Выбрать главу

Na Wyspie Umarłych ci, z którymi chcesz rozmawiać, jakby już czekali na twoje przybycie. Ledwie Lorenzo zastukał obcasami po białych kamieniach drogi, wśród cyprysów, niemal podbiegła do niego Giulia. Odruchowo odsunął się, wiedząc, że ich ciała nie mogą się zetknąć. Widział jej radość, niezwykłą u mieszkańców tej wyspy, domyślił się zaraz, co ona chce mu zakomunikować.

– Odnalazłam swoje serce! – to były jej pierwsze słowa.

– Jest tutaj, na swoim miejscu. – Położyła dłoń na piersi.

– Cieszę się.

– Ale na wszelki wypadek przestałam palić, żeby nie dymiło, póki rana się całkiem nie zabliźni.

– Na pewno trudno było je odnaleźć.

– Nawet nie. Ten, co mi je wyrwał, był tu całkiem blisko. Paru innych też. Wystarczyło poszukać. On nadal trzymał je w kieszeni. Zaraz poznałam, bo kurtka mu w tym miejscu całkiem przesiąkła krwią.

– Oddał je po dobroci?

– A co mógł zrobić? – Zachichotała. – Oni już są po pas w ziemi. Takiemu trudno się ruszać.

– Zapadają się?

– Tak. Dla nich poziom gruntu jest znacznie niżej, ale każda próba poruszenia się wymaga przezwyciężenia oporu, jakby właśnie przepychał się przez ziemię.

– Ty też się zapadałaś.

– Tylko trochę. Odkąd zaczęłam szukać swojego serca, znów stąpam normalnie. Natchnąłeś mnie nadzieją.

Urwała na chwilę, zamyśliła się. Lorenzo też milczał.

– Wiesz, kiedy on wyrywał moje serce, kiedy umierałam, stale patrzył na mnie, a ja marzyłam, żeby wydłubać te jego wredne ślepia – powiedziała wreszcie.

Spojrzał na nią.

– Teraz nie mógłby się obronić. Jego dłonie były głęboko w ziemi. Bez trudu mogłabym to zrobić. Choćby patykiem.

– Nie zrobiłaś tego.

– Właśnie. Ani trochę tego nie chciałam.

Lorenzo uśmiechnął się. – Już nie nosisz się na czarno – powiedział.

– Zmieniłam to. Pragnę polecieć, ale nikt tutaj nie zbuduje galery. Każdy z nich co dzień stąpa niżej. Gadać z głowami wystającymi z ziemi?

– Szukaj tych od Pióroskrzydłego Strażnika. Oni budują galerę. Może wezmą cię ze sobą.

– Skoro radzisz, spróbuję do nich trafić. Ale ty nie przychodź już do tych wrót. Czarny Strażnik mógłby cię zatrzymać w zamian za mnie. Kiedy przysłania skrzydłami swoje światło, bywa naprawdę groźny.

– To już pójdę.

Lorenzo chyłkiem przemknął obok zgarbionej czarnej postaci. Usłyszał za sobą gwałtowny ruch i groźny ryk. Nie odwracając się, zrobił instynktowny unik, odbił od nabrzeża i wskoczył na barkę, aż zakolebała się dziko. Czarny Strażnik za nim nie pobiegł – widać jego funkcja nie pozwalała opuszczać posterunku. Teraz warczał tylko groźnie i szczerzył ostre, długie kły.

XVIII.

Po powrocie Lorenzo zdołał jedynie dowlec się do chaty Bócline, by ten sporządził opis jego aktualnego wyglądu. Wezwana przez malarza Chiara nie mogła zabrać Lorenzo od razu: U grammatico był taki słaby, że nie był w stanie nawet pić zupy przez rurkę. Dopiero wieczorem dwóch opłaconych wieśniaków odniosło go do domu na drzwiach.

– Nawet już śmierdzisz jak trup – zrzędziła Chiara.

– Co się jeszcze z tobą stanie, U grammatico…?

Jego stan poprawiał się wolno. Przez kilka dni Lorenzo nie opuszczał łóżka, jednak wracał do normalnego wyglądu. Chiara nadal patrzyła na niego z przerażeniem. Jej spojrzenie było bardzo wymowne. Odetchnął, gdy znów popatrzyła na niego zwyczajnie. Stało się tak, gdy samodzielnie był w stanie unosić się na łokciach na łóżku. Potrafił już przełknąć łyk ciepłej zupy, przygotowanej przez Chiarę. Ordynowała mu gorące okłady, mówiła, że jest zimny jak zwłoki. Trupi odór ustąpił dzień później.

Chiara wyprowadzała go pod rękę, najpierw na balkon, potem gdy już dał radę zejść po schodach, na ławeczkę przed domem. Lorenzo popijał kawę, dobrzał. Dostrzegł troskliwość jej zabiegów. Gdy kosmyk ciemnobrązowych włosów opadł jej na nos, lekkim dmuchnięciem go przepędzała.

