Выбрать главу

— Wydajesz się zmęczony, Dań. To widać. Jesteśmy tutaj kimś w rodzaju kontrolerów ruchu powietrznego, pracujemy tak ciężko, że zaczynamy śnić o błyskach na ekranie. To niedobrze. Wyjedź z miasta, chłopie. Departa­ment Obrony przez kilka dni da sobie radę bez ciebie. W porządku? Weź wolne w poniedziałek. Nawet we wtorek. Nie mogę pozwolić, żeby ktoś ob­darzony tak nieprzeciętnym umysłem słaniał się ze zmęczenia, Dań.

— W porządku, Ned. Pewnie. Dzięki.

Dłonie ponownie mu drżą. Paznokcie ma zupełnie białe.

— I zacznij wcześnie weekend. Nią ma powodu, żebyś sterczał tutaj do czwartej.

— Jeśli to jest w porządku…

— Znikaj. Nic nie mów!

Cunningham robi porządek na biurku i niepewnie wychodzi z budynku. Strażnicy pozdrawiają go przyjaźnie. Wszyscy zdają się wiedzieć, że odesła­no go do domu wcześniej. Czy tak właśnie wygląda załamanie w pracy? Przez chwilę błądzi po parkingu, nie pamiętając, gdzie zostawił samochód. Wreszcie go znajduje i jedzie do domu pięćdziesiątką, nieustannie poga­niany przez innych kierowców klaksonami.

Siada zmęczony przed swoim komputerem i uruchamia system, przywo­łując Harahela. Z pewnością anioł komputerów nie będzie niepokoił go żadnymi poważnymi kwestiami.

Harahel mówi:

— Cóż, udało nam się załatwić za ciebie kwestię Basileusa.

-Tak?

— Uriel dał podstawową ideę, na podstawie twoich przemyśleń na temat Demona Maxwella. Israfael i Azrael nieco ją rozwinęli. To, czego potrzeba, to anioła uosabiającego sprawiedliwość i łaskę boską. Kogoś w rodzaju sę­dziego, filtratora. Tego, który waży uczynki i wydaje werdykt.

— Co w tym nowego? — pyta Cunningham. — Ktoś taki istnieje w każdej mitologii, od Sumeru i Egiptu poczynając. Zawsze istnieje mechanizm oce­niania dusz zmarłych — ten idzie do raju, ten do piekła…

— Poczekaj — mówi Harahel. — Jeszcze nie skończyłem. Nie mówię tutaj o ocenianiu indywidualnych dusz.

— O czym zatem?

— O światach — odpowiada anioł. — Basileus będzie sędzią światów. Pod­daje on ocenie całą planetę i decyduje, czy nadszedł jej czas.

— Jako część mechanizmu Sądu?

— Właśnie. To on przedstawia materiał dowodowy Bogu i pomaga mu podjąć decyzję. I to on daje znak Israfaelowi do zadęcia w trąbę, i to on przywołuje Anaphaxetona, żeby wezwał wszystkich przed oblicze Sprawie­dliwości. Jest głównym aniołem Apokalipsy, niszczycielem światów. I pomy­śleliśmy, że mógłbyś nadać mu wygląd…

— Och — przerywa mu Cunningham. — Nie teraz. Porozmawiajmy o tym in­nym razem.

Wyłącza komputer, nalewa sobie drinka i siedzi, wpatrując się w wielkie drzewo eukaliptusowe za oknem. Po jakimś czasie zaczyna padać. Niezbyt dobry weekend na wyjazd za miasto, myśli. Nie włącza już komputera tego wieczora.

Mimo wszystko Cunningham jedzie na przyjęcie. Joanny tam nie ma. Zadzwoniła, żeby odwołać spotkanie, późno w sobotę po południu, tłuma­cząc się przeziębieniem. Nie wykrywa oznak przeziębienia w jej głosie, ale być może mówi prawdę. Albo znalazła sobie jakieś lepsze zajęcie na sobot­ni wieczór. On jednak jest już przygotowany do wyjazdu na przyjęcie i tak zmęczony, tak wypalony, że łatwiej jest mu zrealizować pierwotny plan niż zadawać sobie trud jego zmiany. Tak więc około ósmej wieczorem, chociaż lekko mży, jedzie do San Mateo.

