Cunningham, kiedy zaprogramował swój sygnał symulujący atak rakietowy, od razu pomyślał o jego zniszczeniu. Ale nie mógł się do tego zmusić: instrukcja była zbyt elegancka, zbyt perfekcyjnie napisana. Z drugiej strony, bał się o niej komukolwiek powiedzieć, z obawy, że natychmiast zostanie utajniona i jego dostęp do niej odcięty. Nie chce tego, ponieważ marzy o znalezieniu dla niej antidotum, czegoś w rodzaju myślącego programu kontrolnego, który odróżni wszystkie prawdziwe alarmy od fałszywych. Kiedy będzie miał już taki program, przedstawi oba dzieła, łącznie, Departamentowi Obrony. Tymczasem dźwiga ciężar skrywania koncepcji o ogromnym znaczeniu strategicznym. Nigdy wcześniej nie pozwolił sobie na coś takiego. I nie łudzi się myśleniem, że jego umysł jest wyjątkowy: jeśli on mógł coś takiego zaprojektować, ktoś inny zapewne też mógłby to zrobić, być może ktoś po drugiej stronie. Prawda, jest to bezużyteczny, samobójczy program. Ale nie byłby to pierwszy samobójczy program stworzony dla potrzeb wojska.
Wie, że musi przedstawić zwierzchnikom swój generator fałszywych sygnałów, zanim upłynie więcej czasu. I pod ciężarem tej wiedzy zaczyna wykazywać wyraźne oznaki załamania. Coraz mniej kontaktuje się z ludźmi, ma nieprzyjemne sny i powtarzające się okresy bezsenności, stracił apetyt i wygląda mizernie. Projekt anielski jest jego jedyną użyteczną rozrywką, jedynym urozmaiceniem, jedyną drogą ucieczki.
Niezależnie od prowadzonych skrupulatnie badań, Cunningham nie zawahał się stworzyć anioły zupełnie samodzielnie. Uraniel jest jednym z nich: anioł radioaktywnego rozpadu, z twarzą pokrytą łuską wirujących elektronów. Wymyślił również Dimitriona: anioła literatury rosyjskiej, z saniami zamiast skrzydeł i ośnieżonym samowarem w miejsce głowy. Cunningham nie ma wyrzutów sumienia z powodu tych kaprysów. To w końcu jego komputer i jego program. I wie, że nie jest pierwszym, który wymyślał anioły. Blake stworzył w swoich poematach całe ich zagony: Urizena, Orca, Enitharmona i innych. Milton, jak podejrzewa, zaludnił „Raj utracony” dziesiątkami duchów własnego pomysłu. Gurdżijew, Aleister Crowley, a nawet papież Grzegorz Wielki mieli swój udział w powiększaniu anielskiego oddziału: dlaczego więc nie Dań Cunningham z Pało Alto w Kalifornii? Tak więc od czasu do czasu wymyśla coś swojego. Ostatnim jego dokonaniem jest mroczny władca Basileus, któremu Cunningham nadał tytuł Cesarza Aniołów. Basileus jest wciąż niekompletny: Cunningham nie zaprojektował jeszcze jego fizycznego wyglądu ani konkretnych funkcji, poza uczynieniem go głównym administratorem anielskiej hordy. Jest jednak coś niezadowalającego w wymyślaniu nowego archanioła, kiedy istnieje już sztab główny w osobach Gabriela, Rafaela i Michaela. Basileus potrzebuje dopracowania. Cunningham odkłada go na bok i zaczyna wklepywać Dumę, anioła milczenia i śmierci, tysiącokiego, uzbrojonego w ognistą różdżkę. Jego anioły stają się coraz bardziej i bardziej mroczne.
W pewien niżowy, dżdżysty wieczór pod koniec października kobieta z San Francisco, którą kiedyś poznał, dzwoni, by zaprosić go na przyjęcie. Nazywa się Joanna; ma trzydzieści kilka lat, jest biologiem pracującym w jednej z małych firm biotechnologicznych w Berkeley; Cunningham miał z nią przelotny romans pięć czy sześć lat wcześniej, kiedy mieszkała w Stanford, i od tamtego czasu kontaktują się ze sobą nieregularnie, z długimi przerwami pomiędzy kolejnymi spotkaniami. Nie miał od niej wiadomości od ponad roku.
— Towarzystwo będzie interesujące — mówi Joanna. — Futurolog z Nowego Jorku, Thomson, ten od socjobiologii, kilku poetów wideo, ktoś od badań nad językiem szympansów i reszty nie pamiętam, ale wszyscy sprawiają wrażenie gości pierwsza klasa.
