Выбрать главу

Tym razem nie będzie też kradzieży woli, czyli gęstych obłoków. Księżyc jest w nowiu i Blimunda nie widzi więcej, niż wszyscy inni ludzie, bez względu na to, czy jest na czczo, czy nie, napełnia ją to spokojem i radością, niech sobie ludzka wola robi, co chce, zostaje w ciele czy też ulatuje, dziś mam odpoczynek, ale nagle poczuła niepokój pod wpływem myśli, która ją naszła i przejęła zgrozą, A jak wyglądałby gęsty obłok w Bożym Ciele, w jego cielesnej powłoce, powiedziała szeptem do Baltazara, a on równie cicho odrzekł, Na pewno jest taki, że tylko on sam jeden uniósłby passarole, Blimunda zaś dorzuciła, Kto wie, czy wszystko, co widzimy, nie jest gęstym obłokiem Boga.

Tak sobie gawędzili bezręki i jasnowidząca, on dlatego że mu czegoś brak, ona zaś dlatego że ma coś w nadmiarze, należy więc wybaczyć im, że nie są na zwykłą miarę i rozmawiają o rzeczach transcendentnych podczas wieczornej przechadzki ulicami łączącymi Rossio i plac Pałacowy, w tłumie innych ludzi, którzy podobnie jak i oni stąpają po skrzącym się piasku i polnych trawach, dzięki podlizbońskim wieśniakom, tak obficie zaściełającym bruk, że miasto jest czyste jak nigdy, to samo miasto, które w dni powszednie nie ma sobie równego, jeśli idzie o brud. Za zamkniętymi oknami damy kończą układać fryzury, ogromne konstrukcje pełne błyskotek i dopinanych pukli, niebawem wystawią się na pokaz, każda w swoim oknie, ale żadna nie chce być pierwsza, bo choć nie ulega wątpliwości, że natychmiast przyciągnęłaby uwagę przechodniów i gapiów, to przyjemność byłaby krótkotrwała, tylko do chwili pojawienia się w oknie przeciwległego domu sąsiadki, a zarazem rywalki, no proszę, już wszyscy odwracają ode mnie oczy, nie zniosę chyba tej zazdrości, tym bardziej że ona jest pospolitą brzydulą, a ja jestem boską pięknością, ma wielkie usta, a moje są niczym pączek kwiatu, muszę ją więc ubiec i pierwsza zawołam, Rzucam mote. W tego rodzaju turniejach uprzywilejowane są damy mieszkające na niższych piętrach, pod ich oknami niebawem zbierają się galanci wysilający łepetyny, aby rozwinąć mote w pulsujących rymem i rytmem strofach, ale oto z najwyższego piętra ktoś wykrzykuje inną mote, a jednocześnie pierwszy poeta recytuje ułożoną wreszcie glosę, nagrodzoną łaskami damy, pozostali zaś mierzą zimnym wzrokiem konkurenta podejrzewając, że mote i glosa były umówione, gdyż ją i jego łączyła zmowa innego rodzaju. Ale o tych podejrzeniach się nie mówi, gdyż wszyscy są tu jednako winni.

Noc jest upalna. Niektórzy przechodnie grają i śpiewają, chłopcy urządzają gonitwy, to prawdziwa zaraza, której nie można zwalczyć od początku świata, wplątują się w spódnice kobiet, obrywają kopniaki i szturchańce od eskortujących je mężczyzn, na co reagują, już z bezpiecznej odległości, robiąc miny i nieprzyzwoite gesty, po czym znów ruszają w dalszą pogoń. Jest też zaimprowizowana corrida, w której byczka wyobrażają dwa baranie rogi, nawiasem mówiąc, nie od pary, oraz ucięta łodyga agawy, wszystko razem umocowane na szerokiej desce z uchwytem z przodu, natomiast jej tył opiera się o pierś tego, który udaje byka, naciera on niezwykle mężnie, ryczy udając ból, kiedy drewniane banderille wbijają się w agawę, ale gdy banderillero zamiast ciosu na niby trafia w rękę rogatego zwierza, wówczas ulatnia się cała godność rasowego zwierza i ulicami mknie nowy pościg wytrącający z równowagi poetów, którzy proszą o powtórzenie mote, wołając z głową zadartą w górę, Co pani powiedziała, na co ona wdzięcząc się, Ćwierkają ptaszki w gaju o smutku, co duszę mą gnębi, na takich zabawach i figlach mija noc ludziom znajdującym się na ulicach, w domach natomiast śpiewa się kancony i pije czekoladę, o pierwszym brzasku zaczyna zbierać się wojsko, które będzie tworzyć skrzydła procesji, a na cześć Najświętszego Sakramentu przyodziane jest w nowe mundury.

