Lampy powróciły do Xabregas i teraz każdy niech sobie myśli, co chce. Czy to student, koniec końców szalbierz i hultaj, obmyślił cały ten podstęp, aby dostać się do zakonu i przywdziać habit franciszkanina, co też nastąpiło, czy to on sam ukradł i zwrócił lampy, licząc na to, że paskudny grzech zostanie mu wybaczony w dniu Sądu Ostatecznego z uwagi na dobre intencje. Czy to może św. Antoni, sprawca tylu i tak różnorodnych cudów, dokonał także i tego, widząc, jak ogarnięty świętym oburzeniem mnich zabiera mu wszystkie srebra, a mnich ten dobrze wiedział, komu wymyśla, tak samo jak to wiedzą przewoźnicy i marynarze żeglujący po Tagu, którzy – gdy święty nie spełnia ich życzeń i nie nagradza poczynionych ślubów – wymierzają mu karę zanurzając głową w rzece. I może nie tyle sama opresja, bo przecież każdy święty godny tego miana równie dobrze potrafi oddychać płucami w naszej atmosferze, jak skrzelami w wodzie, która jest rybim niebem – ale wstyd z powodu wystawionych na widok publiczny mizernych stóp lub też przygnębienie, gdy pozbawia się go sreber i o mały włos również Dzieciątka, sprawiają, że święty Antoni jest największym cudotwórcą ze wszystkich świętych, szczególnie gdy idzie o znalezienie rzeczy zagubionych. Jeśli więc nie padną na studenta inne, równie mgliste podejrzenia, niechże zostanie rozgrzeszony i z tego.
Wobec takich precedensów i takiego bogactwa środków, jakimi dysponują franciszkanie, aby zmieniać, odwracać lub przyspieszać naturalny bieg rzeczy, nawet oporna macica królowej ulegnie błyskawicznie nakazowi cudu. Tym bardziej że franciszkanie starają się o klasztor w Mafrze od roku 1624, kiedy to królem Portugalii był jeszcze Filip hiszpański, którego przecież mało powinna obchodzić tutejsza brać zakonna, a jednak przez szesnaście lat, w ciągu których piastował koronę, nie wyraził na to zgody. Mimo to franciszkanie nie ustawali w staraniach, zyskali nawet poparcie kilku szlachetnych miejscowych donatorów, jednak wyglądało na to, że skończyła się potęga i wyczerpał upór prowincjałów Arrabidy, którzy zabiegali o klasztor, gdyż jeszcze onegdaj, bo tak przecież można powiedzieć o tym, co wydarzyło się zaledwie przed sześciu laty, w 1705 roku, Królewski Trybunał Apelacyjny odrzucił nową petycję, i to w sposób dość zuchwały, a nawet lekceważący wobec spraw materialnych i duchowych Kościoła, ośmielając się uznać rzeczoną fundację za niewskazaną z uwagi na to, że kraj już ponosi wielkie ciężary na rzecz zakonów żebraczych, a także z powodu różnych innych zastrzeżeń, podyktowanych zwykłą ludzką przezornością. Już tam sędziowie musieli wiedzieć, jakie to zastrzeżenia dyktuje zwykła ludzka przezorność, ale teraz będą musieli przełknąć gorzką pigułkę i porzucić złe myśli, gdyż brat Antoni od św. Józefa zapowiedział, że jak będzie klasztor, będzie i potomstwo. Śluby zostały poczynione, królowa urodzi, a zakonowi Franciszkanów, któremu przypadło tyle palm męczeństwa, przypadnie teraz palma zwycięstwa. Sto lat oczekiwania nie jest przecież nadmierną męką dla kogoś, kogo czeka życie wieczne.
Wyjaśniliśmy już, jak w ostatecznym rozrachunku student został oczyszczony z podejrzeń o kradzież lamp. Niech więc teraz nikt nie mówi, że to z powodu wyjawionej tajemnicy spowiedzi franciszkanie dowiedzieli się o błogosławionym stanie królowej, nim ona sama powiadomiła o tym króla. Niech nikt teraz nie mówi, że JKMość Maria Anna przez wielką pobożność zgodziła się milczeć do chwili, aż cnotliwy wybraniec, brat Antoni, zjawi się z przynętą ślubowania. Niech nikt teraz nie mówi, że król zacznie liczyć księżyce od nocy ślubowania do dnia narodzin infanta i naliczy ich dokładnie tyle, ile trzeba. Nie należy mówić więcej, niż zostało powiedziane.
