Wracali tą samą drogą, przez Remolares. Siedem Słońc chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał, ksiądz zauważył jego wahanie.
Chcesz mi coś powiedzieć, Chciałbym wiedzieć, księże Bartłomieju, dlaczego Blimunda zawsze je chleb, nim rano otworzy oczy. Spałeś z nią. Mieszkam tam, Zwracam ci uwagę, że popełniacie grzech konkubinatu, lepiej by było wziąć ślub. Ona nie chce, a ja też nie wiem, czy chciałbym, jeżeli któregoś dnia odejdę w moją stronę, a ona będzie wolała zostać w Lizbonie, to po co się pobierać, ale ja pytałem księdza o co innego, dlaczego Blimunda je rano chleb, nim otworzy oczy. Tak, jeśli któregoś dnia dowiesz się, to od niej, a nie ode mnie. Ale ksiądz zna przyczynę. Znam. I nie powie mi ksiądz, Powiem ci tylko, że chodzi o wielką tajemnicę, latanie jest rzeczą prostą w porównaniu z Blimundą.
Idąc i rozmawiając doszli do zajazdu przy rogatce Bożego Ciała. Ksiądz wynajął tam mulicę, usiadł w kulbace i powiedział, Jadę do Sao Sebastiao da Pedreira zobaczyć moją maszynę, jeśli chcesz jechać ze mną, to mulica udźwignie nas obu. Pójdę, ale pieszo, jestem przecież z piechoty. Jesteś człowiekiem w stanie naturalnym, nie dla ciebie podkowy mulicy ani skrzydła passaroli. To tak się nazywa ta maszyna, spytał Baltazar, ksiądz zaś odrzekł, Tak pogardliwie ją nazywają.
Ruszyli pod górę w stronę kościoła Św. Rocha, a następnie okrążając wysokie wzgórze Taipas zeszli przez plac Alegria aż do Valverde. Siedem Słońc bez trudu dotrzymywał kroku mulicy, tylko na równym terenie zostawał nieco w tyle, ale szybko to nadrabiał na najbliższym wzniesieniu lub stoku. Mimo że od kwietnia, a więc od czterech miesięcy, nie spadła ani kropla deszczu, poczynając od Valverde wszystkie pola się zieleniły, było tam bowiem wiele nie wysychających źródeł i zdrojową wodą nawadniano zagony warzyw rozciągające się u wrót miasta. Gdy minęli klasztory św. Marty i św. Joanny Księżniczki, weszli między gaje oliwne, ale nawet i tam trafiały się uprawy warzyw, a brak naturalnych źródeł rekompensowały studnie z żurawiami wznoszącymi wysoko swoje cienkie szyje lub norie z zaprzęgniętymi do kieratu osłami, którym zawiązywano oczy, żeby im się zdawało, iż idą prosto przed siebie, bo ani one, ani ich właściciele nie wiedzieli, że gdyby rzeczywiście szły stale przed siebie, to też znalazłyby się z powrotem w tym samym miejscu, gdyż świat jest jak noria i ludzie chodzący po nim popychają go i wprawiają w ruch. Toteż nawet bez pomocy objawień nieobecnej już wśród nas Marii de Jesus można łatwo pojąć, że gdy zabraknie ludzi, świat stanie w miejscu.
Kiedy stanęli u wrót posiadłości, gdzie nie ma teraz ani księcia, ani jego służby, gdyż cały książęcy majątek został przejęty przez koronę i trwa właśnie proces o przywrócenie go rodowi Aveiro, a że sprawiedliwość jest nierychliwa, to trudno przewidzieć, kiedy książę wróci z Hiszpanii, gdzie przebywa i gdzie też jest księciem, tyle że nie “de Aveiro", ale “de Banhos", a więc kiedy – jako się rzekło – stanęli u wrót, ksiądz zsiadł z mulicy, wyciągnął z kieszeni klucz i otworzył bramę, zupełnie jakby był u siebie w domu. Wprowadził mulicę, u pyska podwiesił jej kosz ze słomą i strąkami bobu, rozsiodłał ją i przywiązał w cieniu, gdzie stała opędzając się gęstym ogonem przed muchami i gzami, podnieconymi smakołykiem przybyłym z miasta.
W pałacu wszystkie drzwi i okna były pozamykane, folwark zaniedbany, ziemia leżała odłogiem. Z jednej strony obszernego dziedzińca znajdował się budynek wyglądający na spichlerz, szopę czy piwnicę, ale jako że był pustym trudno było określić jego przeznaczenie, bo jeśli to miałby być spichlerz, to brak w nim było stert zboża, jeśli szopa, to gdzie narzędzia, a w piwnicach zawsze przecież są beczki. Drzwi były zamknięte na kłódkę, którą otwierało się kluczem powycinanym w ząbki przypominające arabskie pismo. Ksiądz odsunął zasuwę, pchnął drzwi i okazało się, że to obszerne pomieszczenie nie było całkiem puste, leżały tam bryty żagli, belki, zwoje drutu, paski blachy, wiązki wikliny, wszystko posegregowane, porządnie ułożone, pośrodku zaś było wolne miejsce i tam stało coś, co przypominało wielką muszlę najeżoną drutami lub kosz w trakcie wyplatania, z którego sterczą tworzące szkielet witki.