W całej Lizbonie nikt nie zmrużył oka. Skończyły się poetyckie turnieje, damy opuściły okna, by poprawić wyblakły lub rozmazany makijaż, niebawem znów się pokażą w całym blasku świeżego różu i bielidła. Tymczasem pospólstwo, złożone z białych, czarnych i Mulatów wszelkich odcieni, zalega ulice jeszcze mroczne w porze pierwszego brzasku, tylko po placu Pałacowym otwartym na morze i niebo pełzają błękitnawe cienie, które nagle czerwienieją od strony pałacu i katedry, słońce bowiem wychynęło z zaświatów i świetlistym podmuchem rozerwało mgłę. Teraz właśnie rusza procesja. Najpierw pojawiają się chorągwie rzemiosł Cechu Dwudziestu Czterech, na czele z chorągwią stolarzy zdobną wizerunkiem św. Józefa, jako że tym właśnie rzemiosłem się parał, dalej insygnia pozostałych cechów oraz wielkie podobizny różnych świętych wyhaftowane na zdobnych złotem i brokatem adamaszkach, które są tak ogromnych rozmiarów, iż do ich niesienia potrzeba czterech mężczyzn co jakiś czas zmieniających się z inną czwórką, i w ten sposób raz jedni, raz drudzy odpoczywają, dobrze chociaż, że nie ma wiatru, złoto i jedwabne sznury kołyszą się w takt marszu, takoż złote pompony zwisające z wybłyszczonych uchwytów drągów. Na końcu niosą obraz przedstawiający św. Jerzego, w asyście stosownego orszaku, dobosze pieszo, trębacze na koniach, jedni biją w werble, drudzy dmą w trąbki, ratapla, rata-pla, tataratara, ta, tata, Baltazar nie ogląda procesji na placu Pałacowym, słyszy tylko z daleka granie trąbki i przenika go dreszcz, jakby był na polu bitwy i widział nieprzyjaciela stojącego w szyku bojowym, raz oni atakują, raz my, nagle poczuł, że boli go ręka, która już tak dawno go nie bolała, może dlatego że dziś nie założył ani haka, ani szpikulca, ciało ma swoje różne wspomnienia i złudzenia. Gdyby nie ty, Blimundo, kogo bym mógł obejmować prawą ręką, jesteś obok mnie, przyciskam zdrową ręką twoje ramię albo cię obejmuję wpół, mimo że zwraca to uwagę ludzi nie nawykłych do takiego widoku. Przeszły już chorągwie, oddala się hałaśliwe granie trąbek i werbli, teraz znów pojawia się chorąży św. Jerzego, żelazny rycerz, ubrany i obuty w żelazo, z pióropuszem na szyszaku i spuszczoną przyłbicą, adiutant świętego, we wszystkich bitwach noszący jego sztandar i lancę, idący na przedzie, by sprawdzić, czy smok już wyszedł z jamy, czy jeszcze śpi, dziś to zbędna ostrożność, bo ani wyszedł, ani śpi, wzdycha jeno, że już więcej nie pojawi się na procesji Bożego Ciała, takich rzeczy nie powinno się robić smokom ani wężom, ani wielkoludom, marny jest ten świat, który pozwala, by go pozbawiano tylu atrakcji, choć trzeba przyznać, że niektóre jednak przetrwają, gdyż są bardzo piękne, i również tym razem reformatorzy procesji, ograniczmy się tu do nich, nie odważyli się zamknąć koni w stajniach lub wypuścić te liche szkapy na łąki, aby swobodnie się pasły, toteż oglądamy czterdzieści sześć karych i siwków okrytych przepięknymi czaprakami i gwoli sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że zwierzęta są lepiej ubrane niż oglądający je ludzie, a to przecież Boże Ciało. Każdy więc przywdział najlepszy strój, w którym godzi się oglądać Pana, bo choć stworzył nas nago, to przed Swe oblicze dopuszcza tylko w ubraniu, i zrozum tu, człowieku, tego Boga i tę religię, jaką dla niego stworzono, co prawda nie każdy jest piękny nago, widać to też po twarzach, jeśli nie są umalowane, wyobraźmy sobie choćby, jakie