Po zakończeniu lekcji całe towarzystwo rozchodzi się, król w jedną stronę, królowa w drugą, infantka też w swoją stronę, jak zwykle wszystko odbywa się z zachowaniem etykietalnych zasad pierwszeństwa, wśród niezliczonych ukłonów, wreszcie cichnie szum krynolin, spodni i kokard, w salonie zostaje tylko Domenico Scarlatti i ksiądz Bartłomiej de Gusmao. Włoch przebiega palcami po klawiaturze, zrazu od niechcenia, jakby szukając tematu lub też usiłując poprawić błąkające się jeszcze echa, lecz nagle muzyka porywa go, palce płyną po klawiszach niby unoszona prądem kwietna łódź, co już to zwolni, przytrzymana przez chylące się ku wodzie gałęzie, już to mknie raźno, by po chwili sunąć cicho po bezkresnej toni jeziora, po świetlistych wodach Zatoki Neapolitańskiej, po tajemnych i dźwięcznych kanałach Wenecji, po rozświetlonym jutrzenką Tagu, król już gdzieś zniknął, królowa skryła się w swojej komnacie, infantka zaś pochyla się nad tamborkiem, od maleńkości trzeba się uczyć, a muzyka dźwięczy niby paciorki świeckiego różańca, matko nasza, któraś jest na ziemi. Panie Scarlatti, odezwał się ksiądz, gdy improwizja się skończyła, przywracając harmonię pałacowym echom, wprawdzie nie mogę się pochwalić znajomością tej sztuki, ale sądzę, że nawet Indianina z moich stron, jeszcze mniej się na tym rozumiejącego niż ja, musiałby porwać te boskie brzmienia. Wątpię, odpowiedział muzyk, wiadomo bowiem, że słuch trzeba szkolić, by umiał cenić dźwięki, podobnie jak oczy muszą uczyć się rozróżniać wartość poszczególnych liter i odczytywać ich układy, a uszy rozumieć ludzką mowę. Te roztropne słowa korygują moją nierozważną wypowiedź, ale to zwykły ludzki błąd, zamiast ograniczyć się do prawdy, wolimy mówić to, co inni chcieliby usłyszeć. By jednak ludzie mogli ograniczyć się do prawdy, muszą najpierw poznać błędy, i popełniać je, Nie potrafiłbym na to odpowiedzieć jednoznacznie, lecz jestem przekonany o konieczności błędów.
Ksiądz Bartłomiej Wawrzyniec oparł łokcie na wieku klawesynu i spojrzał w zadumie na Scarlattiego, skorzystajmy więc z ich milczenia i dorzućmy od siebie, iż ta płynna rozmowa między portugalskim księdzem i włoskim muzykiem może nie jest całkiem zmyślona, a jest wszak wielce prawdopodobne, że takie właśnie słowa i grzeczności wymieniali oni w owym czasie, zarówno w pałacu, jak i poza nim, o czym niebawem będzie mowa. A jeśli kogoś dziwi, że Scarlatti w ciągu paru miesięcy nauczył się tak dobrze po portugalsku, to po pierwsze nie zapominajmy, że to przecież muzyk, po drugie zaś możemy dodać, że od siedmiu lat język ten nie jest mu obcy, gdyż w Rzymie był w służbie u naszego ambasadora, a później podczas wędrówek po różnych dworach królewskich i biskupich, i nie zapomniał tego, czego się nauczył. Co się zaś tyczy uczonego charakteru rozmowy oraz doboru gładkich słów, to ktoś tu trochę pomógł.
