– Przecież wy też nie… – Olegoff lekko odgarnął włosy z czoła. – Lutek, Lutek – znów wpadł w ten nieznośny ton. – Mówię ci to, co mogę. Czasem nawet nieco więcej. Gwarantuję…
– Zrób mi kawę – dodał po chwili, uśmiechając się bezczelnie. L. miał ochotę go wyrzucić, jak nigdy dotąd. Powstrzymał się jednak i zrobił kawę trupowi.
– Jakie ona ma naprawdę włosy?. – wskazał głową za siebie.
– Dość ciemne – uśmiechnął się Olegoff. – Ale to blondynka.
Lekko pociągnął łyk kawy.
– Chłopie, to cudowne, kocham kawę – mruknął. – Mmm… zawsze gorzką.
– Jak długo będziesz do mnie przychodził?
– No, wiesz… – Oleg wykonał taki nieokreślony ruch dłonią.
– Masz mnie łagodnie podprowadzić do śmierci?
– Mam nadzieję, że wręcz przeciwnie.
– Mówiąc metaforą, no nie? – L. łypnął badawczo.
– Akurat nie to… – Olegoff machnął ręką. – Dość w tobie życia i dla siebie, i dla mnie, i dla niej…
– A kot? Co z kotem? – zaniepokoił się L. – Dlaczego Poczwarniak nie staje się widoczny?
– Los kota kończy się z jego śmiercią. Dusza zwierzęcia. Nie zobaczysz go.
– Poczwarniaka?! – jakoś nie mogło to dotrzeć do L. – Kota Poczwarota? Przecież czuję, jak tu się łasi i mnie obgryza.
– Niestety, Lutek.
– Bardzo mnie zraniłeś, Oleg, bardzo pokochałem tego niewidzialnego ktosia… Przecież w Niebie nie może nie być kota, bo byłoby tam troszkę za mało szczęścia.
Olegoff zwiesił głowę.
– Mogę ci więcej powiedzieć o tym kocie – powiedział. -
Chcesz?
– Tak.
– Naprawdę mieszkał w Cheshire. Nazywał się Adriennee Boverman. Spalił się wraz z… – urwał Olegoff, a jego ciemne oczy znieruchomiały.
– Z Kosteczką? – dopowiedział L., ale ściśnięte gardło jakoś tak wolało, by pociekły łzy, byle nie usłyszeć zbyt trudnej odpowiedzi.
– Och, stary – westchnął Olegoff i jakoś tak przygarbił się, zakląsł w sobie…
XX
Poczwarniak zniknął. L. płakał, zasypiając, i nie wstydził się tych łez. Jak myślał, utracił kogoś kochanego i szczerze oddanego.
Starannie kontrolował proces odtwarzania się Kosteczki; co dziennie kilkakrotnie ją fotografował; na kliszy zawsze rysowało, się to samo, co widział gołym okiem. Proces powrotu był szybki, nie tak jak w przypadku Olegoffa, kiedy L. widział niejako z wyprzedzeniem, co dopiero odtworzy się. Dlatego starannie chronił Kosteczkę przed wzrokiem T.
Od paru dni Kosteczka była już odtworzona włącznie z podskórnym tłuszczem. Wyglądało to dziwacznie, ale mniej obco niż poprzednio. Żółtawa sylwetka, obficie przyozdobiona drobnymi, czerwonymi żyłkami. Nie tylko piersi, ale ona cała. Czekał na moment, kiedy Kosteczka już cała odtworzy się, ale jeszcze nie jej odzież.
Stało się inaczej. Gdy, jak co dzień, pracował nad nudnymi odbitkami, zerknął odruchowo ku fotelowi w kącie.
Siedziała przed nim piękna dziewczyna, lekko podpierała dłonią głowę i uważnie przypatrywała się L. Była piękna i, niestety, dokładnie odziana. Jakoś tak delikatnie uśmiechała się.
– Tak sobie mnie wyobrażałeś?
Jej ładną twarz o regularnych rysach okalały ciemne, falujące włosy. Lekko odgarnęła kosmyk, odsłaniając regularny owal twarzy. Ciemne oczy błyszczały nawet w słabym świetle lampy ciemniowej.