też ciało ma św. Jerzy pod srebrzystą zbroją i zdobnym piórami szyszakiem, zwykła kukła bez jednego włoska w miejscach, gdzie mężczyźni je mają, człowiek może być święty i zarazem mieć wszystko to, co mają inni ludzie, w ogóle nie do pomyślenia powinna być świętość nie połączona z ludzką siłą i słabością, która czasem tkwi w tej sile, i całe szczęście, ale jak to wytłumaczyć św. Jerzemu, jadącemu na białym koniu, o ile w ogóle można nazwać koniem to wyhodowane w królewskich stajniach zwierzę, którym się opiekuje specjalny stajenny, to koń tylko dla świętego jeźdźca, koń, którego nigdy nie dosiadł diabeł ani nawet człowiek, biedne zwierzę, umrze nie zaznawszy życia, dałby Bóg, żeby z twojej skóry, kiedy ci ją zedrą, zrobili werbel, którego odgłos wzburzy twoje stare serce, ale na tym świecie wszystko się wyrównuje i rekompensuje, co już wykazał przykład śmierci chłopca z Mafry i infanta Piotra, a teraz znów się potwierdza, jest bowiem zwykłym sługą ten chłopak, który jako giermek św. Jerzego dosiada karego konia, wysoko dzierży lancę i powiewa pióropuszem na szyszaku, iluż matkom stojącym wzdłuż ulic i oglądającym procesję poprzez kordon wojska przyśni się tej nocy, że to ich syn jedzie na koniu jako giermek św. Jerzego na ziemi, a może i w niebie, dla tego samego warto było go wydać na świat, a oto znów pojawia się św. Jerzy, teraz na wielkiej chorągwi niesionej przez bractwo Królewskiego Kościoła Królewskich Szpitalników i wreszcie na końcu tego pierwszego dostojnego orszaku kroczą dobosze i trębacze strojni w aksamity i białe pióra, za nimi krótka przerwa i z kaplicy królewskiej zaczynają wychodzić inne bractwa, tysiące kobiet i mężczyzn według przynależności i płci, tu nie mieszają się ewy z adamami, patrz, patrz, tam idzie Antoni Maria i Szymon Nunes i Manuel Caetano i Józef Bernard i Anna da Conceicao i Antonina da Beja i Józef dos Santos i Błażej Franciszek i Piotr Caim i Maria Caldas, nazwiska są równie urozmaicone, jak stroje, czerwone, niebieskie, białe, czarne i karmazynowe kapy, szare kaftany, brązowe, niebieskie i fioletowe, a także białe, czerwone, żółte, karmazynowe i zielone pelerynki, czarne również, tak czarne, jak niektórzy z braci, ale to braterstwo widoczne w idącej ulicami procesji bynajmniej nie oznacza, że tak samo dzieje się przy wchodzeniu na drabinę prowadzącą do stóp Pana Naszego Jezusa Chrystusa, jest jednak dobrym znakiem, gdyż wystarczy, że pewnego dnia Pan Bóg przebierze się za Murzyna i ogłosi w kościołach, Każdy biały jest wart połowę czarnego, teraz radźcie sobie jak chcecie z wejściem do raju, a wtedy plaże Portugalii, tego ogrodu, jak mówi poeta, wyrosłego nad samym morzem, zapełnią się ludźmi pragnącymi oczernić przodków, co dziś wydaje się śmiesznym pomysłem, inni znów wprawdzie nie pójdą na plażę i zostaną w domu, ale za to wysmarują się różnymi mazidłami, tak że kiedy wyjdą na ulicę, nawet sąsiedzi ich nie poznają, Co tu robi ten czarnuch, i na tym właśnie polega cała trudność z bractwami ludzi kolorowych, na razie więc mam tylko takie jak bractwo Matki Boskiej Świętej Doktryny, Matki Jezusowej, Różańcowej, bractwo św. Benedykta, co mało je ciasta, a w sadło obrasta, Matki Boskiej Łaskawej, świętego Kryspina, Matki Bożej z Sao Sebastiao da Pedreira, gdzie mieszkają Baltazar i Blimunda, Drogi Krzyżowej z Sao Pedro i Sao Paulo oraz Drogi Krzyżowej z Aleorim, Matki Boskiej z Ajuda, bractwo Chrystusowe, bractwo Matki