Podesta wezwał do siebie Lorenzo. Z jego oględnych wyjaśnień wynikło, że don Ermane został zasztyletowany przez człowieka, którego spadek po rodzicach przechwycił, wykorzystując swoje stanowisko. Często nadużywał pozycji dla własnego bogacenia się. Niegodziwiec był utrapieniem starego ojca. Lorenzo domyślał się, że mógłby znaleźć młodego moroppo jedynie u Czarnego Strażnika, jednak obawiał się tam zbliżyć raz jeszcze, a poza tym nie było gwarancji, że głowa don Ermane nadal wystaje z ziemi.

Chiara rozpoczęła dla uczniów lekcje rzeźby. Wcześniej pomagała w warsztacie swojego dziadka i znała się na tym wystarczająco dobrze, by uczyć sztuki w małej szkole na Orefine. Podesta sam to zasugerował. Ujawnił, że jej wiedza była kryterium, na podstawie którego właśnie ją skierował do pomocy w szkole. „Nowe roczniki będą umiały rzeźbić, nie malować", pomyślał Lorenzo.

Postanowił przyjrzeć się lekcji prowadzonej przez Chiarę. Nie musiał się skrywać, wystarczyło, że przystanął na korytarzu – ona mówiła głośno, wyraźnie, przez przymknięte drzwi od sali lekcyjnej słychać było każde jej słowo.

Od początku potrafiła zainteresować dzieci zajęciami. Modelowali z gliny żółwia hodowanego w szkolnym terrarium. Nie musiała uciszać nieposłusznych. Jedyne jej strofowanie, to zabranianie uczniom mówienia U Cadavere na niego samego. Właściwie mógłby usiąść na ławeczce przed budynkiem szkoły i też by było dobrze słychać. „Może ona specjalnie nie domknęła drzwi?", pomyślał.

Następnym lekcjom prowadzonym przez Chiarę przysłuchiwał się, czekając na swoją kolej, właśnie na tej ławeczce. Wkrótce docenił wiedzę Chiary. W umiejętność rysowania też wprowadzała uczniów nie gorzej niż Mónica. Dzieci wołały lekcje prowadzone przez Chiarę od nudnych wykładów z geografii, biologii czy matematyki prowadzonych przez Lorenzo. Potrafiła nawiązać lepszy kontakt z uczniami, a może po prostu zadecydował kontrast pomiędzy młodą, piękną kobietą a wzbudzającym przestrach U Cadavere.

XIX.

Czas od ostatniej wizyty płynął niezauważenie szybko. Kiedy Lorenzo uświadomił sobie, jak dawno był na Wyspie Umarłych, postanowił natychmiast odwiedzić Monikę. Obiecał Chiarze, że wizyta będzie krótka, aby na pewno dało się go potem odratować. Zatroskana odprowadziła go do mariny. Z daleka widział jeszcze jej maleńką sylwetkę stojącą na nabrzeżu. Podróż biegła w zwykłym rytmie. „Zawsze tak samo", zastanowił się, kiedy mgła zaczęła układać się w pasma. „Czy to jest podróż moich myśli?"

Parę sztychów wiosłem. „Nie, gdy nie wolno było dopłynąć, bubocco nas nie dopuścił", przypomniał sobie po chwili. „To podobieństwo drogi jest jakby drogowskazem na tę wyspę".

Pióroskrzydły Strażnik zwracał mało uwagi na Lorenzo, siedział na chodniku tyłem do przybyłego. Gapił się w głąb bramy, latarnię postawił obok. Lorenzo, przechodząc, pozdrowił go cicho, ale olbrzym nawet nie zareagował, bacznie obserwując, co dzieje się na wyspie.

Przy bramie nie spotkał Moniki. Zaniepokoiło go to. Zdążył przyzwyczaić się, że ona zawsze na niego czekała. Ujrzał za to kilka nie znanych mu osób. Zaaferowani, obserwowali coś w głębi. Nie utrudniali mu przejścia, sami zbytnio czymś zaciekawieni.

Dojrzał smukły kadłub galery. Zadarta rufa z nadbudówką, pawęż zwieńczona potrójną latarnią, rząd nieco uniesionych wioseł, ostry dziób, któremu Gianluca dodał krótki bukszpryt, jedna latarnia na galionie. Cały kadłub wykonano z drewna, Lorenzo nie zauważył żadnych okuć. Śledząc wzrokiem piękną formę kadłuba, bezbłędne krzywizny, Lorenzo niemal czuł opuszkami palców jasne, polerowane drewno. Gładkie, regularne płaśnie, bez jednego zadziora. Nawet zawiasy oszklonych okien nadbudówki ktoś z wielką precyzją odrobił z drewna. Kilka osób stało na pokładzie nadbudówki, wspierając się o balustradę.