Myślenie o tym sprawia, że czuje się nieswojo, ale rola, którą gra, jest zdecydowanie boska pod każdym względem. Umieszcza anioły w komputerze; przydziela im zadania, osobowości i fizyczny wygląd; przyzywa je albo ignoruje, wedle życzenia.
Rola boska, tak. Ale Cunningham nie chce przyjąć tego do wiadomości. Nie wierzy, że próbuje być Bogiem; nie chce nawet myśleć o Bogu. Jego rodzina miała dobre stosunki z Bogiem — wujek Tim był księdzem, parę pokoleń wstecz znalazł się jakiś arcybiskup, jego rodzice i siostry czuli się w obecności Boga równie komfortowo jak w gorącej kąpieli — ale on sam, niezdolny zdefiniować Boga liczbowo, wolał odrzucać każdą związaną z tym myśl. Były inne, bardziej niecierpiące zwłoki sprawy, które zajmowały jego uwagę. Jego matka pragnęła, żeby wstąpił w stan kapłański, lecz Cunningham uniknął tego losu demonstrując tak widoczne i wirtuozerskie zdolności matematyczne, że nawet ona widziała, że jego przeznaczeniem jest nauka. Potem modliła się o Nobla z fizyki dla niego; on jednak wybrał informatykę.
— Cóż — powiedziała — Nobel z komputerów. Codziennie proszę o to Świętą Dziewicę.
— Nie ma Nobla z komputerów, mamo — powiedział jej. Ale podejrzewa, że nadal recytuje nowenny na to konto.
Projekt z aniołami zaczął się jako hobby, ale szybko przerodził się w obsesję. Czytał stary „Słownik Aniołów” Gustava Davidsona i kiedy natrafił na opis anioła Adramelecha, który zbuntował się razem z szatanem i został usunięty z nieba, Cunningham pomyślał, że zabawnie byłoby stworzyć symulację komputerową i porozmawiać z wyrzutkiem. Davidson twierdził, że Adramelecha przedstawiano czasem jako skrzydlatego i brodatego lwa, czasem jako upierzonego muła, czasem jako gołębia, a kiedyś pewien poeta opisał go jako „nieprzyjaciela Boga, bardziej złowrogiego, podstępnego, ambitnego i szkodliwego niż sam szatan, złoczyńcę bardziej przeklętego, większego hipokrytę”. To wywołało jego szczególne zainteresowanie. Cóż, dlaczego go nie stworzyć? Grafika była prosta — Cunningham wybrał postać skrzydlatego lwa — lecz zaprogramowanie osobowości wymagało miesiąca wytężonej pracy i konsultacji ze specjalistami od sztucznej inteligencji z Instytutu Kestrela. Lecz wreszcie miał Adramelecha na twardym dysku, uprzejmego i diabolicznego, rozprawiającego przyjaźnie o swoim życiu jako asyryjskiego boga, i o rozmowach z Belzebubem, który nazwał go Kanclerzem Porządku Muchy (Wielkiego Krzyża).
Następnie Cunningham stworzył Asmodeusa, kolejnego upadłego anioła, o którym powiadano, że był wynalazcą tańca, hazardu, muzyki, dramatu, francuskich mód i innych zbereźności. Cunningham nadał mu wygląd bardzo eleganckiego Irańczyka z Beverly Hills, z parą maleńkich skrzydełek przy kołnierzyku. To Asmodeus zasugerował Cunninghamowi kontynuację projektu, więc w następnej kolejności wywołał w komputerze Gabriela i Rafaela, żeby zagwarantować pewną równowagę pomiędzy dobrem i złem, a potem Forcasa, anioła, który czyni ludzi niewidzialnymi, przywraca utraconą własność, naucza logiki oraz retoryki w piekle, i w tym momencie Cunningham połknął już haczyk.
l Otoczył się tajemnymi księgami: miał apokryfy w redakcji M.R. Jame-I są, „Księgę magii ceremonialnej” i „Świętą Kabałę” Waite’a, „Teologię mistyczną” i „Hierarchie niebieskie” Dionizego Aeropagity oraz dziesiątki podobnych dzieł, które w gorączkowym ferworze ściągał z bazy danych uniwersytetu w Stanford. Skodyfikowawszy procedurę, potrafił stworzyć pięć, osiem, dziesięć aniołów w ciągu wieczora; którejś czerwcowej nocy, pracując do późna, stworzył trzydzieści siedem. W miarę rozwoju populacja nabierała znaczenia i substancji, bowiem jeden anioł nakładał się na drugiego i zachowywały się teraz tak, jakby prowadziły ze sobą długie rozmowy, ^ podczas gdy Cunningham był zajęty czym innym.