Boskiej Dobrej Pamięci, Matki Boskiej Opiekunki Zdrowia, bez niego skąd wzięłoby się męstwo Rosy Marii, skąd by je miała Severa, później idzie bractwo Matki Boskiej z Oliveira, gdzie Baltazar raz dostał jedzenie, świętego Antoniego Franciszkanek od św. Marty, Matki Boskiej Ukojenia z Aloantara, Matki Boskiej Różańcowej, św. Chrystusa i św. Antoniego, Matki Boskiej Orędowniczki Uwięzionych, świętej Marii Egipcjanki, do tego właśnie bractwa należałby Baltazar, gdyby był żołnierzem gwardii królewskiej, szkoda, że nie ma bractwa bezrękich, teraz znów przechodzi bractwo Miłosierdzia, to też pasuje, jeszcze jedno bractwo Matki Boskiej Orędowniczki Uwięzionych, ale tym razem z klasztoru Carmo, to pierwsze było tercjarek od św. Franciszka, zdaje się, że już wyczerpali się patroni i zaczynają się powtarzać, znów przechodzi bractwo Chrystusowe, ale od Świętej Trójcy, tamto było od Paulinów, bractwo Dobrej Decyzji, ale Kancelaria Królewska nie podjęła żadnej dobrej decyzji w stosunku do Baltazara, św. Łucji, Matki Boskiej Dobrej Śmierci, o ile takowa jest możliwa, Dzieciątka Opiekuna Zapomnianych, co najlepiej świadczy o tym, jak źle jest z religią, dopuszczającą istnienie jakichś zapomnianych i polecającą ich wątpliwej opiece Jezusa, który gdyby był prawdziwy, nie byłoby żadnego zapomnienia, bractwo Zaduszne z kościoła Matki Boskiej Niepokalanego Poczęcia, komórki do wynajęcia, Bractwo Matki Boskiej Grodzkiej, Zaduszne od Matki Boskiej z Ajuda, Matki Boskiej Bolesnej, św. Józefa Cieśli, Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, Matki Boskiej Litościwej, świętej Katarzyny i Zbłąkanego Młodzianka, jedni zbłąkani, drudzy zapomniani, nikt ich nie szuka i nikt nie wspomina, nawet Matka Boska Dobrej Pamięci nic im nie może pomóc, bractwo Matki Boskiej Gromnicznej, jeszcze jedno św. Katarzyny, to pierwsze było księgarzy, a teraz brukarzy, św. Anny, św. Eligiusza, bogatego patrona złotników, św. Michała i Zaduszne, św. Marcelina, Matki Boskiej Różańcowej, św. Justyny i św. Rufiny, Dusz Męczenników, Ran Chrystusowych, Matki Bożej, św. Franciszka Grodzkiego, Matki Boskiej Pocieszycielki Strapionych, których nie brak, i wreszcie Matki Boskiej Skutecznego Leku, bo wiadomo, że leki daje się zawsze po fakcie, a czasem nawet za późno, lecz jeśli istnieje odrobina nadziei, można jeszcze uciec się do Najświętszego Sakramentu, który właśnie się zbliża, wyhaftowany na sztandarze, przed nim zaś niosą, jako prekursora, św. Jana Chrzciciela, przedstawionego pod postacią ubranego w skóry pacholęcia w asyście czterech aniołów sypiących kwiaty, prawdopodobnie nie ma drugiego takiego kraju, gdzie by aniołowie tak licznie przechadzali się po ulicach, wystarczy tylko wyciągnąć rękę, żeby sprawdzić, iż są najzupełniej prawdziwe i realne, chociaż nie latają, zatem latanie nie jest wcale dowodem anielskości, jeśli więc ksiądz Bartłomiej de Gusmao, albo po prostu Wawrzyniec, poleci pewnego dnia, to z tak błahego powodu nie stanie się aniołem, do tego potrzebne są inne cechy, wszelako za wcześnie na takie rozważania, jeszcze nie ma dostatecznych zapasów ludzkiej woli, na razie przeszła dopiero połowa procesji, zaczyna już dokuczać upał późnego poranka tego dnia ósmego czerwca roku pańskiego 1719, teraz nadchodzą różne inne zgromadzenia, ale ludzie są już roztargnieni, idą zakonnicy i nikt nie zwraca na nich uwagi, nawet nie wszystkie bractwa zostały dostrzeżone, Blimunda patrzy w