– Słabo widać – odpowiedział. Trudno było ukryć, że jest zafascynowany.
– Mógłbyś powiedzieć coś milszego.
– Twoje oczy przyjemnie błyszczą, nie tak jak matowe spojrzenie Olegoffa.
– To dzięki tobie.
– W pomarańczowym świetle wszystkie kolory są nieprawdziwe.
– Mam brązowy sweterek i też brązową, ale nieco jaśniejszą bluzeczkę – wzruszyła ramionami. – Myślałem, że twoje ubranie odtworzy się znacznie później niż ciało – nigdy wobec żadnej kobiety nie pozwolił sobie na tyle bezczelności, ale Kosteczkę uważał za swoją własność, swoje dzieło.
– Nie chciałbyś za wiele, Lutek? – uśmiechnęła się znowu.
– Opowiedz mi o sobie – przełożył odbitkę do utrwalacza. Za parę minut będzie można zaświecić lampę. Starał się jakoś zatuszować poprzednią niezręczność.
– Mój życiorys?
– No, może.
– Był krótki. Mało ciekawych zdarzeń. Może, chcesz usłyszeć o mojej śmierci? Bardzo, cierpiałam.
– A potem?
– Jeden długi dzień. Bardzo wiele zdarzeń.
– Zrobię ci zdjęcie. Dla sprawdzenia.
– Wierzę, że na zdjęciu będę wyglądać tak samo, jak mnie widzisz.
– Skąd wiesz?
– Intuicyjnie. No, zrób to zdjęcie.
– W porządku – wytarł ręce, zaświecił lampę, wziął się do rozstawiania świateł w atelier.
Była dość blada, ale naturalnie, nie przesadnie. Miała ciemnobłękitne oczy i ciemnoblond włosy, chociaż ten kolor był jakiś taki niezdecydowany.
– I co z tymi kolorami?
– Jesteś piękna, Kosteczko. Bezbłędnie.
– Kosteczko? – zdziwiła się. – Przecież wiesz, że nie jestem za chuda.
– No tak, ale kiedyś właśnie tak wyglądałaś.
– A dzisiaj wyglądam właśnie tak, jak widzisz. To dzięki tobie. Wiesz o tym.
Zrobił kilka ujęć.
– Dotąd robiłeś zdjęcia jak do legitymacji.
– Ale teraz widzę, jak wyglądasz. Oczarowałaś mnie.
– Fotografuj.
L. wytrzaskał pół filmu. Bardzo chciał, żeby się rozebrała, ale nie miał odwagi jej tego zaproponować. Widział ją bardziej niż mógł ktokolwiek, ale tego szczególnego widoku jej całej nie zostało mu dane zobaczyć.
– Wiesz, nie o to mi chodzi… Jestem, jaka jestem. Możesz mnie fotografować albo nie – wzruszyła ramionami.
– Wiesz, ale…
– Może skończ z tym fotografowaniem, co? – uśmiechnęła się tak, że musiał usłuchać. A propozycja, o której przed chwilą myślał, nie mogła już mieć miejsca. Pogodził się z tym, że Kosteczka przestała być jego własnością. Zresztą, przecież nigdy niebyła.
– Masz rację – mruknął. – Chcesz kawy?… – Skąd wiesz, że lubię kawę?
– Oleg lubi. Pomyślałem, że wy wszyscy lubicie.
– Mhm. Wiem, że lubi. Ja też.
Popijali razem kawę, gdy przyszedł Olegoff. Był denerwująco przystojny. L. doskonale to zauważał; już nie mógłby go odróżnić od żywego człowieka. Widywał codziennie dziesiątki bladych, ale ten wyglądał inaczej, zbyt dobrze.
– Lutek, jesteś znakomity – powiedział Olegoff. – Nie znam przypadku, żeby ktoś powrócił tak szybko jak Anna – Marta. Bardzo się zaangażowałeś. Jestem ci bardzo wdzięczny.
– Ty? – zdziwiła się Kosteczka.
– Chyba się domyśliłaś – Olegoff spojrzał na nią tak, że lodowaty powiew ścisnął serce L.
