Przywarła swą wolą do snu, przekazała do wnętrza swą myśl.
„Nynaeve. Czas, abyś przestała unikać spotkania ze mną. Czeka na ciebie praca do wykonania, poza tym mam dla ciebie wieści. Spotkajmy się za dwie noce od dziś w Komnacie Wieży. Jeżeli nie zareagujesz na moje wezwanie, będę musiała przedsięwziąć odpowiednie środki. Twoje afiliacje zagrażają nam wszystkim”.
Przestrzeń snu przeszyło drżenie. Egwene aż się cofnęła, gdy tamten zamrugał i zniknął. Już wcześniej przeprowadziła poważną rozmowę z Elayne. Obie kobiety wpisywały się w podobny problem: jak najszybciej należało urządzić im ceremonię wyniesienia do szala i dopatrzyć, aby złożyły przysięgi.
Poza tym Egwene potrzebowała od Nynaeve informacji. Pozostawało mieć nadzieję, że groźba połączona w odpowiedniej dawce z pokusą okażą się dla niej nieodparte. Zresztą wieści, które chciała jej przekazać, naprawdę były ważne. Biała Wieża była w końcu jednością, Amyrlin bezpiecznie Zasiadała na Tronie, Elaida wpadła w ręce Seanchan.
Iskierki snów zlały się wokół Egwene w strugi świateł. Przez chwilę jeszcze zastanawiała się, czy nie porozmawiać z Mądrymi, ale zdecydowała, że jeszcze nie czas. Nie miała pojęcia, jak sobie z nimi poradzić. W pierwszym rzędzie zaś powątpiewała, czy z nimi w ogóle można „sobie poradzić”. Jej plany odnośnie do nich nie były jeszcze skrystalizowane.
Pozwoliła swej jaźni swobodnie wślizgnąć się w ciało, z zadowoleniem witając perspektywę spędzenia reszty nocy pośród własnych snów. Tu nie musiała się opędzać przed myślami o Gawynie ani też tego nie chciała. Wstąpiła w osobisty sen, zanurzyła się w nim bez reszty. Ona i Gawyn stali w niewielkiej komnacie o ścianach z kamienia, kształtem przypominającej jej gabinet w Wieży, aczkolwiek udekorowanej jak wspólna sala w karczmie jej ojca. Gawyn ubrany był w mocne wełny, jakie noszono w Dwu Rzekach i nie miał miecza przy pasie. Wizja znacznie prostszego życia. Nie mogło stać się jej udziałem, ale mogła o nim śnić…
Nagle wszystko zatrzęsło się w posadach. Z komnaty stanowiącej ucieleśnienie połączenia przeszłości i chwili obecnej, jak spod maski dobywał się czarny dym. Egwene szarpnęła się w tył na widok postaci Gawyna rozsypującej się niczym figura z piasku.
Wszystko wokół obracało się w pył pod smoliście czarnym niebem. W oddali ku niebu wznosiło się trzynaście czarnych wież.
Po chwili jedna runęła, po niej następna, a ich gruzy wbiły się w ziemię. Równocześnie jednak pozostałe dalej się wznosiły, żeby po chwili też runąć na rozkołysany grunt. Kolejny bastion zadrżał, jego ściany pokryła pajęczyna pęknięć, po czym cały zwalił się, by po chwili znów wznieść się, najwyższy ze wszystkich.
Kiedy kataklizm zniszczenia dobiegł końca, a ziemia uspokoiła się, nad jej głową górowało sześć wież. Egwene tymczasem spostrzegła, że leży na miękkim podłożu zeschłych liści. Widok przed jej oczyma zmienił się. Zaglądała do gniazda. W nim grupa młodych, choć już dojrzałych orłów wyciągała szyje ku niebu, oczekując na matkę. Niespodzianie jedno z orląt rozprostowało tułów i okazało się, że to nie ptak, lecz wąż. Wąż rzucił się na swoich braci i zaczął ich połykać, jednego po drugim, w całości. Bezradne orlęta wyciągały szyje ku niebu, jakby wciąż wierząc, że pożerający je wąż dalej jest ich bratem.
I znowu widok przed jej oczyma zmienił się. Widziała teraz ogromną kryształową kulę przycupniętą na ciemnej powierzchni wzgórza. Światło dwudziestu trzech gigantycznych gwiazd igrało refleksami w jej wnętrzu. Powierzchnia kryształu była spękana, całość utrzymywała sieć lin.
Po zboczu wzgórza szedł pod górę Rand, w ręku trzymając topór drwala. Dotarł na szczyt, zamachnął się, a potem zaczął przecinać liny, jedną po drugiej. W końcu ostatnia puściła, piękny kryształ rozpadł się na części. Rand tylko pokręcił głową.