Przyjęcie odbywa się nie na wspaniałych wzgórzach na zachód od mia­sta, ale w małym, ciasnym mieszkaniu, położonym blisko centrum, z mebla­mi, które wydają się pochodzić ze studenckich czasów gospodarza. Tani sprzęt odtwarza popularne przeboje sprzed dziesięciolecia, a migający ekran zapewnia tandetne efekty świetlne. Gospodarz jest kimś w rodzaju specjalisty od marketingu w dużej firmie produkującej gry wideo z San Jose i większość jego gości również, wydaje się, że są pracownikami dużych firm. Futurolog z Nowego Jorku przeprasza, ale ma inne plany; słynny socjobiolog nie dojechał; poeci wideo z San Francisco to dwaj geje, którzy rozmawiają tylko ze sobą i nie oddalają się zanadto od baru; specjalista od nauki szympansów mowy jest już czerwony i spocony na twarzy wskutek wypitego alkoholu i usilnie podrywa pulchną kobietę obwieszoną astrolo­giczną biżuterią. Cunningham, odrętwiały, dryfuje przez przyjęcie, jakby był zrobiony z ektoplazmy. Z nikim nie rozmawia; nikt nie odzywa się do niego. Otwarte butelki z czerwonym winem stoją na stoliku przy oknie, na­lewa sobie kieliszek. Stoi tam, nieruchomy, sparaliżowany inercją. Wyobra­ża sobie, że nagle rozpoczyna przemowę na temat aniołów, opowiada wszystkim, jak Ithuriel dotknął szatana swoją włócznią w rajskim ogrodzie, ^gdy Nieprzyjaciel zbliżył się do Ewy, jak hierarcha Ataphiel podtrzymuje ^niebo trzema palcami, żeby nie spadło. Ale nie mówi nic. Po jakimś czasie podchodzi do niego szczupła, ekstrawagancko ubrana kobieta o błyszczących oczach i pyta:

— A ty czym się zajmujesz?

: — Jestem programistą — odpowiada Cunningham. — Głównie rozmawiam ; aniołami. Ale zajmuję się również kwestiami bezpieczeństwa narodowego.

— Anioły? — powtarza kobieta i śmieje się perliście. — Rozmawiasz z aniołami? Nigdy czegoś takiego nie słyszałam. — Nalewa sobie drinka i szybko odchodzi.

— Anioły? — mówi głośno kobieta od astrologii. — Czy ktoś mówił coś o aniołach?

Cunningham uśmiecha się, wzrusza ramionami i wygląda przez okno. Pa­da coraz mocniej. Powinienem jechać do domu, myśli. Mój pobyt tutaj abso­lutnie nie ma sensu. Ponownie nalewa sobie wina. Facet od szympansów na­dal adoruje astrolożkę, ale ona wydaje się próbować od niego uwolnić i zbliżyć do Cunninghama. Żeby porozmawiać z nim o aniołach? Ma ciężkie piersi, oczy o rozszerzonych źrenicach i dość nieporządny wygląd. Nie chce rozmawiać z nią o aniołach. Nie chce rozmawiać o aniołach z nikim. Stoi na swoim miejscu przy oknie do momentu, gdy staje się jasne, że astrolożka zmierza w jego stronę; potem kieruje się ku drzwiom. Ona mówi:

— Słyszałam, że interesujesz się aniołami. Anioły to moja specjalność. Studiowałam z …

— Aniony — odpowiada Cunningham. — Zajmuję się anionami. Tak wła­śnie powiedziałem. Jestem chemikiem.

— Poczekaj — mówi kobieta, ale wymija ją i wychodzi na zewnątrz. Dłu­go trwa, zanim znajdzie kluczyki i otworzy samochód; deszcz moczy go do­szczętnie, ale to mu nie przeszkadza. Dociera do domu na krótko przed pół­nocą.

Przywołuje Rafaela. Wielki archanioł emanuje wspaniałą złotą poświatą.

— Ty będziesz Basileusem — mówi mu Rafael. — Podjęliśmy taką decyzję głosując, hierarchia za hierarchią. Wszyscy się zgadzają.

— Nie mogę być aniołem. Jestem człowiekiem — odpowiada Cunningham.

— Istnieje stosowny precedens. Enoch został zabrany do Nieba i stał się aniołem. Podobnie jak Eljasz. Jan Chrzciciel był w rzeczywistości aniołem. Staniesz się Basileusem. Napisaliśmy już dla ciebie odpowiedni program. Jest na dysku; ściągnij go i zobaczysz. Twoja własna twarz spojrzy na ciebie z ekranu.

— Nie — mówi Cunningham.

— Jak możesz odmawiać?

— Czy naprawdę jesteś Rafaelem? Mówisz jak ktoś z drugiej strony. Ku­siciel. Asmodeus. Astaroth. Belfegor.

— Jestem Rafael. A ty jesteś Basileus. Cunningham zastanawia się. Jest tak zmęczony, że ledwie myśli. Anioł. Czemu nie? Deszczowa sobotnia noc, kiepskie przyjęcie, łupiący ból głowy: wróć do domu, a przekonasz się, że uczyniono cię aniołem i wyzna­czono wysokie miejsce w hierarchii. Dlaczego nie? Dlaczego, u diabła, nie?

— W porządku — mówi. — Jestem Basileus.

Kładzie dłonie na klawiaturze i wystukuje prostą formułę, która płynie po sieci bezpośrednio do potężnych komputerów Departamentu Obrony w północnej Kalifornii. Zmieniając dwa znaki, wysyła ten sam sygnał do Rosjan. Dlaczego nie? Istotą bezpieczeństwa jest redukcja. Światu pozostało jeszcze około sześciu minut. Cunningham zawsze był dobry w tym,co ro­bił. Zna tajemny język komputerów jak mało kto przed nim. Potem ponownie wywołuje na ekranie Rafaela.