– A pamiętasz wczorajsze?
Ojciec skinął powiekami. Ostatnio mówił mało.
– Byłeś cały czas świadomy?
Znowu potwierdzające mrugnięcie.
– Wiedziałem, że żyjesz. Cały czas czułem, jak ściskasz moją dłoń – powiedział M. – Specjalnie to robiłeś?
Ojciec przytaknął oczyma i zaczął bezgłośnie popłakiwać.
– Przez jakiś czas będziesz tutaj leżał. Trzeba wyjaśnić, co się wczoraj stało. Przy okazji cię podleczą. Był ktoś z wizytą rano?
– Tak.
– Z pracy?
Skinienie wzrokiem.
– Bukowiak?
– Oni po wojnie przenieśli się z Afryki.
– Ktoś jeszcze był? Ojciec zaprzeczył wzrokiem.
– Najważniejsze są długofalowe zależności… – reszta zdania przerodziła się w bełkot.
Znów suwak plastikowego worka zmienił pole widzenia w ciemność.
III.
Sytuacja w szpitalu komplikowała się. Klif został poważnie nadwyrężony, dalsze osuwiska powodowały, że cofał się w stronę drzwi. Chorym z sal po drugiej stronie korytarza zabroniono siedzieć na skraju przepaści. Nawet chorym zabandażowanym w całości. Mówiono, że ktoś spadł do oceanu i nawet ciała nie dało się odnaleźć. Konserwator zabezpieczył skraj klifu drucianą siatką, bo w dodatku pojawiły się stada węgorzy płynących na tarło. Żarłoczne zwierzęta zręcznie wspinały się w górę stromą powierzchnią klifu. Podobno dotkliwie kąsały, jeśli kto siedział ze zwieszonymi nogami.
„Jakże to węgorze, skoro nie mają ani oczu, ani skrzeli. Ani też płetw. Tylko rozżarte paszcze z ostrymi zębami na końcu glistowatego cielska".
Lekarka szybko wychodziła, jakby chciała uciec przed M. Była drobna i miała zbyt długie stopy.
– Zrobimy dodatkowy test gastrologiczny – rzuciła ku niemu z korytarza i pośpiesznie pożegnała się.
Ona po prostu chodziła w płaskich pantoflach gimnastycznych, miała stopy normalnej długości. Przy ścianie stał wózek ze zwłokami nakrytymi prześcieradłem. Na prześcieradle, w okolicy podudzi i stóp leżącego, zaschły brunatne plamy.
„Zagryzły go węgorze. Pewnie się wykrwawił", pomyślał M.
Ojciec mozolnie skubał skraj pidżamy. Zbyt niedbale przywiązano mu prawą rękę. Do kroplówki, szczęśliwie, nie mógł dosięgnąć. Podobno dziś rano znowu ją sobie wyszarpnął.
M. usiadł przy łóżku. Ojciec spojrzał na niego przytomnie. Nie odezwał się jednak. Zaraz zamknął oczy. Przestał drzeć tkaninę. Znowu spojrzał na M.
– Po co tak to skubiesz? Potem trzeba zszywać.
Ojciec spojrzał na niego bezradnie. Pozwolił przykryć się pod szyję.
– Coś dzisiaj nie chcesz mówić. Zamyśliłeś się.
– Zaniemyśliłem się.
– Zaniemyśliłeś się?
Ojciec zaczął się bezgłośnie śmiać. M. chciał mu opowiedzieć swoją ostatnią przygodę z pociągu, ale udaremnił to zaciskający się suwak.
IV.
– Proszę zaczekać na korytarzu – powiedziała pielęgniarka. – W tej chwili lekarz bada nowo przyjętą chorą.
Po korytarzu należało chodzić ostrożnie, starannie omijając mroczne dziury w parkiecie, pod którymi ziała otchłań. Jeśli klif cofnął się jeszcze bardziej, to całe pudło szpitala może w każdej chwili przeważyć się i runąć w przepaść.
„Pewnie utykają czymś dziury na sali chorych i dlatego każą czekać", pomyślał M.
Łóżko z nowo przybyłą tarasowało wejście. Jej rzadkie, siwe włosy przypominały watę cukrową. Nieruchomo patrzyła w sufit, a usta miała otwarte. Wokoło pacjentki bez przerwy krzątało się kilka osób. Wśród nich brakowało znanej mu lekarki.
„Od razu ustawili ją przy wyjściu", zauważył M. „Widocznie nic dobrego nie wynikło z badania".