niebo, Baltazar na Blimundę, ta zaś zastanawia się, czy rzeczywiście księżyc jest w nowiu, czy przypadkiem nad klasztorem Carmo nie pojawi się cienki, ostry jak brzytwa półksiężyc pierwszej kwadry, który niczym wyostrzony pałasz otworzy przed jej wzrokiem wszystkie ciała, przeszło właśnie pierwsze zgromadzenie, jakie to było, nawet nie wiem, jacyś zakonnicy, trynitarze św. Franciszka od Jezusa, franciszkanie, karmelici, dominikanie, cystersi, jezuici od św. Rocha i od św. Antoniego, od tylu nazw i kolorów kręci się w głowie i nie sposób tego zapamiętać, najwyższy czas, żeby zjeść prowiant zabrany z domu czy też coś kupionego na miejscu, a podczas posiłku można porozmawiać o tym, co już się zobaczyło, o złoconych krzyżach, marszczonych rękawach, białych chustach, ogoniastych frakach, długich pończochach, butach z klamrami, bufkach, czepkach, krynolinach, fantazyjnych pelerynach, koronkowych kołnierzach, żakiecikach, tylko polne lilie nie umieją prząść ni tkać i dlatego są nagie, gdyby zaś Bóg chciał, abyśmy też byli nadzy, uczyniłby nas liliami, kobiety na szczęście i tak nimi są, ale liliami ubranymi, Blimunda ubrana, ale i rozebrana, lecz cóż to za myśli, Baltazarze, co za grzeszne wspomnienia, i to w chwili gdy zbliża się krzyż katedralny, za nim zaś kongregacja misjonarzy, dalej oratorianie i nieprzebrany tłum kleru z różnych parafii, doprawdy, moi państwo, tylu ludzi zajmuje się zbawieniem naszych dusz, a ciągle nie wiadomo, czym one są, nie myśl sobie, Baltazarze, że jako żołnierz, choć inwalida, należysz do bractwa mężów idących w procesji, do tych stu osiemdziesięciu czterech z zakonu rycerskiego Santiago da Espada, stu pięćdziesięciu z zakonu Aviz i tyluż z zakonu Chrystusa, gdyż oni sami wybierają sobie konfratrów, a ponadto Bóg nie chce na swoich ołtarzach zwierząt ułomnych, i na dodatek pośledniej krwi, zostań więc, Baltazarze, na swoim miejscu i oglądaj sobie procesję, właśnie przechodzą paziowie, kantorowie, kamerdynerzy, dwaj porucznicy gwardii królewskiej, raz, dwa, w przepysznych mundurach, dziś powiedzielibyśmy galowych, krzyż patriarszy z rubinowymi szarfami po bokach, kapelani z uniesionymi laskami zwieńczonymi pęczkami goździków, taki to już los kwiatów, pewnego dnia zatkną je też w lufy karabinów, chłopcy z chóru, okrągłe baldachimy z bazyliki Santa Maria Maior i z bazyliki patriarchalnej, obydwa z białych i czerwonych klinów ułożonych na przemian, skąd za dwieście czy trzysta lat może bazylika będzie oznaczać parasol, Złamał mi się drut w bazylice, Zostawiłam bazylikę w autobusie, Zamówiłam nową rączkę do bazyliki, Kiedy będzie gotowa moja bazylika w Mafrze, zastanawia się król, który przytrzymuje jedno z drzewc baldachimu, przed nim idzie kapituła, diakoni w białych dalmatykach, następnie prezbiterzy w takichże ornatach, dalej różni dostojnicy w humerałach, pluwiałach i paliuszach, lud nawet nie zna tych wszystkich słów, może tylko zna mitrę i wie nawet, jaki ma kształt, bo równie dobrze zdobi kurzy kuper, jak głowy kanoników, z których każdy idzie w towarzystwie trzech paziów, jeden niesie płonącą pochodnię, drugi kapelusz, obydwaj ubrani na dworską modłę, kaudatariusz zaś odziany jest w kaftan i kolczugę, teraz dopiero zbliża się orszak patriarchy, na przedzie kroczy sześciu szlachciców z jego rodu niosących płonące pochodnie, później beneficjant asystujący z pastorałem oraz drugi kapelan z trybularzem, za nim akolici kołyszący zdobnym