Cunningham nienawidzi przyjęć. Nudzą go i drażnią. Nieważne, jak wspaniali są goście, sądzi, że prawdziwa wymiana idei niemożliwa jest w dużej, przypadkowo zebranej grupie, i najlepsze, na co można mieć nadzieję, to przyjemne pogawędki o niczym. Wolałby być ze swoimi aniołami, niż marnować wieczór w taki sposób.
Z drugiej strony, już od tak dawna nie udzielał się towarzysko, że ma trudności z przypomnieniem sobie, kiedy miało miejsce ostatnie spotkanie. I przez całe życie powtarzał sobie, że powinien częściej wychodzić. Lubi Joannę, sądzi, że powinni się spotkać, i obawia się, że jeśli jej odmówi, może nie usłyszeć o niej przez następne kilka lat. A łagodny szum deszczu, po długich suchych miesiącach lata, sprawił, że czuje się w niezwykły sposób rozluźniony, otwarty i dostępny.
— W porządku — odpowiada. — Chętnie przyjdę.
Przyjęcie odbywa się w San Mateo, w sobotę. Zapisuje adres. Mają się spotkać na miejscu. Być może potem pojadą do niego, sądzi: San Mateo leży zaledwie kwadrans drogi od jego domu, a ona będzie miała o wiele dalej do San Francisco. Te rozważania zaskakują go. Myślał, że już zupełnie przestał się nią interesować w ten sposób; w gruncie rzeczy myślał, że już kimkolwiek przestał się w ten sposób interesować.
Trzy dni przed przyjęciem postanawia zadzwonić do Joanny i odwołać spotkanie. Konieczność przebywania w pomieszczeniu pełnym obcych przeraża go. Nie rozumie, dlaczego w ogóle się na to zgodził. Lepiej zostać w domu i spędzić długi deszczowy wieczór na wymyślaniu aniołów i rozmowach z Urielem, Ithurielem, Rafaelem, Gabrielem.
Lecz kiedy zmierza w stronę telefonu, owo świeże pragnienie samotności znika równie szybko, jak się pojawiło. Chce jechać na przyjęcie. Chce zobaczyć Joannę: i to bardzo, w gruncie rzeczy. Zaskakuje go odkrycie, że naprawdę pożąda zmiany w swojej rutynowej egzystencji, jakiejś ucieczki od małego mieszkanka, od plątaniny komputerowych kabli, nawet od cyfrowych aniołów.
Cunningham wyobraża sobie siebie na przyjęciu, w jakimś jasno oświetlonym pomieszczeniu w ładnym domu z drewna sekwojowego i szkła pośród wzgórz nad San Mateo. Stoi tyłem do wielkiego przyciemnianego okna, z drinkiem w dłoni, i trzyma się dzielnie, dominuje wśród rozmówców, fascynuje wszystkich barwnymi opowieściami o świecie aniołów.
— Tak. Jest ich trzysta milionów — mówi — i każdy ma właściwą mu funkcję. Wiecie, anioły nie mają wolnej woli. Doktryna kościelna mówi, że rodzą się z nią, ale w momencie przyjścia na świat mają do wyboru opowiedzieć się za Bogiem albo przeciwko Niemu, i wybór jest nieodwołalny. Kiedy już zadecydują, są na zawsze przydzielone, po stronie dobra albo po stronie zła. Och, i anioły rodzą się również obrzezane. W każdym razie Anioły Oczyszczające i Anioły Chwalebne, i być może siedemdziesiąt spośród Aniołów Obecności.
— Czy to oznacza, że wszystkie anioły są płci męskiej? — pyta szczupła, ciemnowłosa kobieta.
— Dokładnie rzecz biorąc, są bezcielesne i jako takie pozbawione płci — odpowiada Cunningham. — Lecz w gruncie rzeczy religie, które wierzą w anioły, to głównie religie patriarchalne, i kiedy anioły są wizualizowane, zazwyczaj przybierają postać męską. Chociaż niektóre z nich najwyraźniej potrafią zmieniać płeć wedle uznania. Milton powiada w „Raju utraconym”: „Duchy, gdy zechcą, mogą każdą płeć przyjąć, lub obie; tak delikatna i jednorodna jest ich esencja czysta”. Z kolei niektóre anioły od początku pomyślane były jako kobiety. Mamy na przykład Szekinę, „oblubienicę Pana”, manifestację Jego chwały zamieszkującej w ludziach. Dalej, Sofia, anioł mądrości. I Lilith, pierwsza żona Adama, demon pożądania…