Macie, panie, rację, rzekł ksiądz, lecz w ten sposób człowiek naraża się na to, że wydaje mu się, iż wyznaje prawdę, gdy tymczasem tkwi w błędzie. Tak, ale równie dobrze może mu się wydawać, że tkwi w błędzie, gdy w istocie wyznaje prawdę, odparł muzyk, na co znów ksiądz, Nie zapominajcie, że Piłat pytając Chrystusa o prawdę nie oczekiwał bynajmniej odpowiedzi, a i Zbawiciel mu jej nie dał. Być może obydwaj wiedzieli, że nie istnieje odpowiedź na to pytanie, Skoro tak, to pod tym względem Piłat nie różniłby się od Jezusa, Na to w końcu wychodzi, Jeśli muzyka jest taką mistrzynią argumentacji, chcę natychmiast zostać muzykiem, a nie kaznodzieją, Dzięki za komplement, ale naprawdę chciałbym, ojcze Bartłomieju, by pewnego dnia moja muzyka potrafiła coś wyłożyć, zanegować i wyciągnąć wnioski, tak jak to czyni kazanie lub wykład, Choć zważywszy na to, co i jak się mówi, panie Scarlatti, najczęściej te wywody za i przeciw są bardzo mgliste i nic z nich nie wynika. Muzyk nic na to nie odpowiedział i ksiądz dodał jeszcze, Każdy uczciwy kaznodzieja musi to czuć schodząc z ambony. Włoch wzruszył ramionami i powiedział, Po muzyce i po kazaniu zawsze nastaje cisza, jest więc bez znaczenia, czy się chwali kazanie i oklaskuje muzykę, bo może tylko cisza istnieje naprawdę.
Domenico Scarlatti i Bartłomiej Wawrzyniec wyszli na plac Pałacowy i rozstali się, muzyk mając wolny czas przed próbą w kaplicy królewskiej udał się na przechadzkę, podczas której komponował nowe melodie, ksiądz zaś wrócił do domu, na taras, skąd rozciągał się widok na Tag i leżącą na przeciwległym brzegu równinę Barreiro, wzgórza Almady, Pragal i hen, dalej, aż po ledwie widoczny szczyt Cabega Seca do Bugio, co za promienny dzień, kiedy Bóg tworzył świat, nie wypowiedział słowa Fiat, gdyby to zrobił, cały świat byłby jednakowy, wystarczyłoby jedno słowo, ale on robił to stopniowo, krok za krokiem, wprzód stworzył morze i pożeglował po nim, potem stworzył ziemię, żeby móc wylądować, w niektórych miejscach zatrzymał się dłużej, na inne nawet nie rzucił okiem, a tu właśnie odpoczywał, a jako że nie było jeszcze mogących go podglądać przedstawicieli rodu ludzkiego, wykąpał się, i właśnie na pamiątkę tego na tutejszym brzegu zbierają się wielkie stada mew czekających ciągle, że Bóg wróci, by powtórnie się wykąpać w wodach Tagu, choć już nie tych samych, i że przynajmniej raz będą mogły mu okazać wdzięczność za to, że są mewami. Chcą również przekonać się, czy Bóg bardzo się postarzał. Wdowa przyszła zawiadomić księdza, że obiad jest gotów, pod oknami przejechał powóz w otoczeniu halabardników. Jakaś mewa, która odłączyła się od stada, szybowała nad krawędzią dachu podtrzymywana podmuchem od lądu. Bądź błogosławiony, ptaku, szepnął ksiądz i w głębi ducha poczuł, że jest ulepiony z tego samego ciała i tej samej krwi, przeszedł go dreszcz, gdyż miał wrażenie, iż z ramion wyrastają mu pióra, kiedy zaś mewa zniknęła, wydało mu się, że zabłądził na pustyni. Skoro tak, to Piłat nie różniłby się od Jezusa, pomyślał nagle wracając do rzeczywistości, jednocześnie przeniknęła go świadomość, że jest nagi, odarty ze skóry, jakby ją zostawił w łonie matki, wtedy powiedział głośno, Bóg jest jeden.
