Выбрать главу

- Za kilka dni to wszystko dobiegnie końca, Faile - przerwał milczenie. - Gdy będę już dysponował bramami, odeślę ludzi, każdego na swoje miejsce. Nie mobilizuję armii. Pomagam uchodźcom wrócić do domów. - Ostatnią rzeczą, na jakiej mu zależało, byli kolejni nieudacznicy mówiący mu „mój panie”, czapkujący i płaszczący się.

- To się okaże - stwierdziła z powątpiewaniem.

- Faile. - Westchnął i ściszył głos. - Mężczyzna musi rozumieć, jak się sprawy mają. Nie ma sensu nazywać sprzączki zawiasem albo gwoździa podkową. Mówiłem ci: żaden ze mnie dowódca. Nie raz się okazało.

- Ja widzę to inaczej.

Ścisnął palcami kowalską układankę w kieszeni. Podczas tych kilku tygodni od opuszczenia Malden sprawa wracała wielokrotnie, jednak ona nie dawała sobie przemówić do rozumu.

- Pod twoją nieobecność armię opanował chaos, Faile! Opowiadałem ci, jak Arganda z pannami Włóczni omal się nie pozabijali. I jeszcze sprawa Arama… Masema namieszał mu w głowie, a ja o niczym nie miałem pojęcia. Aes Sedai bawiły się ze mną w gierki, których zasad i celów nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić, a ludzie z Dwu Rzek… widzisz, jak mi się przyglądają z zażenowaniem.

Na te ostatnie słowa w woni bijącej od Faile wyczuł gwałtowny napływ gniewu. Po chwili gwałtownie odwróciła wzrok. Spojrzała na Berelain.

- To nie jej wina - bronił się Perrin. - Gdybym wiedział, co się dzieje, może zdołałbym położyć kres plotkom. Ale nie wiedziałem. Teraz muszę się wyspać, jak sobie pościeliłem. Światłości! Kim jest człowiek, który nie potrafi sobie zasłużyć na szacunek sąsiadów? Nie jestem żadnym lordem, Faile, i tyle. Dowiodłem tego niejeden raz.

- Dziwne - kontynuowała swoje. - Ponieważ rozmawiałam z wieloma i mówili mi coś zupełnie innego. Dowiedziałam się, że potrafiłeś bez trudu utrzeć nosa Argandzie, że w obozie panował ład i spokój. Nie wspominając już o sojuszu z Seanchanami… Im dłużej o tym myślę, tym większy ogarnia mnie podziw. W sytuacji wielkiego ryzyka potrafiłeś działać stanowczo, okazałeś się znakomitym organizatorem, a zdobywając Malden, dokonałeś rzeczy właściwie niemożliwej. Tak działają znakomici dowódcy.

- Faile… - Urwał, tłumiąc warczenie nabrzmiewające w gardle, Dlaczego nie chciała zrozumieć? Kiedy dostała się do niewoli, stracił z oczu cały świat i myślał tylko o jej odzyskaniu. Nic innego się nie liczyło. Nieważne było, kto potrzebował jego pomocy ani jakie rozkazy mu wydano. Mogłoby zabrzmieć wezwanie do Tarmon Gai’don, a on zignorowałby je, żeby tylko znaleźć Faile.

Właściwie dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak ryzykowne było jego postępowanie. Kłopot polegał na tym, że zrobiłby to powtórnie. I nie żałował swoich czynów ani przez chwilę. Ktoś taki nie może prowadzić za sobą innych ludzi.

A przede wszystkim za nic nie powinien im pozwolić wznieść sztandaru wilczego łba. Teraz, gdy zrealizował wszystkie swoje cele, gdy odzyskał już Faile, nadszedł czas, aby skończyć z tymi głupotami. Perrin był kowalem. Nieważne, w jakie stroje ubierała go Faile albo jakimi tytułami obdarzali ludzie. Nie da się przerobić ośnika na podkowę, niezależnie od tego, na jaki by go pomalować kolor albo jak nazywać.

Zerknął w bok, tam gdzie Jori Congar jechał na czele kolumny jeźdźców i gdzie z drzewca dłuższego od kawaleryjskiej lancy powiewał dumnie sztandar wilczego łba. Już otworzył usta, żeby wydać rozkaz opuszczenia go, ale w tym momencie odezwała się Faile.

- Tak, zaiste - rzekła w zadumie. - Zastanawiałam się nad tym od kilku tygodni i, choć mogłoby się to komuś wydać dziwne, doszłam do wniosku, że moja niewola może się okazać dokładnie tym, czego nam było trzeba. Nam obojgu.

Co? Perrin spojrzał na nią, w nozdrzach wyczuł woń jej skupienia. Naprawdę wierzyła w to, co mówi.

- W związku z czym - kontynuowała Faile - musimy pomówić o…

- Zwiadowcy wracają - przerwał jej, może nieco bardziej gwałtownie, niż zamierzał. - Aielowie przed nami.

