Wiedziała, że musi jak najszybciej dopłynąć z nim do Orefine, że tylko tam może go ocalić. Przywiązała swoją łódź i wzięła się do wiosłowania. Holowanie drugiej łodzi wymagało wielkiego wysiłku od dziewczyny. Płynęła bardzo powoli. Trupi fetor rozchodzący się od Lorenzo dodatkowo osłabiał: każdy oddech niósł mniej tlenu. Chiara jednak nie ustawała, twardo walczyła, by konwój obu łódek jak najszybciej dotarł do przystani.
Wreszcie powiał wiatr. Poprawiło się. Postawiła żagiel, obie łodzie popłynęły same. Świeże powietrze wywiało nieznośny odór. Mogła odpocząć po wiosłowaniu. Nie dopuszczała do siebie myśli, że się spóźni, ani tym bardziej, że już jest spóźniona. Po poprzedniej wizycie też naznaczyło go takim zapachem – to nie mogło mieć znaczenia.
Dopłynęła do mariny popołudniem. Musiała zapłacić za przeniesienie ciała Lorenzo do domu na drzwiach pożyczonych z oberży. Niosący go ostentacyjnie zatykali nosy. Nauczyciel wyglądał strasznie. Ciemne plamy opadowe wyraźnie rysowały się na zielonożółtej powierzchni skóry. Trupi smród był nieznośnie silny.
Bócline przyszedł i opisał wygląd Lorenzo. Nie potrafił poradzić nic sensownego. Patrzył bezradnie i drapał się nerwowo po policzkach porosłych siwą szczecią. „Przesadził, przesadził z tą swoją tęsknotą", powiedział wreszcie i zerknął badawczo na Chiarę. Ta zaczerwieniła się pod jego spojrzeniem.
Wezwany lekarz nie potrafił nawet orzec, czy Lorenzo żyje jeszcze, czy też już zmarł. Pozostało więc czuwać przy nim i wymieniać gorące kompresy na nowe.
Wydawało się jej, że nie spała przez całą noc, jednak w tym czuwaniu przeskakiwały całe fragmenty rzeczywistości, a wreszcie jak za jednym błyskiem w pokoju zrobiło się jasno.
Znów musiała nastąpić jakaś przerwa w istnieniu, bo nagle Bócline siedział na łóżku obok i lekko potrząsał nią, trzymając dłoń na jej ramieniu.
– On się zbudził – powiedział Bócline, wskazując dłonią na leżącego.
Chiara spojrzała nieprzytomnie, próbując zrozumieć te słowa, a zaraz potem, już obudzona, uśmiechnęła się blado.
– Dobrze. Odgrzeję rosół – powiedziała i zebrała się z posłania. Po przesiedzianej nocy bolały ją wszystkie kości. Rozmawiać będą później, teraz pacjent potrzebuje ciepłej strawy.
Oczy Lorenzo zerkały spod mokrego kompresu na czole. Były jeszcze pozbawione blasku, ale białka już odzyskały swój kolor. Chiara dostrzegła to. Podsadziła go na poduszce.
– Wrócisz z tego – powiedziała, podsuwając mu łyżkę rosołu. – Jedz jak najwięcej, nawet jeśli nie masz apetytu. Musisz się rozgrzewać.
– Za każdym razem tak go ratujesz? – spytał Bócline.
– Dotąd pomagało, teraz też się uda – powiedziała z nadzieją. – Ale nie pozwolę mu tam pojechać następny raz.
– Zabronisz mu? – Stary uśmiechnął się ironicznie.
Odpowiedziała mu nadąsana mina Chiary.
– Ja bym posłuchał na jego miejscu – powiedział Bócline.
To stwierdzenie nie poprawiło sytuacji, Chiara nie odezwała się, a tylko jej policzki poczerwieniały.
XXI.
Lorenzo wrócił do zdrowia. Chiara go uratowała. Tak uważali zarówno Bócline, jak i podesta, któremu Lorenzo zrelacjonował swoją wyprawę. Ucieszyli się, że była to jego ostatnia wyprawa na Wyspę Umarłych, choć najbardziej uradowało to Chiarę.