Wreszcie zdecydowali się wpuścić go na salę. Podłoga była w wielu miejscach przykryta deskami. Niektóre z nich lekko drgały, jakby popychane paszczami prących w górę bezokich węgorzy.
Ojciec przywiązany do łóżka bezradnie zerkał na M. Kroplówka się skończyła, ale pielęgniarka pozostawiła w żyle wenflon. Na drugim przedramieniu miał kilka rozległych, sinych wylewów.
– Skłuli ci te ręce – powiedział M.
– Ee… – skrzywił się Ojciec, że to niby bez znaczenia.
– Chcesz trochę babki? – M. podał mu plasterek babki piaskowej, nie za słodkiej i nie za wiele. Ojcu groziła przecież stale cukrzyca.
Nie zareagował.
– Chcesz tej babki?
– Tak – powiedział z wysiłkiem, ale głośno i dźwięcznie.
Przełknął pierwszy kęs i drugi, do następnego nie otworzył ust, zerkając na M.
– Niedobra?
– Do dupy.
M. uśmiechnął się. – To zostanie na potem.
Ojciec wpatrywał się w niego badawczo. Złudzenie: mając minus pięć w obu oczach, nie mógł widzieć twarzy M. wyraźnie. „Gdzie przepadły jego okulary?" pomyślał M.
– Jacy są chorzy na tej sali? Nie przeszkadzają ci? – Nie było przecież sensu niepokoić go informacjami, że podłoga jest podziurawiona jak ser, a te dziury sięgają gdzieś do nieskończoności.
– To nie jest kreatywne towarzystwo.
– Noo, ty dzisiaj dobrze mówisz. Trenuj, Tato, mówienie.
Ojciec rozejrzał się wokoło. – Kiedy przyjechaliśmy do Warszawy? – spytał ośmielony.
– Tato, nie jesteś we Warszawie. Leżysz na neurologii, bo zasłabłeś w niedzielę. Zostaniesz tu jeszcze parę dni. Przy okazji wybadają cię całego. Raz na pół roku warto się przebadać.
– Dobrze.
– Pójdę już – powiedział M.
Ojciec skinął głową. – Pozdrów wszystkich warszawiaków – rzucił za nim.
„Przecież nie mówiłem mu o tym napadzie w pociągu z Warszawy. Czy on się domyślił?"
Lekarka miała poranione stopy. Starała się ukryć bandaże, nadmiernie podciągając za krótkie skarpetki. Nie zabandażowane płytsze draśnięcia sięgały wyżej na łydki.
„Ona musi często przechodzić korytarzem. Nie opędzi się od węgorzy".
– Jutro już będzie przygotowana grobla dla pana – oznajmiła. – Może pan odebrać swojego tatusia. – Kiedy starała się być szorstka, wychodziło to mało przekonująco. Zauważała to i złościła się naprawdę. A to, że jej się przerywa, a to, że nie słucha się dość uważnie jej wypowiedzi. Teraz jej słowom towarzyszył grymas bólu, którego nie mogła przecież okazywać, gdyż poznano by, że nie jest zdolna do pracy i odesłano do domu, a obecnie ze szpitala wyjść się nie dało.
M. widział sypanie grobli – strach było iść czymś takim: ziemia osuwała się, zbyt strome ściany groziły zawaleniem.
– Przecież do jutra nikt nie zdąży wywalcować korony tej grobli.
– Nikt nie będzie jej walcował. Czy wie pan, ile by to kosztowało? Ziemia szybko sama osiada.
– Mój Ojciec wyjątkowo późno poszedł na emeryturę. Płacił składki ubezpieczeniowe dłużej niż inni chorzy.
Lekarka zmilczała. Nie musiała nic dodawać, nadeszła pora na plastikowy suwak.
V.
Ojciec leżał pod kroplówką. Przykładnie skrępowany rzemieniami, nawet nie próbował swojej codziennej działalności.
M. ucałował go w czoło.
– Wiesz, gdzie jesteś? – spróbował.
– No pewnie. Na neurologii w Krakowie.
– Tato, znakomicie. – Twarz M. rozjaśniła się.
– Otwarły się wrota – powiedział Ojciec i zapłakał swoim sposobem: bezgłośnie i bez łez. Tylko powieki mu poczerwieniały.
– Pamiętasz, jak w zeszłym roku byłeś nad Amazonką?
– Tak – Ojciec mówił z wysiłkiem, słowa wydobywał niewyraźne, bełkotliwie, w zbyt długich odstępach. – Spałem na plaży. Bałem się, żeby mnie nie okradli… – Po ostatnich słowach rozpłakał się w głos.