Cały ten dzień ksiądz Bartłomiej przesiedział w swoim pokoju wzdychając i jęcząc, tak też spędził wieczór i wreszcie wdowa znów zastukała do zamkniętych drzwi mówiąc, że czas na wieczerzę, ksiądz jednak nie chciał nic jeść, wyglądało na to, że szykuje się do długotrwałego postu, pragnąc zaostrzyć zdolność widzenia i rozumienia, choć sam nie wiedział, co jeszcze miałby zrozumieć po tym, jak ogłosił jedność Boga mewom znad Tagu, co było najwyższym zuchwalstwem, bo nawet heretycy nie negują faktu, że Bóg jest jeden w swojej istocie, a księdza uczono przecież, że wprawdzie Bóg jest jeden, ale w trzech osobach, w co dziś zwątpił pod wpływem mew. Zapadła ciemna noc, całe miasto już śpi, a nawet jeśli nie śpi, to ucichło i tylko od czasu do czasu słychać pohukiwania czuwających straży, żeby czasem korsarze francuscy gdzieś tu nam nie wylądowali, tymczasem Domenico Scarlatti pozamykał drzwi i okna, zasiadł do klawesynu i subtelne dźwięki zaczęły sączyć się przez szpary i komin wypełniając lizbońską noc, co to za muzyka, zastanawiają się portugalscy i niemieccy gwardziści, a tak jedni, jak i drudzy rozumieją ją jednako, słyszą ją też przez sen marynarze śpiący pod gołym niebem na pokładach, a obudziwszy się, natychmiast ją rozpoznają, słyszą ją też włóczędzy szukający schronienia na nabrzeżu, pod wyciągniętymi na ląd łodziami, słyszą ją też mnisi i mniszki z tysiąca klasztorów, którzy mówią, Toż to chóry anielskie, w tym kraju dzieją się coraz to nowe cuda, słyszą ją też zamaskowani mordercy i konające ofiary, którym w godzinie śmierci zastępuje ona spowiedź i odpuszczenie grzechów, usłyszał ją również pewien więzień w lochach Inkwizycji, chwycił za gardło znajdującego się w pobliżu strażnika i udusił go, wszak to zabójstwo i tak już nie zmieni rodzaju śmierci, na jaką został skazany, słyszą tę muzykę również Baltazar i Blimunda, choć znajdują się daleko od Lizbony, i leżąc obok siebie zastanawiają się, Co to za muzyka, ale najpierwszy usłyszał ją ksiądz Bartłomiej Wawrzyniec, który mieszka w pobliżu, wstał z łóżka, zapalił oliwną lampę i otworzył okno, żeby lepiej słyszeć. Wleciały natychmiast wielkie komary, które posiadały na suficie, najpierw kołysząc się na długich nogach, a później tkwiąc nieruchomo, może zafascynowało je skrzypienie pióra, gdyż ksiądz Bartłomiej siadł do pisania, Et ego in illo, I ja jestem w nim, aż do białego rana pisał kazanie na Boże Ciało, toteż jego ciało nie posłużyło tej nocy za pożywienie komarom.
Po paru dniach Włoch podszedł do księdza w kaplicy królewskiej i zaczął z nim rozmawiać. Po wymianie pierwszych słów wyszli z kaplicy przez drzwi znajdujące się pod lożami króla i królowej, a prowadzące do pałacowej galerii. Gawędzili o tym i owym, oglądając arrasy wiszące na ścianach, jest tu i historia Aleksandra Wielkiego, i triumfy Wiary i Sakramentu według rysunków Rubensa, i historia Tobiasza według rysunków Rafaela, i zdobycie Tunisu, jeśli pewnego dnia te tkaniny się zapalą, nie zostanie z nich ani jedna jedwabna nitka. Domenico Scarlatti jakby od niechcenia powiedział w pewnej chwili, Król ma w swojej loży kopię rzymskiej bazyliki Św. Piotra, którą wczoraj złożył w mojej obecności, co poczytuję sobie za wielki zaszczyt, Którego ja nigdy nie dostąpiłem, ale nie mówię tego przez zazdrość, przeciwnie, cieszę się, że naród włoski został tak zaszczycony w osobie jednego ze swoich synów, Mówią, że król jest wielkim budowniczym, stąd też może jego zamiłowanie do wznoszenia własnymi rękami architektonicznej głowy Kościoła Świętego, choć w miniaturze, Zupełnie inne wymiary ma bazylika budowana w Mafrze, jest to gigantyczna budowla, która zadziwi świat, Jakże różnorodne są dzieła ludzkich rąk, moje – to dźwięki, Mówicie, panie, o rękach, Mówię o dziełach, które umierają wkrótce po narodzinach, Mówicie o dziełach, Mówię o rękach, na co by się zdały, gdyby brakło pamięci i papieru, na którym je zapisuję, mówicie o rękach, Mówię o dziełach.