Faile podążyła wzrokiem za jego wskazującą dłonią, lecz oczywiście nie była w stanie jeszcze niczego dostrzec. Jednak wiedziała, jak sprawne są jego oczy. Jako jedna z niewielu.

Gdy pozostali wreszcie zobaczyli na drodze trzy sylwetki odziane w cadin’sor - to znaczy tę trójkę zwiadowców, których Perrin dostrzegł już jakiś czas temu - wzdłuż kolumny poniósł się okrzyk. Dwie Panny natychmiast ruszyły w stronę Mądrych. Jedna odbiła ku Perrinowi.

- Znalazłyśmy coś przy drodze - powiedziała kobieta bez wstępów. Wyczuł bijący od niej zapach niepokoju. Złowieszczy znak. - Coś, co zapewne chciałbyś zobaczyć.

Galada obudził szelest klapy namiotu. Zaraz ostro odezwał się też obolały bok, w który otrzymał niezliczone kopniaki. Echem zawtórowały mu ramiona, lewa ręka i udo, w które zranił go Valda. A łomot w głowie niósł ze sobą udrękę, która niemal tłumiła wszystko inne.

Jęknął, przewrócił się na bok. Otaczała go całkowita ciemność, jednak na niebie migotały gwiazdy. Gwiazdy? Przecież już od tak dawna zasnuwały je nieubłagane chmury.

Nie… coś było nie tak z tymi gwiazdami. Głowę zalała nowa fala bólu, musiał zmrużyć oczy, żeby pozbyć się łez, które do nich nabiegły. Te gwiazdy wydawały się takie słabe, takie odległe. I nie układały się w żadne znajome konstelacje. Dokąd Asunawa mógł go zabrać, skoro nawet gwiazdy były tu inne?

W miarę jak znikało otępienie ogarniające myśli, powoli docierały doń detale otoczenia. Znajdował się w wielkim namiocie zrobionym z materii, która nawet za dnia nie przepuszczała światła. Światełka nad jego głową to nie były żadne gwiazdy, lecz promyczki słońca wdzierające się przez rzadkie dziurki stanowiące skutki zużycia powłoki.

Był wciąż nagi; ostrożnie pomacał palcami twarz i odkrył na niej strupy zaschniętej krwi. Pochodziła z długiego rozcięcia na jego czole. Jeżeli szybko jej nie zmyje, może się wdać infekcja. Przetoczył się z powrotem na plecy i przez chwilę leżał, dysząc płytko, ponieważ na każdy głębszy oddech bok reagował wrzaskiem bólu.

Galad nie bał się śmierci ani bólu. Miał pewność, że wszystkie decyzje, jakie podjął, były właściwe. Szkoda mu było tylko, iż Śledczy przejęli władzę nad Synami Światłości, ponieważ stanowili marionetki na sznurkach Seanchan. Wszelako nic innego nie mógł zrobić, gdy już wpadł w ręce Asunawy.

Nie czuł gniewu wobec zwiadowców, którzy go zdradzili. Śledczy cieszyli się znacznym autorytetem wśród Synów Światłości, a kłamstwa, jakimi się posłużyli w tej sprawie, zapewne były odpowiednio przekonujące. Nie, zły był tylko na Asunawę, który wiedział, jaka jest prawda, a później świadomie ją wypaczał. Nie on jeden w świecie tak postępował, ale przecież Synowie powinni być inni.

Wkrótce Śledczy przyjdą po niego i za pomocą swoich haków i noży odbiorą od Galada prawdziwą cenę poświęcenia się na rzecz swoich ludzi. Zdawał sobie z tego sprawę, gdy podejmował decyzję. Można by rzec, że do pewnego stopnia zwyciężył, gdyż udało mu się pokierować rozwojem spraw tak, jak chciał.

Kolejnym krokiem do tego, aby jego triumf stał się ostateczny, było wytrzymanie tortur i danie świadectwa prawdzie. Wyparcie się sprzymierzania Ciemności z ostatnim oddechem. To będzie trudne, ale właściwe.

Zmusił się, by usiąść. Sądził, że poczuje mdłości i zawroty głowy. Rozejrzał się dookoła. Nogi miał skute łańcuchem przymocowanym do głęboko wbitego w ziemię kolca, który przebijał nierówną podłogę namiotu.

Spróbował go wyrwać, tak na wszelki wypadek. Ciągnął mocno, póki nie zawiodły go mięśnie, i omalże nie zemdlał. Gdy doszedł do siebie, podpełzł ku ścianie namiotu. Łańcuch dawał dość swobody, aby mógł sięgnąć do klapy wejścia. Wziął w ręce jedne z pasów materii - którymi przywiązywano otwarte klapy - i splunął. Następnie metodycznie zaczął ścierać brud i krew z twarzy.