dyjaka. Ponownie zatkał butelkę i wcisnął na stare miejsce do rozepchanej kieszeni.
– No, spadaj, dziadek. Nie chcesz, to nie… Ty bezsensowny wymyśle – szturchnął starego ze złością. Powstał z ławki i kopnął kosz na śmieci. Blaszane pudło zadudniło, wywracając się i rozsiewając odpadki. Starzec kulił się na ławce, nie usiłując nawet wzywać pomocy. Był mały i zasuszony.
– Ty! – pogroził mu Dyjak i odwrócił się. Nitką Alej sunął korowód widmowych samochodów.
– Za szybko chodzisz, Fredziu i wyobraźnia nie nadąża z wytwarzaniem tych skorupek – podsumował sytuację Dyjak; świat znów odwrócił się doń stroną nie przeznaczoną do oglądania. Skierował się w stronę staruszka, który zdołał powstać i zamierzał odejść.