– Nie zrobisz mu kawy? – zwróciła się do L. Mówiła spokojnie, z dystansem.
– Może już nie. Powinienem popracować.
– Masz rację. Czy powinniśmy już iść? – zapytała Olegoff a. – Dopij i pójdziemy.
L. był tak zdumiony, że nie odezwał się. Nie brał czegoś podobnego pod uwagę. Nie wiedział, jak zatrzymać Kosteczkę, choć bardzo chciał.
Już duszkiem dopiła swoją kawę.
– No, ale… – L. próbował nieśmiało wtrącić się.
– Dziękuję ci, Lutek – powiedziała, odwracając się, już w drzwiach.
Olegoff lekko otoczył ją ramieniem. To ramię tak boleśnie oddzieliło ją od L.
XXI
– W nudne dni. L. mocno odczuwał samotność. Cała misterna konstrukcja jego otoczenia zwaliła się wraz z odejściem Kosteczki. L. czuł się bezwzględnie wykorzystany, potraktowany jako narzędzie przez Olegoffa. Najpierw został poproszony o przeprowadzenie z powrotem znajomej czy przyjaciółki Olegoff a, potem gdy przyzwyczaił się do niej, jak do nikogo wcześniej – bo do tego, że zakochał się jak nigdy w życiu, nie chciał przyznać się nawet przed samym sobą, Olegoff po prostu przyszedł i zabrał ją ze sobą.
L. nigdy nie poznał kobiety tak dokładnie, każdy jej mięsień, każde ścięgno; tak dziwnie. W miarę – upływu dni uświadamiał sobie coraz bardziej, jak mocno się zakochał. Po prostu potrzebował czasu, aby sobie to wprost powiedzieć, bo dotąd dla niego było to tak nieznane i nie na miejscu.
Ale jakoś tak się układało. Najpierw stracił małego, niewidzialnego przyjaciela, potem stracił miłość, zanim sobie ją uświadomił.
Jednego był pewien cały czas: Olegoff powinien dostać w mordę. Obojętne, że wyższy i silniejszy; obojętne, że potem on mu dołoży; ale pierwszy cios będzie należał do L.
L. próbował wypytywać spotykanych bladych, ale nawet nie wiedział, jak ona się nazywa. Nikt nie znał Olegoffa, przecież to nie było prawdziwe nazwisko. Starał się jak najdokładniej opisywać wygląd dziewczyny o ciemnobłękitnych oczach i wysokiego, opalonego, ciemnowłosego faceta. Już sam fakt opalenizny wyróżniał Olegoffa od wszystkich bladych, ale nikt z nich nie potrafił sobie przypomnieć. L. nie miał wątpliwości, że przynajmniej niektórzy z nich kłamali.
Wreszcie Olegoff sam przyszedł. Wyglądał denerwująco zdrowo; wysoki, silny, opalony. Nieźle zakotwiczył się już w tym świecie. Trudno byłoby wygrać walkę z takim przeciwnikiem, zresztą akurat w tym momencie L. nie był w nastroju do walki.
– Po co przyszedłeś?! – warknął. – Czego jeszcze chcesz?! Komu mam oddać następny kawałek mojego serca? Masz jakąś inną? Nie wystarczy ci Kosteczka?
Olegoff ciężko westchnął.
– Masz dużo racji w swoim gniewie – powiedział. – Tylko, że ja kochałem ją długi czas, a ty ledwie sobie to uświadomiłeś.
– Uważasz, że masz do niej aż takie prawo, że wolno ci było tak postąpić ze mną? Przecież to cholernie brutalne.
– Wiem, chociaż rzeczywiście tak uważałem.
– To po co jeszcze przychodzisz? Przecież dopiąłeś swego.
– To jest część mojej kary. Teraz to zrozumiałem.
– Kary?
– Tak. Nie mogę być z nią.
– Z nią?
– Tak. Ona do mnie także nie należała. Tu musi być inaczej między ludźmi.
– Widzisz, straciłem więcej niż ty – po chwili milczenia znów odezwał się Olegoff. – Dla ciebie to było krótkie zabujanie, a dla mnie kawałek życia. A tu długa szamotanina…