Jeśli więc na franciszkanów nie padną inne, równie mgliste podejrzenia, niechże zostaną rozgrzeszeni i z tego.
Zwykle co roku trochę ludzi umiera z tej przyczyny, że przez całe życie za dużo jedli, co jest powodem powtarzających się ataków apopleksji, jeden, drugi, trzeci, a czasem i pierwszy potrafi wpędzić do grobu, a jeśli nawet człowiek rażony apopleksją tymczasowo uchodzi z życiem, zostaje mu jednostronny paraliż, wykrzywione usta, albo traci głos, to zależy od porażonej strony, w dodatku nie ma na to żadnego lekarstwa, wyjąwszy puszczanie krwi, co też stosuje się nagminnie. Ale nie brak i takich, którzy umierają z większą łatwością, a to dlatego że zawsze nie dojadali lub też utrzymywali się przy życiu mając za codzienne pożywienie sardynki z ryżem i sałatą, od której mieszkańców Lizbony zwą sałaciarzami, mięso zaś jadali tylko w dzień urodzin monarchy. Dzięki Bogu, rzeka jest zasobna w ryby, za co niech będzie chwała całej Trójcy Przenajświętszej. Jako i za to, że całe kosze sałaty oraz innych warzyw wędrują z podmiejskich okolic na grzbietach osłów, przy dźwiękach przyśpiewek podlizbońskich wieśniaczek i wieśniaków, którzy jednak nie są w tym najlepsi. Również za to, że braki ryżu nie przekraczają dopuszczalnych granic. Jednakże to miasto, bardziej niż którekolwiek inne, zbyt wiele zjada jednym kącikiem ust, a zbyt mało drugim, toteż nie istnieje tu nic pośredniego między krwistym podgardlem i pomarszczoną szyją, między nosem purpurowym i suchotniczym, między pośladkiem posągowym i całkiem płaskim, między wypchanym kałdunem i brzuchem przyrośniętym do krzyża. Za to Wielki Post, podobnie jak wschodzące słońce, jest dla wszystkich. Karnawał przewalił się ulicami miasta, kto mógł, objadł się do syta kurczaków i baraniny, ptysiów i faworków, na rogach ulic popląsali ci, co nie zwykli tracić nadarzającej się okazji, niejeden musiał umykać przed batem garbującym mu grzbiet, niejednego oblano wodą z gruszki do lewatywy lub obrzucono cebulowymi odpadkami, ludzie pili wino aż do czkawki i wymiotów, tłukli garnki, grali na organkach i jeśli nie tak znów wiele leżało pokotem na bocznych uliczkach, placach i w zaułkach, to tylko dlatego że miasto tonie w brudzie, jest zasłane odchodami i śmieciami, pełne parszywych psów i dzikich kotów, a także błota, nawet gdy nie pada. Teraz zaś nadszedł czas zapłaty za wszelkie wybryki, należy umartwiać duszę, aby ciało mogło udawać, że żałuje, niespokojne i niesforne, nędzne i plugawe ciało tego chlewu, jakim jest Lizbona.
Niebawem ruszy pokutna procesja. Wymierzyliśmy już swojej cielesnej powłoce karę postu, więc teraz podręczmy ją biczowaniem. Trochę postu oczyszcza humory, a trochę cierpienia szlifuje spoiny duszy. Wśród pokutników są sami mężczyźni, kroczą na czele procesji zaraz po mnichach niosących chorągwie z wizerunkami Najświętszej Panny i Ukrzyżowanego. Za nimi idzie biskup pod przebogatym baldachimem, dalej feretrony z wizerunkami świętych i nie kończące się zastępy kongregacji i bractw, wszyscy zaś myślą o zbawieniu duszy, zarówno ci, którzy są przekonani, że jeszcze jej nie zatracili, jak i ci, mający co do tego wątpliwości, które zostaną rozwiane dopiero w dniu Sądu, a dziwnym trafem jeden z nich myśli w skrytości ducha, że świat jest zwariowany od chwili stworzenia. Procesja sunie między zgromadzonym ludem, w miarę jej zbliżania się kobiety i mężczyźni rzucają się na ziemię, jedni rozdrapują sobie twarze, inni rwą włosy z głowy lub biją się po twarzach, biskup zaś lekkimi ruchami dłoni kreśli znaki krzyża, to z jednej strony, to z drugiej, podczas gdy ministrant macha kadzielnicą. Lizbona cuchnie, cuchnie zgnilizną, kadzidło nadaje jakiś sens temu smrodowi, zło tkwi w ciałach, nie w duszach, które są wonne.