Baltazar wszedł w ślad za księdzem i z zaciekawieniem rozglądał się wokół, nie pojmując, co to wszystko znaczy, spodziewał się bowiem jakiegoś balonu czy jakichś skrzydeł wróbla w powiększeniu, może worka z piórami, ogarnęły go więc wątpliwości. A więc to jest to, a ksiądz Bartłomiej powiedział, To powinno być to, po czym otworzył skrzynię, wyjął z niej rulon papieru, który rozwinął i na którym był rysunek jakiegoś ptaka, chyba właśnie passaroli, z tym Baltazar mógł się zgodzić, ponieważ zaś rysunek najwyraźniej przedstawiał ptaka, uwierzył, że wszystkie te zgromadzone materiały, połączone odpowiednio w jedną całość, byłyby zdolne latać. Bardziej dla siebie samego niż dla Baltazara, który w rysunku nie widział nic ponad podobieństwo do ptaka i to mu wystarczało, ksiądz zaczął wyjaśniać, najpierw spokojnie, a później z rosnącym ożywieniem. To, co tu widzisz, to są żagle służące do łapania wiatru, można je ustawiać stosownie do okoliczności, tu znów jest ster do kierowania statkiem zgodnie z życzeniem wprawnej ręki sternika, a to jest kadłub latającej maszyny, na dziobie i na rufie w kształcie morskiej muszli znajdują się wyloty miechu, na wypadek gdyby zabrakło wiatru, jak to często zdarza się na morzu, tutaj są skrzydła, bez których statek powietrzny nie mógłby utrzymać równowagi, a o tych kulach nic ci nie powiem, to jest moja tajemnica, dość ci wiedzieć, że bez ich zawartości statek nie poleci, ale co do tego jeszcze nie mam pewności, a na tym drucianym sklepieniu zawiesimy kilka bursztynowych gałek, gdyż bursztyn bardzo dobrze reaguje na ciepło promieni słonecznych, co odpowiada moim celom, tu znów jest busola, bez niej nigdzie się nie zajedzie, a tu mamy bloki do rozwijania i zwijania żagli, tak jak na morskich statkach. Zamilkł na chwilę, po czym dodał, A kiedy wszystko zostanie złożone i dopasowane jedno do drugiego, polecę. Baltazara przekonywał rysunek, nie potrzebował wyjaśnień, z tej prostej przyczyny, że nie widząc wnętrza ptaka nie wiemy, dlaczego lata, a mimo to lata, a dlaczego, dlatego że ptak ma kształt ptaka, nic prostszego, toteż ograniczył się do pytania, Kiedy. Jeszcze nie wiem, odpowiedział ksiądz, brak mi pomocnika, sam nie mogę wszystkiego zrobić, pewne prace przekraczają moje siły. Znów zamilkł na chwilę, po czym zapytał, Może ty chciałbyś mi pomóc. Baltazar w osłupieniu cofnął się o krok. Ja nic nie umiem, jestem wieśniakiem, a ponadto jedyna rzecz, jakiej mnie nauczyli, to zabijanie, a w dodatku teraz z tą ręką. Tą ręką i tym hakiem możesz robić wszystko, co chcesz, a nawet są rzeczy, które łatwiej zrobić tym hakiem niż zdrową ręką, hak nie czuje bólu, kiedy musi trzymać drut lub żelazo, ani się skaleczy, ani oparzy, powiem ci jeszcze, że Bóg jest jednoręki, a stworzył świat.
Baltazar cofnął się z przestrachem, szybko się przeżegnał, żeby nie kusić diabła, Co też mówicie, księże Bartłomieju, czy gdzieś stoi napisane, że Bóg jest jednoręki. Nigdzie, nikt tego nie napisał, ja twierdzę, że Bóg nie ma lewej ręki, gdyż po jego prawicy, po prawicy, zasiadają wybrańcy, a nigdy się nie wspomina o jego lewicy, ani Pismo Święte, ani Doktorowie Kościoła, po lewicy Boga nikt nie zasiada, jest tam pustka, nicość, nieobecność, a więc Bóg jest jednoręki. Ksiądz głęboko odetchnął i zakończył, Brak mu lewej ręki.
Siedem Słońc słuchał z uwagą. Popatrzył na rysunek i na rozrzucone wokół materiały, na niekształtną jeszcze muszlę, uśmiechnął się i unosząc nieco ręce powiedział, Jeśli Bóg jest jednoręki i mógł stworzyć świat, to ten oto bezręki człowiek może połączyć żagiel i drut, które mają latać.