Dziwnego stanu, będącego następstwem pobytu na tej wyspie, nie udało się wyjaśnić. Wygląd i objawy niedwuznacznie pokazywały, że podróżnik ociera się o granice śmierci, a może nawet te granice przekracza. Lorenzo czuł jednak, że te jego odwiedziny u zmarłej żony przydały się im obojgu. Powtarzał słowa Moniki, że wyprawy „jemu były bardziej potrzebne".
Kiedyś siedzieli przy kawie z Bócline. Zima nadeszła i wiatr miótł drobniutkim śniegiem, więc ławę wniesiono do domu. Przed oknami barka Lorenzo kolebała się na krótkiej fali. Canale Grande był opustoszały, a niektóre fale były tak silne, że czasem łódź uderzała w palino. Podesta pozwolił za darmo cumować na Canale Grande, bo zimą woda na lagunie często była niespokojna. Dzisiaj nikt nie wypłynął na połów.
Chiara podała drobne ciasteczka, słodkie i aż gęste od bakalii. Doskonałe do gorzkiej kawy. Wspominali, jak wyglądał Lorenzo, gdy ratowała jego życie ostatnim razem. Bócline stwierdził, iż nie miał wątpliwości, że Lorenzo był wtedy martwy. Chiara nie chciała się zgodzić, może zaskoczona myślą, że przyjdzie jej poślubić byłego trupa.
– Nie chce, żeby uczniowie nazywali ją la Cadavera – powiedział Lorenzo.
– Obleję cię kawą – pogroziła, trzymając dzbanuszek w dłoniach, chociaż jej oczy mówiły co innego.
– Nie nazwą. Ani śladu podobieństwa do Lorenzo – włączył się Bócline.
– Nadstaw mankiet. Ciebie też obleję. Zresztą dobrze mu tak, najpierw la Catacombara teraz la Caddvera. – Chiara roześmiała się w głos.
– Dobrze mi tak, nie chcę niczego innego. – Lorenzo skinął głową. – Jest wiele rzeczy nierozwiązanych – zmienił temat. – Na przykład wiosłujemy algusto veneto albo al gusto classico. Słowo veneto jest niejasne – powiedział nagle.
– Trzymając wiosła albo pionowo albo poziomo – wyjaśnił malarz. – Veneto to stare określenie na verticale.
– Veneto to inne słowo. Pochodzi od nazwy miasta z bajki. Zresztą nikt z nas nie był nawet w Malamocco, o którym Chiara uczy dzieci w szkole. A czy i to miasto istnieje…?
– Do Malamocco można dopłynąć laguną. Trzeba stale kierować się na północny wschód.
– Tak stoi w programie szkolnym. Ale czy kto próbował tam dotrzeć? My pływamy wyłącznie do paru najbliższych wysepek, trochę żeglujemy przy połowach. Pływanie na północny wschód nie udaje się, wiatr nie pozwala, wzburzone morze powstrzymuje.
– Przecież regularnie przybywają do nas z zaopatrzeniem, ze wszystkim. Straganiarze przywożą warzywa i owoce – włączyła się Chiara.
– Ale to oni przywożą nam owoce i warzywa. Nikt z naszych nie może zabrać się z nimi i popłynąć na ich wyspy.
– Bo jest przesąd, że wożenie obcych swoją barką sprowadzi nieszczęście. Nikogo nie namówisz, żeby ciebie wziął – powiedział Bócline.
– Może to tylko przesąd, a może dla nas opuszczenie naszych wysepek jest niemożliwe – powiedział Lorenzo.
– Może masz rację. – Malarz uśmiechnął się. – Ale w zamian za naszą samotność dostaliśmy balsam długich pożegnań – powiedział.
– Nikt z tego wcześniej nie korzystał.
– Widać nie potrzebowali, albo dopiero ty odkryłeś, że nam to darowano.
Fusina-Cortina d'Ampezzo-Kraków, 15 sierpnia-15 września 2005