Egwene jęknęła, obudziła się, usiadła na łóżku. Znajdowała się w swoich apartamentach w Białej Wieży. Sypialnia wciąż była prawie pusta - po tym, jak kazała usunąć meble i dekoracje Elaidy, nie znalazła czasu na umeblowanie jej według swojego gustu. Poprzestała na umywalni, grubo plecionym dywaniku z brązowych włókien i łóżku z baldachimem i kotarami. Okiennice były szczelnie zamknięte, przez szczeliny w nich sączyło się światło słońca.
Odetchnęła kilka razy głęboko. Rzadko zdarzało się, aby jej sny nawiedzał taki koszmar.
Uspokoiwszy się, sięgnęła ręką przez krawędź łóżka i wymacała oprawiony w skórę notes, w którym zapisywała treść snów. Najłatwiejszy do zinterpretowania wydawał się jej środkowy z trzech. Wręcz namacalnie czuła, jaki jest jego sens, zgodny z kanonami, które stosowała do interpretacji. Wąż to była jedna z Przeklętych, ta, która ukrywała się w Białej Wieży, udając Aes Sedai. Egwene już od jakiegoś czasu podejrzewała, że taka sytuacja ma miejsce, zresztą Verin też w to wierzyła.
Mesaana wciąż przebywała w Wieży. Zagadką pozostawało, w jaki sposób była w stanie podszyć się pod siostrę. Wychodziło na to, że Mesaana jest immunizowana na moc Różdżki Przysiąg. Skrupulatnie notując treść snów, Egwene myślała o czarnych wieżach zagrażających jej władzy, życiu i powoli sens tego snu również do niej docierał.
Jeżeli Egwene nie uda się wyśledzić Mesaany i powstrzymać jej, stanie się coś strasznego. Może chodziło o upadek Białej Wieży, może o ostateczny triumf Czarnego. Sny nie były Przepowiedniami - nie ujawniały, co się wydarzy, lecz co może nastąpić.
„Światłości” - pomyślała, kończąc zapiski. Jakbym już miała mało zmartwień”.
Wstała, chcąc wezwać pokojówki, lecz przeszkodziło jej pukanie do drzwi. Zaciekawiona, wstąpiła na zgrzebny dywanik, podeszła do drzwi - nie kłopocząc się nawet, żeby narzucić coś na koszulę nocną - otworzyła je i w przedpokoju ujrzała Silvianę. Jej Opiekunka Kronik była kobietą o kwadratowej twarzy, dziś miała włosy upięte w klasyczny kok, a na ramionach czerwoną stułę.
- Matko - zaczęła napiętym głosem. - Przepraszam, że cię obudziłam.
- Nie spałam już - odparła Egwene. - O co chodzi? Co się stało?
- On tu jest, Matko. W Białej Wieży.
- Kto?
- Smok Odrodzony. Prosi o spotkanie z tobą.
- Cóż, to taki rodzaj gulaszu, który przyrządza się wyłącznie na łbach - mówiła Siuan, kiedy razem z Egwene szły korytarzami Białej Wieży. - Jak mógł się niezauważenie przedostać przez miasto?
Komendant Chubain tylko się skrzywił.
„I dobrze mu tak” - pomyślała Siuan. Rudowłosy żołnierz miał na sobie mundur Gwardii Wieży, na piersi białego kaftana narzuconego na kolczugę widniał płomień Tar Valon. Maszerował, nie zdejmując dłoni z rękojeści miecza. Od pojawienia się Bryne’a w Wieży krążyły plotki o jego dymisji, lecz Egwene zastosowała się do rady Siuan i zrezygnowała z tego pomysłu. Bryne nie chciał funkcji Komendanta, poza tym i tak będzie potrzebny przede wszystkim w polu, jako dowódca Aes Sedai podczas Ostatniej Bitwy.
Ostatnio przebywał niemal wyłącznie wśród swoich ludzi - zapewnienie pięćdziesięciu tysiącom żołnierzy kwater i prowiantu okazywało się zadaniem prawie ponad siły. Niedawno posłała po niego i teraz czuła, że się zbliża. Choć czasami wydawał się jej tępą, upartą kłodą drewna, teraz czuła, że właśnie tego potrzebuje, że potrzebuje takiej kotwicy stabilności. Smok Odrodzony? W murach Tar Valon?
- Właściwie wcale nie powinnyśmy być zaskoczone, że dotarł aż tak daleko - oznajmiła Saerin. Smagłoskóra Brązowa siostra akurat przebywała w towarzystwie Siuan, kiedy pobladły dowódca Gwardii przemknął obok. Skronie Saerin znaczyły pasma siwizny, co wśród Aes Sedai oznaczało już wiek dość zaawansowany. Policzek znaczyła blizna, której proweniencja pozostawała dla Siuan zagadką, mimo iż wielokrotnie próbowała się czegoś na jej temat dowiedzieć.