[ Kwestia wiary w anioły, czy też w samego Boga, nigdy nie powstała w je-| go umyśle. Jego projekt był wyzwaniem czysto technologicznym, nie eksperymentem teologicznym. Kiedyś, przy lunchu, powiedział koledze z pracy, czym się zajmuje, i reakcją było chłodne, nierozumiejące spojrzenie.
— Anioły? Anioły? Unoszące się w powietrzu dzięki wielkim klapiącym skrzydłom, powodujące cuda? Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że wierzysz w anioły, Dań? Na co Cunningham odparł:
— Nie musisz wierzyć w anioły, żeby się nimi posługiwać. Nie zawsze jestem pewien, że wierzę w elektrony i protony. Wiem, że nigdy ich nie widziałem. Ale wykorzystuję je.
— Do czego? Ale Cunningham stracił już zainteresowanie rozmową.
Wieczory dzieli pomiędzy przywoływanie swoich aniołów na rozmowę l i wpisywanie nowych do ciągle rozrastającego się panteonu. Wymagato systematycznych intensywnych badań, bowiem piśmiennictwo dotyczące aniołów jest szczególnie obszerne, a on jest dokładny we wszystkim, co robi. Badania zajmują wiele czasu, chce bowiem, by jego anioły sprostały każdemu akademickiemu testowi na autentyczność. Nieustannie zagłębia się w takie dzieła jak siedmiotomowe „Legendy Żydów” Ginzberga, „Eklogi prorocze” Klementa z Aleksandrii, „Tajemna doktryna” Bławatskiej.
Jest wczesny wieczór. Przyzywa Hagitha, władcę planety Wenus oraz dowódcę czterech tysięcy legionów, i pyta go o szczegóły na temat transmutacji metali, która jest specjalnością Hagitha. Wywołuje Hadranela, który wedle wiedzy kabalistycznej jest odźwiernym drugiej bramy Niebios i którego głos, kiedy ogłasza wolę Pana, dociera do dwustu tysięcy wszechświatów; pyta anioła o jego spotkanie z Mojżeszem, który zdradził mu Najwyższe Imię i wprawił w drżenie. A potem Cunningham posyła po Israfela czteroskrzydłego, którego stopy znajdują się pod siódmą ziemią, a głowa sięga do filarów boskiego tronu. To zadaniem Israfela będzie zadęcie w trąbę, która ogłosi nadejście dnia Sądu Ostatecznego. Cunningham prosi go, by zagrał teraz parę taktów na próbę — „wyłącznie jako ćwiczenie”, ale Israfel odmawia, twierdząc, że nie może dotknąć swojego instrumentu, dopóki nie otrzyma sygnału, a takiej komendy, powiada anioł, nie ma nigdzie w oprogramowaniu, jakie do tej pory stworzył Cunningham.
Kiedy ma już dość rozmów z aniołami, zabiera się do programowania. Algorytmy stały się jego drugą naturą i po zebraniu odpowiednich informacji potrafi wprowadzić anioły do komputera w ciągu kilku minut. Tego wieczora wprowadza kolejnych dziewięć. Potem otwiera piwo, siada wygodnie i pozwala, by dzień powoli dobiegł końca.
Sądzi, iż rozumie, dlaczego tak głęboko zaangażował się w to przedsięwzięcie. Dlatego, że codziennie ma do czynienia z kwestiami o przytłaczającym znaczeniu: chodzi, ni mniej, ni więcej, o nadciągający koniec świata. Cunningham rutynowo zajmuje się symulacją globalnego zniszczenia. Przez sześć godzin dziennie projektuje hipotetyczne sytuacje, gdzie kraj A ogłasza alarm bojowy, spodziewając się ataku ze strony kraju B, ten zaś, podejrzewając uderzenie uprzedzające, rozpoczyna działania obronne, co z kolei zmusza kraj A do eskalacji własnych poczynań, i tak dalej, aż bomby znajdą się w powietrzu. Jest świadom, podobnie jak wielu rozsądnie myślących ludzi, zarówno w kraju A, jak i kraju B, że szansa komputerowej pomyłki prowadzącej do nuklearnego holocaustu zwiększa się z każdym rokiem, w miarę jak maleje przedział czasowy dla skorygowania omyłki. Cunnigham wie również coś, co oprócz niego wie bardzo niewielu ludzi, a być może nikt: że możliwe jest teraz przesłanie sygnału do gigantycznych komputerów — Naszych czy Ich, nie ma to znaczenia — który nie będzie różnił się niczym od impulsów, jakie rzeczywiście wysyła lecąca rakieta wyposażona w głowice nuklearne. Jeśli taki sygnał przedostanie się do systemu, potrzeba będzie minimum jedenastu minut, by ponad wszelką wątpliwość ustalić jego autentyczność. Obecnie jest to o wiele za długi okres oczekiwania na decyzję, czy rakiety rzeczywiście nadlatują, konieczna jest dużo szybsza reakcja.