Zgodnie ze zwyczajem w oknach siedzą same kobiety. Pokutnicy idą z nogami w kajdanach lub też na ramionach dźwigają ciężkie żelazne sztaby, na których opierają rozłożone jak na krzyżu ręce, niektórzy znów chłoszczą sobie plecy dyscyplinami ze sznurów zakończonych kulkami z twardego wosku, najeżonego odłamkami szkła, i właśnie ci, którzy w ten sposób się biczują, są głównym punktem programu, gdyż pokazują prawdziwą krew spływającą po grzbiecie, a do tego przeraźliwie krzyczą, tak z bólu, jak i z wyraźnej przyjemności, której nie zdołalibyśmy pojąć, gdybyśmy nie wiedzieli, że z okien patrzą na nich wybranki serca, a zatem udział w procesji wiąże się nie tyle z myślą o zbawieniu duszy, co z przyobiecanymi lub już zasmakowanymi uciechami ciała.
Do czapek albo nawet do samej dyscypliny mają przywiązane kolorowe wstążeczki, każdy inną, i jeśli wybranka serca, która w oknie drży z przejęcia i litości dla zakochanego cierpiętnika, o ile również nie z rozkoszy, którą znacznie później zaczęto określać jako sadystyczną, a więc jeśli ta wybranka nie zdoła z twarzy czy postaci rozpoznać kochanka w całym tym zamieszaniu pokutników, feretronów, skruszonej i rozmodlonej gawiedzi, w zgiełku litanii, wśród falujących, niesionych nie w nogę baldachimów i gwałtownie chwiejących się obrazów, przynajmniej po różowej, zielonej, żółtej, liliowej, albo czerwonej lub błękitnej wstążeczce będzie mogła się domyślić, że to właśnie ten, a nie inny jest jej ukochanym i sługą, który na jej cześć wymierza sobie tęgie smagnięcia i z niemożności mówienia ryczy niby gżący się byk, ale jeśli kobietom z ulicy, bądź jej samej, wyda się, że męskiemu ramieniu zabrakło wigoru albo że smagnięcie było z tych, co nie tną skóry i nie zostawiają krwawych pręg widocznych z okna, wówczas podnoszą chóralną wrzawę i krzycząc gorączkowo jak opętane, domagają się silniejszych chlaśnięć, chcą słyszeć trzask biczów i żeby popłynęła krew, tak jak płynęła z ran Zbawiciela, a jednocześnie całe pulsują pod szerokimi spódnicami, rozchylając i zaciskając uda w rytm rosnącego podniecenia. Pokutnik zatrzymał się pod oknem ukochanej, a ona patrzy nań władczo, być może towarzyszy jej matka lub kuzynka, niańka lub wyrozumiała babka albo też zgryźliwa ciotka, ale to nie ma znaczenia, bo każda z nich wie z własnego, mniej lub bardziej odległego doświadczenia, co się właściwie dzieje w tym momencie, i że Bóg nie ma z tym nic wspólnego, bo chodzi tu wyłącznie o akt płciowy, i najprawdopodobniej obydwa spazmy rozkoszy – w oknie i na dole – następują w tym samym czasie i podczas gdy zwalony na kolana samiec jęcząc z bólu smaga się z coraz bardziej frenetycznym zapamiętaniem, ona wpatruje się weń szeroko rozwartymi oczyma, a rozchylone wargi gotowe są spijać jego krew i całą resztę. Procesja zatrzymała się, aby akt mógł się spełnić do końca, biskup pobłogosławił i poświęcił wszystko, ciało kobiety ogarnia rozkoszna ociężałość, mężczyzna zaś idzie dalej myśląc z ulgą, że od tej chwili nie będzie musiał smagać się z taką siłą, będą to czynić inni gwoli uciechy innych kobiet.